Świat"Myślą, że Polacy to goryle w kurtkach i dają im banana"

"Myślą, że Polacy to goryle w kurtkach i dają im banana"

Irlandczycy są narodem rebeliantów. Odruchowo sprzeciwiają się wszystkiemu włącznie z samym sprzeciwianiem, a także pogodą, toteż ich strojem narodowym są klapki, szorty i ciemne okulary. Oficjalnie zrezygnowali ze splendoru okryć wierzchnich, dzięki temu w zimie łatwo jest tu rozpoznać Polaka: to ten, który ma na sobie kurtkę. Miejscowi oprócz krótkich spodenek mają na sobie sztuczną opaleniznę, ponieważ słońce w Irlandii występuje w spreju i można je kupić bez recepty w każdej dobrej aptece.

"Myślą, że Polacy to goryle w kurtkach i dają im banana"
Źródło zdjęć: © Jupiterimages
Piotr Czerwiński

Dzień dobry Państwu albo dobry wieczór. Było kiedyś takie słynne powiedzenie: "zrobię babci na złość i odmrożę sobie uszy". Mimo iż należy już do klasyki polskiego humoru, który był w istocie humorem angielskim, przypuszczam że niedoceniona pozostaje jego irlandzkość, ponieważ dopiero w krainie bajobongo zrozumiałem jak wielu ludzi potrafi hołdować temu sloganowi w ślepej wierze.

O samej tutejszej pogodzie jeszcze nie raz będzie okazja nadmienić, ale mówiąc w dużym skrócie, jest to temat-rzeka, a właściwie temat-ulewa. Producenci ubrań dla polarników i żeglarzy mogliby zrobić w Irlandii furorę, gdyby nie brutalny protest narodu irlandzkiego przeciwko ich własnemu klimatowi.

Dzielni konsumenci guinnessa postanowili bojkotować własną aurę i zachowują się tak, jakby mieszkali na Kanarach, gdzie zresztą wielu z nich bywało jeszcze do niedawna dosyć regularnie. By czuć się jak w domu, przez cały rok wychodzą na ulice w koszulkach z krótkim rękawem, a kiedy temperatura przekracza pięć stopni powyżej zera, wkładają równie krótkie spodenki, najczęściej w typie obciętych bojówek z niesłychanie modnymi trokami na wysokości kolana, o których nikt nie wie, że w prawdziwych bojówkach służą do obwiązywania nogawki na cholewce. W Irlandii nie ma zresztą takiej potrzeby, ponieważ wszyscy właściciele krótkich spodenek chodzą w klapkach. Im prostsze klapki, tym większy szpan, toteż największym powodzeniem cieszy się ich odmiana basenowa, czyli podeszwa na trójkątnej gumce. Gdy tylko rankiem nie ma szronu na dachach samochodów, każdy szanujący się Irlandczyk wkłada swe klapki i klapie w nich do sklepu, stawiając do góry kołnierzyk swej koszulki polo, by osłonić twarz przed zacinającym deszczem i
wiatrem. W sklepie nabywa wyłącznie napoje chłodzące. Niechłodzących zresztą kupić tutaj nie można.

Dzięki temu wszystkiemu niezmiernie łatwo jest rozpoznać na ulicy Polaka. Polacy wzbudzają ogólne zaciekawienie, dzięki polarom, watowanym kurtkom i wełnianym czapkom, które do czasu naszego przyjazdu w te strony były w Irlandii nieznane. Uważam, że to dzięki nam wciąż dobrze stoją obroty "Penisa"*, gdzie jak wiadomo istnieją specjalne stoiska dla Polaków, w których można kupić bluzę z kapturem, sweter, a nawet kalesony. Dla Irlandczyków sklepy mają w ofercie słomkowe kapelusze oraz szeroki wybór okularów przeciwsłonecznych, które Irole noszą na czołach, ponieważ jest zbyt ciemno. Godny polecenia jest także asortyment rzeczonych szortów w tropikalne wzory oraz koszulek, obowiązkowo z egzotycznymi napisami, w stylu "Acapulco beach" i temu podobnych. Aczkolwiek motywy tradycyjne również nie są wzgardzone. Facet, którego naprawdę widziałem niedawno w szortach przed osiedlowym sklepem, miał na sobie koszulkę z napisem "Beer Hunter". Było pięć stopni, a ja właśnie wyjąłem z szafy kurtkę typu alaska. Zacierał
ręce, pociągając nosem i patrzył na mnie jak na kosmitę.

Przed każdym irlandzkim domem obowiązkowo stoi palma, która efektownie wygina się na wietrze ku ziemi, omiatając zaparkowany w pobliżu kabriolet, którego dach był ostatnio otwarty przed siedmioma miesiącami. To następny tropikalny odjazd Irlandczyków - co drugi z nich jest posiadaczem kabrioleta. Na co dzień nie rzuca się to w oczy, są jednak takie chwile, kiedy nie leje dłużej niż przez pół godziny, a szare niebo przestaje być szare i wszyscy nagle zaczynają dostrzegać blask życia w świetle dziennym. Wtedy Irlandię ogarnia plażowe szaleństwo: ludzie rozbierają się do naga pod swoimi palmami, smarują się kremem do opalania, zsuwają swoje ciemne okulary na oczy i zanim niebo zszarzeje na popiół i siknie deszczem, zwykle zdążają ujechać ze dwa kilometry swoimi kabrioletami z otwartym dachem. Udaje im się dotrzeć do najbliższego pubu, gdzie polski barman okutany po uszy polewa im kufelek -lodowatego oczywiście- guinnessa.

Na co dzień słońce, jak już wspomniałem, występuje głównie w rozpylaczu. Nigdzie na świecie nie widziałem tylu solariów z pryskaną opalenizną, co w Irlandii. I tylu spryskanych białasów, którzy koniecznie chcą wyglądać, jakby mieszkali na równiku. Osobliwy dress-code sprawia, że wielu mieszkańców tego kraju cierpi na chroniczny katar, który również bojkotują, udając, że to regionalizm w fonetyce. Mistrzostwo w tej dziedzinie osiągnął pewien mój kolega z pracy, którego nazwałem roboczo Jasiem Fasolą, ze względu na uderzające podobieństwo. Otóż Jaś bez względu na porę roku neguje okrycia wierzchnie i jest z tego powodu bez przerwy przeziębiony. Im dłużej obserwuję tego człowieka, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że on nie oddycha - on bierze wdech, żeby się skichać. Kicha częściej niż się odzywa, przez co podejrzewam, że porozumiewa się przy pomocy kichnięć z innymi kolegami, którzy mają podobnie. Gdy tylko nadejdą święta, kupię Jasiowi sweter. Dołączę do niego instrukcję obsługi, oraz termometr
okienny, by Jaś wiedział, kiedy jest zimno, a kiedy nie za bardzo.

Duchowi bracia Jasia występują w Irlandii na każdym rogu. Odruchowo robię uniki, kiedy jakiś człowiek mija mnie na ulicy, na wypadek, gdyby chciał mi wykichać tradycyjne "how are you" prosto w oczy.

Plażowa tendencja występuje również u dzieci. Mój półtoraroczny syn niedawno napotkał w parku rówieśnika, biegającego w krótkim rękawku i samej pieluszce. Był październik i mały Czerwiński właśnie testował nową wełnianą czapkę z nausznikami. Obaj panowie zmierzyli się podejrzliwym wzrokiem i odjechali spacerowymi wózkami, w kierunku swoich jakże przeciwległych światów. Wózek tego drugiego gościa miał odkrytą budę, oczywiście.

Poświęciłem wiele uwagi temu tropikalnemu fenomenowi w tej jakże oziębłej krainie. Z początku myślałem, że Irlandczycy naprawdę mają inny układ odpornościowy, a lokalna odmiana katolicyzmu zabrania im wierzyć w niskie temperatury. Okazało się jednak, że nic z tych rzeczy, ponieważ oni po prostu chcą czasami czuć się tak, jakby mieli w Irlandii lato, akurat wtedy kiedy go nie mają. Zwróciłem się w tej kwestii do innego irlandzkiego kolegi, który bywał we świecie i zna różne pokręcone obyczaje, i który zaręczał, że Irlandczycy nie są nadludźmi, bo przecież nikt normalny nie zniósłby latania w krótkich gaciach w taką pogodę. Bo przecież parno nie jest. Oni po prostu chcą nosić te gacie kiedy im się podoba i nie pozwolą, żeby pogoda krępowała ich swobodę wyboru. Nie ma tego w konstytucji ani nawet U2 nie śpiewało o tym ani słowa. Więc się nie stresują. Chcą mieć tropiki i będą je mieli, a co. Noszą więc w zimie krótkie rękawy, klapią klapkami i zacierają ręce. W ciemnych okularach potykają się o śmietniki oraz
nietrzeźwych krajanów leżących w pobliżu, a także zderzają się z Polakami, odzianymi w watowane kurtki, przez co każdy Irlandczyk myśli, że to goryle górskie i daje im banana. Jak babcię kocham.

Dobranoc państwu.

  • “Penis” - Spolszczona żargonowa nazwa sieci sklepów Penney’s Stores

Z Dublina specjalnie dla Wirtualnej Polski Piotr Czerwiński

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (345)