Katalończycy są w szoku po siłowej reakcji władz na referendum. Zastanawiają się, co robić dalej
Katalończycy oswajają się z nową rzeczywistością. Głos za niepodległością zabrzmiał głośno i wyraźnie. Równie mocne wrażenie wywołała siłowa reakcja hiszpańskiego rządu. Wśród tych, którzy opowiedzieli się za niepodległością była Ester Dachs Escarrà, katalońska dziennikarka związana z Universitat Autonoma di Barcelona
Jarosław Kociszewski: Jak się czujesz dzień po referendum i związaną z nim reakcją władz?
Ester Dachs Escarrà: Ciągle jestem w szoku. Czuję złość i smutek, ale jestem też dumna z ludzi, którzy pomimo bicia zdecydowali się iść głosować. Nigdy nie pomyślelibyśmy, że coś takiego zdarzy się w Europie.
Czy myślisz, że macie realną szanse na niepodległość?
Tego nie wiem. Myślę, że Katalończycy po prostu chcą, żeby ktokolwiek wreszcie zapytał ich o zdanie. W jakiś sposób zostaliśmy uwikłani w kłótnię dotyczącą niepodległości, ale tak naprawdę w Hiszpanii nie przeprowadzono prawdziwej debaty na ten temat. Zwolennicy niepodległości wyrażali swoje opinie i podawali argumenty, ale przeciwnicy nie mieli nic do powiedzenia za wyjątkiem stwierdzenia, że referendum jest niezgodne z prawem. Nawet nie próbowali dać nam jakiekolwiek argumentów za pozostaniem w Hiszpanii. Powiedziano nam jedynie, że MUSIMY ZOSTAĆ.
Jednym z argumentów, o których słyszę są pieniądze, czyli fakt, że Katalonia więcej oddaje do budżetu centralnego niż wpłaca. Czy rzeczywiście pieniądze są powodem tego całego zamieszania?
Kilka lat temu to było głównym argumentem za wyjściem z Hiszpanii. Teraz bardzo dużo mówi się o systemie niemieckim, który zakłada, że społeczność wpłacająca do centralnego budżetu nie może znaleźć się w gorszej sytuacji materialnej niż społeczność, która pieniądze dostaje. To znaczy, że niedopuszczalna jest sytuacja, w której Katalonia jest drugą gospodarką kraju, ale po oddaniu pieniędzy do budżetu i otrzymaniu środków z Madrytu, na przykład pod względem opieki socjalnej ląduje na miejscu siódmym.
Ludzie są źli i zdenerwowani z wielu powodów. Musimy więcej płacić za edukację uniwersytecką niż inni, autostrady są płatne i Madryt przedłużył okres pobierania opłat, gdyż te, które zbudował rząd centralny są nierentowne, mamy też beznadziejny system transportu kolejowego. Pociągi się psuje i są niedoinwestowane. Przykłady można mnożyć.
Wyobraź sobie, że jeszcze pięć lat temu wielkość wpłat Katalonii do budżetu centralnego i wielkość zwrotu były utrzymywane w tajemnicy. Nawet teraz są wątpliwości co do prawdziwości publikowanych liczb. Ale teraz nie to jest głównym przedmiotem sporu. My przede wszystkim chcemy swobodnie decydować o swojej przyszłości, a państwo nam na to nie pozwala.
Czy nie sądzisz, że politycy w Madrycie i Barcelonie po prostu zapędzili się w kozi róg? To są problemy znane od lat, ale albo były ignorowane albo cynicznie wykorzystywane w bieżącej polityce.
Tak i gdyby to referendum przeprowadzono sześć lat temu, to wygrałaby odpowiedź "nie". Ja też głosowałabym "nie". Wtedy przeważały argumenty praktyczne, ale teraz to się zmieniło. Jak mogę szanować kraj, który tak bardzo się boi swoich obywateli, że używa siły, aby powstrzymać ich od głosowania?
Agresywna reakcja władz odsunęła na bok kwestie praktyczne. Teraz przede wszystkim chodzi o szacunek dla ludzi i strach przed państwem. Skoro rząd tak postąpił z ludźmi, którzy chcieli głosować, to co zrobi z nami później? Jak w tej sytuacji moglibyśmy ustąpić?
Czy jest coś co Unia Europejska może zrobić w tej sytuacji? Czy mancie jakiekolwiek oczekiwania?
Szczerze mówiąc, to nie wiem co Europa może zrobić. Ludzie oczekują, że Unia coś zrobi, żeby zmusić rząd Hiszpanii do negocjacji w sprawie wyników referendum lub znalezienia innego rozwiązania. Ludzie stracili zaufanie do rządu Hiszpanii i dlatego oczekują, że Bruksela wystąpi w roli mediatora.