MSZ zajmie się złym potraktowaniem polskich turystów
Konsulat RP w Mediolanie zażąda wyjaśnień od
włoskiej policji w sprawie brutalnego potraktowania polskich
turystów w Dolomitach. Rzecznik polskiej ambasady we Włoszech
Wojciech Unolt nie wyklucza, że sprawą może zająć się MSZ stając w
obronie polskich obywateli.
05.02.2005 | aktual.: 05.02.2005 20:42
Czworo mieszkańców Bydgoszczy, w tym 12-letni chłopiec zostało na kilka godzin zatrzymanych przez policję i potraktowanych - jak powiedzieli - wyjątkowo brutalnie, na posterunku w okolicach masywu Marmolada. Ich winą było to, że w schronisku wypili swoją herbatę z termosu, a potem, gdy zostali wylegitymowani przez funkcjonariuszy, jeden z Polaków nie miał przy sobie dowodu tożsamości.
Gdy w schronisku koło stoku Belvedere polscy narciarze wyjęli z plecaka termos z herbatą, zostali stamtąd wyrzuceni, a następnie zaprowadzeni przez ochronę na pobliski posterunek policji. Tam funkcjonariusze zażądali od nich paszportów.
Jedyna w tej grupie kobieta pokazała dowód osobisty, który policjanci uznali za nieważny. Jej znajomy nie miał z kolei żadnego dokumentu, ponieważ zostawił go w hotelu. Wtedy dla narciarzy zaczęło się ponad trzygodzinne zmaganie z funkcjonariuszami, którzy nie chcieli ich wypuścić z posterunku traktując - tak wynika z relacji poszkodowanych - jak przestępców.
Gdy nie mówiący po włosku Polacy zadzwonili do konsulatu RP w Rzymie, jednemu z funkcjonariuszy podali telefon komórkowy, by mógł porozmawiać z pracownicą polskiej placówki. Według ich relacji, policjant zapewnił przedstawicielkę konsulatu, że natychmiast ich zwolni.
Tak się jednak nie stało, bo cała czwórka została zmuszona przez policjantów do założenia nart i - jak mówią - siłą ściągnięta przez kilku uzbrojonych policjantów z góry. Jeden z Polaków, który wcześniej odniósł kontuzję nogi, zwijając się z bólu błagał policjantów o to, by nie zmuszali go do zejścia.
Dopiero po jakimś czasie funkcjonariusze wsiedli z zatrzymanymi Polakami do kolejki górskiej, którą zjechali w nieznane miejsce. Następnie wciąż w policyjnej eskorcie turyści zostali zaprowadzeni do baru, w którym pracowała polska kelnerka. To ona przekonała ich, że pokazany przez kobietę dowód jest prawdziwym dokumentem. Z mężczyzną, który nie miał przy sobie paszportu oraz jego 12-letnim synem, policjanci pojechali do hotelu, by go wylegitymować, zaś pozostałą dwójkę Polaków zostawili wysoko w górach.
"Było po godzinie 16.30, zapadał zmierzch, nie kursowały już wyciągi. Policjanci pozostawili nas wysoko w górach w zupełnie nieznanym miejscu. Wracaliśmy po omacku z narażeniem życia na nartach i na piechotę. Okazało się potem, że wywieźli nas 20 kilometrów od miejsca, w którym był nasz samochód" - opowiedziała PAP jedna z poszkodowanych Ewa Nowakowska.
Sylwia Wysocka