Na dnie Bałtyku tyka ekologiczna bomba. Coraz więcej ryb jest owrzodzonych
40 tys. ton zabójczej broni chemicznej z czasów II wojny światowej zalega na dnie Bałtyku. Trucizny wydobywające się ze stalowych beczek trafiają do mięsa ryb, a te na talerze Polaków.
Rybacy mówią, że coraz częściej wyławiają owrzodzone ryby. Rany i oparzenia na skórze mają płocie, dorsze i flądry. Najczęściej mają je ryby z okolic miejsc, w których znajdują się beczki z bronią chemiczną. Doniesienia rybaków potwierdzają eksperci. Jak podano w materiale "Alarm!" w TVP1, nikt nie robi obliczeń, ile takich ryb pływa w Bałtyku.
Na dnie morza w pobliżu polskiego wybrzeża znajdują się beczki i pociski z cyklonem B, sarinem i innymi substancjami paraliżującymi. Stalowe beczki leżą na głębokości od 10 m do 300 m. TVP1 donosi, że proces korozji jest bardzo zaawansowany i niedługo woda wypłucze całą zawartość.
Prezes Zrzeszenia Rybaków Polskich Jacek Wittbrodt ocenił w programie, że znajdujące na dnie stalowe beczki są bombą z opóźnionym zapłonem, która pozostawiona sama sobie wybuchnie. – Wtedy będziemy mieli na Bałtyku ogromną tragedię – ocenił.
Zdaniem Kamila Wyszkowskiego z Global Compact, Polska jest najbardziej narażona, bo w kierunku polskiego wybrzeża substancje są spychane przez prądy morskie.
- To jest nawarstwiający się problem, którego nikt nie chce dotknąć – ocenił w programie "Alarm!" Jacek Wittbrodt. I dodał, że wydobycie i utylizacja tych substancji jest bardzo droga. Jednak jak dowiedziała się nieoficjalnie TVP1 problem broni chemicznej z czasów II wojny światowej na dnie Bałtyku zostanie poruszony na tegorocznym szczycie klimatycznym w Katowicach.
Broń chemiczna przedostająca się ze skorodowanych stalowych beczek to nie jedyny problem. Są nim też inne zanieczyszczenia, jak amoniak, związki amonowe i fosforany. A rybacy mówią, że ryb w Bałtyku jest coraz mniej.