Myśleć jak zabójca
O tym, jak ofiara zdradza mordercę, po co umarłym kołdra i kanapki oraz o ludziach, którzy wolą cudzą skórę od własnej, mówi "Przekrojowi" psycholog sądowy doktor Maciej Szaszkiewicz.
20.04.2009 | aktual.: 20.04.2009 12:23
Dr Maciej Szaszkiewicz – adiunkt w krakowskim Instytucie Ekspertyz Sądowych. Zajmuje się sporządzaniem psychologicznych portretów przestępców.
Słyszał pan, że kilka tygodni temu koło Warszawy znowu złapano „Łomiarza”? Wyszedł z więzienia i od razu „wrócił do zawodu”.
– Więzienie niczego go nie nauczyło, a odsiedział 15 lat za napady na blisko 20 kobiet. Ale jak się tyle przesiedzi, a i wcześniej bywało się w podobnym środowisku, to co innego się umie? Do pracy przecież nikt nie przyjmie. Do tego wieloletni więźniowie często czują się bezradni na wolności. Podświadomie starają się wrócić do środowiska, gdzie mają pozycję i nie muszą się martwić o byt. Poza tym – jak wielu jemu podobnych – „Łomiarz” nabrał pewnie przekonania, że już wie, jak napadać, by tym razem na pewno go nie złapali.
Tym razem schwytano go szybko, ale kilkanaście lat temu policja długo była bezradna.
– Bo źle oceniała jego motywacje. Uważano, że chodzi o zwykły rabunek – „Łomiarz” zawsze wyrywał swym ofiarom torebkę. Trochę bez sensu, skoro wybierał zwykle kobiety koło sześćdziesiątki, które raczej nie śmierdzą groszem. Jednorazowy zysk z tych napadów to jakieś 300 złotych. Przy czym średnią zawyża kobieta, która wracała z banku i miała przy sobie aż osiem tysięcy.
To o co mu tak naprawdę chodziło?
– Ha! By to stwierdzić, krok po kroku przeanalizowaliśmy jego zachowanie. Zaczajał się na ofiarę w bramie i gdy kobieta przechodziła obok, uderzał ją w głowę półtorakilogramowym kawałkiem grubej rury wyciętej z rusztowania. Wydzierał torebkę i uciekał. Obrażenia ofiar były straszne – z 29 kobiet 6 zmarło, wiele zostało trwale okaleczonych. Zastanowiła nas zdumiewająco duża dysproporcja między skutkami fizycznymi napadu a zyskiem. Gdyby chodziło mu tylko o kasę, powinien wybierać kobiety w sile wieku, bo one mają zwykle przy sobie większe kwoty.
Może starsze panie były bardziej bezbronne?
– Tak myślała policja. Ale my zastanowiliśmy się nad wiekiem samego napastnika. Świadkowie twierdzili, że to 30-letni mężczyzna. Skoro tak, to te kobiety musiały być mniej więcej w wieku jego matki. * Może ta jego matka coś mu zrobiła? Znęcała się nad nim w dzieciństwie, wykorzystywała go? I on teraz tak symbolicznie chciał się mścić?*
– No właśnie. Tak też sądziliśmy, ale nasze podejrzenia nie do końca się potwierdziły. Faktycznie chodziło o matkę, ale ona swojemu synowi na wszystko pozwalała. Żadnego obowiązku, żadnych wymagań, żadnych ograniczeń. Przez nikogo niekontrolowany zwykle kręcił się wśród uliczników, popełniał drobne przestępstwa. Trafił do zakładu wychowawczego, potem do poprawczaka, wreszcie do więzienia. Matka nieustannie chodziła za nim, fałszywie zeznając, przekupując i robiąc wszystko, by z każdej sytuacji go wyciągnąć.
No to za co ta zemsta?
– Bo on w pewnej chwili uświadomił sobie, że jest przegrany, nie ma przyszłości. I za wszystko obwinił matkę. A w naszej kulturze atak na matkę to naprawdę rzadkość. Dlatego czasem w takich przypadkach pojawia się symboliczne przeniesienie pretensji na kogoś innego, podobnego. Tak było w tym przypadku.
* W sprawie „Łomiarza” policja zwróciła się do Instytutu Ekspertyz Sądowych, gdy zawiodły inne metody. Jak to zwykle wygląda? Kiedy na scenę zbrodni wkracza profiler?*
– Najczęściej jesteśmy jednym z późnych ogniw śledztwa. Kiedy standardowe metody odkrycia prawdy nie przynoszą rezultatów, policjanci zaczynają myśleć o nas.
Czyli nie pojawia się pan na miejscu przestępstwa?
– Nie – warsztat pracy profilera to przede wszystkim akta.
Czytanie akt? To nuda!
– Raczej rebus. One są ułożone chronologicznie, a my musimy wszystko uporządkować tematycznie. Zebrać dane o miejscu zdarzenia, dowiedzieć się jak najwięcej o ofierze, o podejrzanych.
* Po co wam informacje o ofierze? Przecież nie jej portret psychologiczny macie stworzyć.*
– Ale to właśnie ofiara mówi najwięcej o sprawcy. Ważne jest, czy to była osoba ostrożna, czy lekceważąca podstawowe zasady bezpieczeństwa. A więc czy sprawcy łatwo było do niej dotrzeć, czy musiał pokonać wiele przeszkód. To pokazuje, czy przestępstwo popełnił niejako przy okazji, czy był zdeterminowany. Po ofierze można też wstępnie ocenić motywację zabójcy. Kiedy na przykład masakruje twarz ofiary, zapewne bardzo dobrze zna tę osobę i do tego działa pod wpływem silnych emocji.
Jaki jest sens atakować twarz kogoś, kogo chce się zabić?
– No właśnie – to zupełnie nieefektywne. Ale twarz to istota naszej osobowości. Nic nas tak silnie nie identyfikuje. Więc zniszczenie czyjejś twarzy to próba „wymazania” ofiary nie tylko przez zabicie, ale i odebranie jej tożsamości. * Czasem słyszy się o zabójstwach, w których pada kilkadziesiąt ran kłutych czy kilkanaście strzałów. Czy zabicie człowieka naprawdę wymaga takiego wysiłku?*
– Zwykle nie. Do odebrania komuś życia wystarczą dwa–trzy ciosy. Gdy trafiamy na zmasakrowane ciało, mówimy o tak zwanym nadzabijaniu. Tu mogą być trzy wyjaśnienia. Po pierwsze, zabójca to ktoś bliski ofierze – mąż, kochanek. Nikt nas tak nie wyprowadza z równowagi jak najbliżsi. Emocje bywają czasem tak silne, że zadawanie ciosów to sposób na ich rozładowanie. Druga możliwość to małolaty. One zawsze mają problem z ekonomią swych działań. Zamiast iść, biegną. Zamiast zabić – szatkują. Na dodatek często działają w grupie, a tu – wiadomo – chodzi o równe rozłożenie odpowiedzialności, więc każdy musi dźgnąć, by wszyscy byli tak samo winni. Przypadek trzeci to sprawca bardzo silnie odurzony alkoholem czy narkotykami. W takim stanie ludzie często uporczywie powtarzają czynności – niezależnie od tego, czy to mówienie w kółko tego samego zdania, kiwanie się czy dźganie nożem. Ale masakrowanie zwłok to tylko jedna z przesłanek, które mówią coś o napastniku. Zdarzają się i inne, dużo bardziej zaskakujące zachowania.
Ot, na przykład chęć zadośćuczynienia ofierze.
Wyrzuty sumienia po fakcie?
– Sprawca zabija ofiarę, a potem podkłada jej pod głowę poduszkę czy nakrywa kołdrą. W skrajnym przypadku spotkaliśmy się z tym, że ktoś zwłokom zrobił herbatę i kanapkę.
To rodzaj jakiejś gry?
– Raczej udowodnienia sobie, że nie jestem takim skończonym draniem. Przestępcy, którzy prowadzą grę z policją, to zupełnie inna historia. Pewien policjant z Gdańska opowiadał, jak został wezwany do zabójstwa prostytutki. W hotelowym pokoju zabójca wykonał rodzaj inscenizacji. Posadził martwą kobietę przodem do wejścia, obok niej zaś rozłożył symetrycznie jej dwie obcięte piersi. Miała to być zagadka dla policji.
Jakie było rozwiązanie?
– To właśnie jeden z problemów pracy profilera – często nie dowiadujemy się, jak kończą się sprawy, przy których pracowaliśmy. Policja nas o tym nie informuje, a w każdym razie robi to bardzo rzadko. To zaś nie pozwala nam weryfikować słuszności naszych ekspertyz.
Jak często zdarza się, że widzi pan efekt działania jakiegoś przestępcy i nie ma pan pojęcia, o co mu właściwie chodziło?
– Czasami. Jakiś czas temu w Los Angeles doszło do serii dziwnych zabójstw. Znajdowano samochody stojące przed skrzyżowaniem, a w nich kobiety z przestrzelonymi głowami. Żadnych innych śladów, żadnych wskazówek. Nikt nie miał pojęcia, co i dlaczego się tu wydarzyło. Gdy wreszcie udało się złapać zabójcę, okazało się, że to były zabójstwa na tle seksualnym. * Gdzie tu seks?*
– W domu. Sprawca jeździł nocą po mieście, aż trafił na samotną kobietę w samochodzie stojącym na czerwonym świetle. Wtedy podjeżdżał i strzelał jej prosto w głowę. Wracał do domu, siadał przed kominkiem, popijał sobie whisky i intensywnie się onanizował, wspominając całe zdarzenie. Podniecające wspomnienia wystarczały mu na pewien czas, a potem popełniał kolejne morderstwo.
Chyba trudno nadążyć za fantazjami i motywami zabójców, bo motyw może być dowolnie dziwny.
– To prawda. Czasem w ich działaniu można nawet odnaleźć nawiązanie do popularnych filmów, co oczywiście – przez łatwość skojarzenia – może sprowadzać sprawę na złe tory. Na przykład 10 lat temu z Wisły wyłowiono skórę kobiety. Praktycznie nienaruszoną-. Ktoś – z dużą znajomością rzeczy – musiał po odcięciu nóg i rąk wypreparować wszystko ze środka, pozostawiając coś jak gotowy do włożenia na siebie strój. To szalenie trudne.
Czy wiadomo, po co to zrobił?
– Moim zdaniem miało to znowu podłoże seksualne, ale jednocześnie było nawiązaniem do „Milczenia owiec”. Tam zabójca szył sobie ubranie z fragmentów kobiecych skór. Ktoś chciał być jeszcze lepszy. Jednak tu czają się kolejne pytania: dlaczego wyrzucił skórę? Czy była w złym rozmiarze? A może chodziło mu nie o nią, ale o to, co sobie pozostawił, bo reszty ciała nigdy nie odnaleziono.
Ujęto sprawcę?
– Do dziś nie, chociaż w pewnym momencie policja uważała, że trafiła na właściwy trop. Pół roku po tym wydarzeniu trzy kilometry dalej mężczyźnie odcięto głowę i zdjęto z niej skórę – z głowy to trudniejsze niż z korpusu. Zabójca męczył się z tym sześć godzin, w końcu ją przeciął z przodu, ściągnął, nałożył na własną twarz i zszył na okrętkę. W takim stroju poszedł na przystanek autobusowy.
Przechodniów to nie dziwiło?
– Wezwali policję. Okazało się, że morderca postąpił tak z własnym ojcem. To była specyficzna sytuacja – w jednym domu mieszkało trzech Kazachów – dziadek, syn i ojciec – wszyscy stomatolodzy. Syn przyjechał wykonać zemstę rodzinną na ojcu, który miał się tu zagospodarować, a potem ściągnąć rodzinę, a on tu sobie znalazł babę i świetnie żył. A że chłopak miał doświadczenie z zabijaniem i odzieraniem ze skóry owiec – zastosował tę metodę.
Dlaczego ubrał się w twarz ojca?
– Nie był zbyt zrównoważony psychicznie. Chciał zmienić swoją tożsamość. Myślał, że ludzie będą potem mówili, że widzieli jego ojca, a on sam by zniknął, pojawiłby się w Warszawie, gdzie założyłby – jako człowiek znikąd, bez przeszłości – agencję przyjmowania zleceń na zabójstwa. W związku z tym, że sprawa także dotyczyła zdejmowania skóry, policjanci bardzo chcieli ją połączyć z tą kobietą z rzeki. My jednak byliśmy przekonani, że to tylko przypadek, że to się nie klei, że to nie ten sam zabójca. I tak poszukiwania sprawcy tej pierwszej sprawy wciąż trwają, zajmują się tym specjaliści w ramach „archiwum X”, krakowskiej sekcji policji badającej niewyjaśnione zbrodnie sprzed lat. * Czyta pan kryminały?*
– Nie. Mnie to nie wciąga, nie bawi. Jak byłem chłopcem, to się pasjami tym zaczytywałem, może mi się to już przejadło? Ale lubię literaturę i programy faktu związane z rozmaitymi, szczególnymi zabójstwami – to poszerza moją wiedzę.
W pracy profilera ważniejsza jest wiedza czy raczej intuicja?
– Ważna jest umiejętność wczucia się w umysł sprawcy. Ja się bardzo często łapię na tym, że patrzę na całe zdarzenie jego oczami i zastanawiam się, co mnie by tu wkurzało, co mnie zniechęca, co pociąga. Choć nie mam doświadczenia w zabijaniu, ale mam zawodową wiedzę i wiele już widziałem.
A czy praca nie przeszkadza panu w życiu? Nie tkwią panu w głowie makabryczne obrazy?
– Na szczęście my, psychologowie, mamy zawodowe umiejętności oddzielania tego wszystkiego od życia codziennego, nigdy też nie pracujemy nad daną sprawą samotnie. Ja na co dzień jestem spokojnym, pogodnym człowiekiem, choć niektórymi sprawami żyję przez bardzo długi czas, analizując każdy szczegół. Oczywiście nie jest to wolne od emocji, a niektórzy sprawcy mnie tak strasznie wkurzają, że nieraz chętnie bym takiego dopadł i udusił.
Rozmawiali Olga Woźniak i Piotr Stanisławski
Bombowe początki
Początki profilowania przestępców sięgają w Polsce połowy lat 80. XX wieku. Jednak na świecie za pierwszy klasyczny profil przestępcy uznaje się charakterystykę Mad Bombera – mężczyzny, który przez 16 lat terroryzował Nowy Jork, podkładając ładunki wybuchowe. Na prośbę policji jego profil sporządził psychiatra James A. Brussel, opierając się na przesłankach, które dziś w sporej części uznalibyśmy za niepoważne (na przykład: poszukiwany jest Słowianinem, bo ta grupa chętnie rozwiązuje swe problemy za pomocą bomb). Jednak pewne elementy charakterystyki były na tyle trafne, że faktycznie pomogły w 1957 roku policji w złapaniu George’a Metesky’ego.
Współczesne profilowanie ma znacznie więcej wspólnego z nauką. Istnieje wiele szkół zajmujących się tym zagadnieniem. I tak FBI pomija niemal całkowicie aspekty psychologiczne działań przestępcy, skupiając się na bezpośrednim przełożeniu czynów na motywy. Z kolei brytyjska szkoła to profilowanie teoretyczne – raczej zbieranie i analizowanie faktów niż wyciąganie przydatnych policji wniosków. Polacy starają się połączyć obie metody i wykorzystać solidną wiedzę psychologiczną, by dawać policji jak najbardziej przydatne wskazówki.
Istnieją badania obejmujące amerykańską szkołę profilowania, które wskazują na bardzo niską przydatność przygotowywanych przez specjalistów charakterystyk. Warto jednak pamiętać, że zakładają one, iż policja sama powinna poradzić sobie z wyciąganiem właściwych wniosków z posiadanych dowodów. Tymczasem w Polsce profiler jest często jedną z niewielu osób uczestniczących w śledztwie, która ma dość czasu i środków, by powiązać ze sobą wszystkie ślady. W Polsce także, inaczej niż w USA, już drugie zabójstwo, o którym można przypuszczać, że popełnił je ten sam sprawca, uznawane jest za serię. W Ameryce profiler wkracza na scenę dopiero po trzecim akcie przemocy.