Na co szykuje się Rosja? Ogromne ćwiczenia wojskowe "Zapad-17" wywołują niepokój na Białorusi
• Rosjanie przygotowują się do wielkich ćwiczeń "Zapad-17"
• Białoruska gazeta sugeruje ogromny przerzut wojsk na Białoruś
• Niektórzy alarmują, że Rosja może rozpocząć okupację kraju
• Albo, co gorsza, użyć wojsk do ataku na Polskę i kraje bałtyckie
• Ekspert PISM Anna Maria Dyner uspokaja: to nieprawdziwe informacje
• Faktem jest jednak, że Białorusini boją się u siebie "zielonych ludzików"
28.11.2016 | aktual.: 28.11.2016 15:42
Według oficjalnych dokumentów opublikowanych przez rosyjskie ministerstwo obrony, w przyszłym roku Kreml szykuje potężny przerzut wojsk na Białoruś. Formalnie ma to związek z planowanymi ćwiczeniami "Zapad-17", nie wszyscy jednak wierzą, że rosyjscy żołnierze wrócą potem do siebie.
O sprawie informował branżowy portal Defence24.pl, powołujący się na białoruskich dziennikarzy, którzy przejrzeli jawną dokumentację resortu obrony Rosji. Okazało się, że na przyszły rok Kreml zakontraktował 4126 wagonów do przewozu żołnierzy i sprzętu, ponad 80-krotnie więcej niż 2016 r.
Według NATO w przyszłorocznych manewrach "Zapad-17" (czyli "Zachód-17") weźmie udział łącznie 90 tys. żołnierzy. Rosja razem z Białorusią organizuje te ćwiczenia cyklicznie - co cztery lata - od 2009 roku. W przeszłości wywoływały one bardzo wiele kontrowersji, bo według źródeł zachodnich Moskwa i Mińsk ćwiczyły uderzenie na Polskę i kraje bałtyckie, a nawet prewencyjny atak jądrowy na Warszawę.
Anna Maria Dyner, ekspert ds. Białorusi i Rosji z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, tonuje jednak nastroje. - Byłabym o tyle ostrożna, że całe zamieszanie medialne wzięło się z jednego źródła, mianowicie białoruskiej gazety "Nasza Niwa" - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską. - W artykule nie jest powiedziane, co konkretnie Rosjanie mają przewozić i w jakich ilościach. Nawet jeżeli weźmiemy pod uwagę, co może zostać przerzucone na Białoruś, to informacje, że grozi jej okupacja, albo siły te zostaną użyte do napaści na Polskę i kraje bałtyckie, są nieprawdziwe. To są jednak siły zbyt szczupłe, aby "utrzymać Białoruś", nie mówiąc o pozostałych kwestiach - wyjaśnia Dyner.
Manewry z rozmachem
Nie zmienia to faktu, że ćwiczenia "Zapad-17" będą manewrami o ogromnej skali i większym rozmachu niż w latach poprzednich. Rosjanie już zapowiedzieli, że będzie to największe przedsięwzięcie dla ich sił zbrojnych w przyszłym roku. Nie można tego rozpatrywać nie uwzględniając szerszego kontekstu międzynarodowego, przede wszystkim militarnego wzmocnienia wschodniej flanki NATO. W końcu rosyjsko-białoruskie manewry odbędą się w regionach bezpośrednio graniczących z członkami Sojuszu.
Kreml nie ma jednak powodu, by interweniować na Białorusi, bo to nie jest przypadek Krymu czy Donbasu. Nie oznacza to, że strach przed Rosją jest kompletnie bezzasadny. - Opozycja i część środowisk niezależnych w ogóle boi się postępującej rusyfikacji i obecności Rosji we wszelkich dziedzinach życia społeczno-politycznego na Białorusi, również w sferze obronności. Boją się też samej ideologii "ruskiego miru" i tutaj trudno im się dziwić, bo kazus Ukrainy pokazuje, czym to się może skończyć - wskazuje Dyner.
Moskwa trzyma jednak Białoruś mocno w garści. Aleksandr Łukaszenka nie może być w stu procentach pewien lojalności swojej kadry oficerskiej, w większości wykształconej na rosyjskich (a czasem jeszcze radzieckich) uczelniach. Białoruska armia jest całkowicie zrusyfikowana i uzależniona od Moskwy w zakresie uzbrojenia i sprzętu. Można nawet powiedzieć, że jako tako funkcjonuje wyłącznie dzięki rosyjskiej kroplówce, bo Rosjanie po cichu dostarczają jej paliwo czy części zamienne.
Strach przed "zielonymi ludzikami"
Władze w Mińsku w ostatnich latach zaczęły wykazywać większe zainteresowanie tym, co dzieje się w armii. Aneksja Krymu i wojna w Donbasie podsyciły nieufność wobec Kremla. Jej wyrazem były wrześniowe ćwiczenia białoruskiego wojska w północno-wschodniej części kraju, których scenariusz zakładał walkę z separatystami.
- Białorusini boją się scenariusza "zielonych ludzików", ale nigdy nie przyznają tego wprost. Niemniej w najnowszej wersji doktryny wojennej, przyjętej przez Białoruś w tym roku, zagrożenia hybrydowe są dość mocno podkreślone. Tu się pojawia pytanie, gdzie może być źródło tych zagrożeń. Raczej nie na Zachodzie, choć mimo wszystko władze w Mińsku nie powiedzą oficjalnie, że na Wschodzie. Ale Białorusini wyciągnęli lekcję z wydarzeń ukraińskich - podkreśla ekspertka PISM.
Faktem jest jednak, że Moskwa daje Mińskowi namacalne powody do obaw. W maju br. rosyjskie ministerstwo obrony ogłosiło rozlokowania trzech nowych dywizji na swoich zachodnich rubieżach - dwóch przy granicy z Ukrainą i jednej (dokładnie 144 dywizji piechoty zmotoryzowanej) naprzeciw Białorusi. Według oficjalnej argumentacji Kremla nowe jednostki mają przeciwdziałać koncentracji sił NATO. Tyle że ani Ukraina, ani tym bardziej Białoruś, do NATO nie należą.
- To jest bardzo czytelny sygnał dla Mińska: "Nie idźcie drogą Ukrainy". Białorusini też zdają sobie sprawę z tego, że pewnej linii przekroczyć nie mogą, bo ich państwo jest bardzo silnie włączone w system obronny Rosji - podsumowuje Anna Maria Dyner.