My też idziemy drogą Katalończyków. Nieszczęście czai się za horyzontem
Wydarzenia w Katalonii wywołały szok i niedowierzanie w całej Europie. Jak to jest możliwe? U nas? W XXI wieku? Niestety takich sytuacji jest więcej, a wielu problemom i nieszczęściom można byłoby zapobiec. Na początek zacznijmy ze sobą rozmawiać a później rozliczać przywódców, zamiast ślepo im ufać. Tak, też u nas.
02.10.2017 | aktual.: 02.10.2017 16:06
Brutalna akcja policji przeciwko pokojowo nastawionym ludziom pragnącym wyrazić swój głos w referendum. Uprawniona obrona suwerenności kraju w obliczu bezprawia. To dwie skrajne reakcje na referendum w Katalonii. Nie ma między nimi punktów zbieżnych, ale tej sytuacji można było uniknąć, gdyby znalazł się ktoś odpowiedzialny, bo historia nie jest nowa.
O odrębności Katalończyków przekonałem się już wiele lat temu w czasie studenckiego wypadu do Barcelony. Wtedy zaskoczyły mnie ulotki mówiące "Kataloński to nie hiszpański". Od tamtej pory minęło ponad 20 lat i konflikt się zaostrzył. Od dążenia o większą autonomię kulturową, przez spór o "podział Janosikowego", czyli zmianę proporcji wpłaty do budżetu centralnego i zwrotu z Madrytu, aż po jednoznaczny głos za niepodległością i siłowe tłumienie tych ambicji.
Dlaczego więc dopuszczono do sytuacji, w której argumentem stały się gumowe kule? Odpowiedź jest, niestety, bardzo prosta i przerażająco uniwersalna. Problemem, albo nie warto było się zajmować i był zamiatany pod dywan, albo służył do zbijania bieżącego kapitału politycznego. Hiszpania została mocno poobijana przez ostatni kryzys gospodarczy, na ulice wychodzili "oburzeni", budowanie rządów graniczy z cudem, a do tego dochodzą problemy z migracją i terroryzm.
W tej sytuacji rząd centralny wykorzystuje dojną krowę jaką dla Madrytu jest Barcelona dając możliwie niewiele w zamian. W końcu więcej wyborców korzysta z tego układu niż za niego płaci. Hasła niepodległościowe są też wygodną trampoliną do "robienia polityki" na poziomie lokalnym. Obywateli małych ojczyzn łączy poczucie dumy, język i niechęć do "tamtych". Realne pretensje bardzo łatwo podbić emocjami i grać sentymentami. To jedna z dróg do władzy.
Po nas choćby potop
To bardzo niebezpieczne metody uprawiania polityki zwłaszcza przez ludzi działających w ramach kadencji. Polityk pracuje i planuje, aby wygrać kolejne wybory. Co będzie dalej go nie interesuje. Planowanie i przewidywanie skutków bardziej odległych niż kilka lat wymaga kunsztu i mądrości. Przykładem krótkowzrocznego podejścia były słowa byłego premiera Wielkiej Brytanii Davida Camerona, który obiecał referendum brexitowe, aby zyskać poparcie w wyborach. Władzę utrzymał i musiał przeprowadzić głosowanie, którego wynik był zaskoczeniem nawet dla niego. Coraz więcej Brytyjczyków zdaje sobie sprawę z konsekwencji albo przynajmniej ryzyka swojej decyzji, ale mleko się już rozlało.
Jeżeli do krótkowzroczności czy zwykłej głupoty polityków dodamy złą wolę i wrogie działanie z zewnątrz, to nieszczęście gotowe. Na część tych elementów wpływu nie mamy, ale możemy przynajmniej wymagać od polityków, żeby nie igrali z ogniem.
Polacy też igrają z ogniem
Nagle nasi politycy zaczęli porównywać Katalończyków ze Ślązakami. Jakiś czas temu Kaszubom dostało się rykoszetem za Donalda Tuska. W przestrzeni publicznej pojawiła się debata na temat reparacji wojennych, a Niemców z listy sojuszników przerzuciliśmy do katalogu odwiecznych wrogów. Źli i niebezpieczni są uchodźcy, a muzułmanie tylko czyhają, żeby zbudować nadwiślański kalifat.
Takich bardziej lub mniej wydumanych i zmanipulowanych tematów jest więcej i łączy je łatwość z jaką pozwalają mobilizować poparcie. Mają też jeszcze jedną cechę wspólną: trudne do przewidzenia konsekwencje. Problemy zaczynają żyć własnym życiem i nabierają dynamiki, nad którą nikt nie panuje. Małym pocieszeniem jest to, że polityka, który zamieszanie wywołał prawdopodobnie nie będzie na scenie, gdy podłożona przez niego mina wybuchnie nam w twarz.
W świecie idealnym rozwiązaniem byliby dobrze przygotowani i odpowiedzialni przywódcy. Na to jednak wielkich szans nie ma. Dlatego musimy przynajmniej rozmawiać ze sobą, aby nie powtórzyć drogi, którą przeszli Katalończycy. To drobny postulat nawiązujący do naszej dobrej, pozytywistycznej tradycji. Jeżeli przestaniemy obrażać się nawzajem, trollować, odsądzać od czci i wiary tylko z odrobiną szacunku traktować prawo do posiadania odmiennych poglądów, to zmniejszymy podatność na manipulację i ryzyko ślepego podążania drogą ku nieszczęściu czyhającemu gdzieś za horyzontem. Wtedy też politycy będą musieli się dostosować. Łatwo nie będzie…