Mówi o nim cały świat - korupcji nauczył się w Polsce
- Każdy popełnia jakieś grzechy. Zwłaszcza rządzący. A im większa władza, tym ciaśniej robi się na sumieniu - mówi Mouhaimen. Ma 25 lat i podobnie jak jedna trzecia Tunezyjczyków zna tylko jednego prezydenta - Zin el Abidine Ben Alego. Przywódca, zwany przez rodaków ZABA, swoje grzechy pielęgnował przez blisko ćwierć wieku. Aneta Wawrzyńczak, podróżując po Tunezji, poznaje je po kolei. Okazuje się, że jeden z grzechów Ben Ali dobrze przyswoił sobie w… Polsce.
Chłodna listopadowa noc 1987 roku. Ten, którego czas dobiega końca, jest pogrążony w błogim śnie. Jeszcze nie wie, że wyhodował żmiję na własnym łonie. Ten, którego czas właśnie nadchodzi jest spokojny. Wszystko jest zapięte na ostatni guzik. Żołnierze w pełnej gotowości. Każde słowo przemówienia dokładnie wyważone. O trzeciej nad ranem w pałacu prezydenckim jest odcinany prąd. Trzy godziny później męski metaliczny głos chłodno informuje siedem milionów Tunezyjczyków, że już nigdy nic nie będzie takie samo. Kończy się era jedynego prezydenta, Habiba Bourguiby.
To właśnie Bourguiba obrał kurs na niepodległość. Wykształcony we Francji, 11 lat spędził w więziennych celach, by w 1956 roku wywalczyć wolność dla swych rodaków. Kochali go, ale była to miłość trudna. Chwila prawdy nadeszła, gdy statek pod banderą "Tunezja" zaczął tonąć - gospodarka leżała odłogiem, finanse państwa leciały na łeb na szyję, a frustracje społeczne szybowały. Ludzie potrzebowali nowego kapitana, a w partii nie było nikogo, kto czułby się na siłach chwycić za stery. Na horyzoncie pojawił się jednak Ben Ali. Doświadczony generał w kwiecie wieku miał dodatkową zaletę - Bourguiba ufał mu bezgranicznie. W październiku 1987 roku mianował go premierem. Miesiąc później ZABA przejmował władzę w kraju. Czy uważał, że jest najlepszym sukcesorem dla niedołężniejącego prezydenta? Czy też kierowała nim zwykła…
…pycha?
- Byliśmy w jakimś letargu. Zapomnieliśmy, co ten człowiek zrobił, by dojść do władzy - mówi Mohammad, taksówkarz. Ma około 50 lat, pracuje od świtu do zmierzchu, wożąc turystów żółtym renaultem. Ciężar dwóch kredytów i czworga dzieci na utrzymaniu odcisnął na nim piętno. Potężnej postury mężczyzna, choć uśmiecha się ciepło częstując kawą i herbatą, ma smutną twarz. Przez lata działał w związku zawodowym, organizował strajki, walczył o - jak wierzył - lepsze jutro. Jego żona Hela z dumą pokazuje dyplomy i odznaki męża. On uśmiecha się na wspomnienie dawnych czasów. Nie chce rozgrzebywać swojej przeszłości. Woli mówić o innych.
- Był rok 1987. Prezydent (Bourguiba - red.) był już stary i zmęczony. Rządził od 30 lat. Był dobrym przywódcą, ale potrzebowaliśmy zmiany. Kraj powoli się staczał. Uwierzyliśmy, że cokolwiek by się nie stało, może być tylko lepiej - Mohammad mówi powoli, cedzi każde słowo. Hela jest jego przeciwieństwem. - Ben Ali w jedną noc wywrócił cały świat do góry nogami. Cały świat! - jej oczy błyszczą, ręce gestykulują. - Najpierw wierzyliśmy we wszystko. Wmówił nam, że będzie lepszy. Dopiero później, po 3-4 latach okazało się, jak bardzo się myliliśmy. Było już jednak za późno - poprawia ją smutno mąż.
Na drogę kariery Ben Ali wkroczył w mundurze. Ukończył elitarne szkoły wojskowe we Francji i Stanach Zjednoczonych - m.in. Akademię Wojskową Saint-Cyr i Wyższą Akademię Wywiadowczą w Maryland. To tam rzekomo nawiązał kontakty z amerykańskim wywiadem, czego owoce miał zebrać w przyszłości. Do ojczyzny powrócił w połowie lat 60. Dosłużył się stopnia generalskiego, utworzył Wojskowy Departament Bezpieczeństwa, którym kierował do 1977 roku. Wtedy dostrzegł go Bourguiba i mianował szefem służby bezpieczeństwa. Rok później kraj stanął nad przepaścią. - Ceny rosły, płace stały. Co mogliśmy zrobić? - Mohammad patrzy przenikliwie, szukając zrozumienia. Robi pauzę, przełyka ślinę, poprawia poduszkę na kanapie. - Chcieliśmy 20-30 procent podwyżek pensji, a zaproponowali nam dwa. Rozumiesz, dwa procent! Co mogliśmy zrobić? - powtarza jak mantrę. W Tunisie zorganizowano wielką demonstrację. Rzeka ludzi rwała w jednym kierunku. - Na niebie przed budynkiem rządu zawisły helikoptery. Po chwili poczuliśmy, że z nieba leje
się żar. To służby bezpieczeństwa atakowały nas gorącą wodą. Mężczyźni, kobiety, dzieci… lali po wszystkich. Rozkaz wydał Ben Ali - objaśnia taksówkarz.
Lud oszalał, demonstracje zdawały się nie mieć końca. Czyjaś głowa musiała spaść. Czyja - o tym miał zdecydować naród. To z jego zdaniem Bourguiba liczył się najbardziej. Tunezja, uznawana przed wiekami za spichlerz imperium rzymskiego, rządziła się iście cesarskimi prawami: kciuk wzniesiony w górę darował życie, skierowany w dół oznaczał wyrok. Tunezyjczycy pokazali Ben Alemu ten drugi gest. Karą była banicja - trafił do Polski, gdzie przez cztery lata reprezentował Tunezję jako ambasador. Nie tylko. - To właśnie w Polsce poznał smak korupcji - mówi Redżichi Allana, adwokat w średnim wieku. Zadbany, dystyngowany, z rozbrajającym uśmiechem. Dostojeństwa dodaje mu masywne ciemnobrązowe biurko i stara księga oprawiona w podniszczoną brązową skórę ze złotymi inskrypcjami. Ład nieco burzą piętrzące się wszędzie tomy akt wysypujących się z różowych i zielonych teczek. Chętnie mówi o megalomanii Ben Alego, która popychała go coraz dalej. Nowy prezydent myślał, że jest kimś lepszym, że wszystko mu wolno. - Zmieniał
konstytucję, ścigał swoich przeciwników, zamykał usta dziennikarzom - wymienia Allana. Potwierdza też to, co mówili inni: Ben Ali był amerykańskim szpiegiem w Polsce. Wrócił, bo Sowieci zaczęli coś podejrzewać. Dodaje, że to zapewne w Polsce ZABA dał się uwieść zmorze, której na imię…
…chciwość
- Wiesz, dlaczego w Tunezji nie ma ani jednego McDonald'sa? - pyta Mouhaimen tajemniczo. Przechodzimy obok McDoolie'go - lokalnej "podróbki" najsłynniejszego amerykańskiego fast-fooda. Demokratycznie dzieli się władzą z McD burgerem i całą masą małych, mniejszych i zupełnie maleńkich restauracji. Jednak najsłynniejszego na świecie hamburgera Tunezyjczycy nie spróbują. Przynajmniej nie na rodzimej ziemi.
Oficjalne wyjaśnienie rządu za czasów Ben Alego: nie ma pewności, że zwierzęta, których mięso jest używane w McDonald's, są ubijane w rytualny sposób, zwany halal. To jednak wątpliwa wymówka, bo amerykański koncern posiada certyfikat na produkcję mięsa w zgodzie z literą Koranu, a ponad głowami mieszkańców Rijadu, Kairu, Kuwejtu, Sany czy Islamabadu świecą na żółto wielkie neony "M".
Gdy teoria nieczystego mięsa upadła, oficjele wysunęli żądanie: wasza marka, nasze mięso. Jak zapewniali, kierowali się wyłącznie interesem narodowym, chcieli pchnąć do przodu rodzimy przemysł spożywczy.
- To kompletna bzdura! - unosi się Mouhaimen, przegryzając kanapkę na ciepło - Układ miał być prosty: dzielimy się fifty-fifty - połowa zysków dla was, połowa dla nas. Wy to McDonald's. My to wielka rodzina - Ben Ali i Trabelsi. Na wszystkim chcieli zarobić!
Firma telekomunikacyjna, wesołe miasteczko w Monastirze, fabryka samochodów marki Kia w Tunisie, sprzedana Turkom za gigantyczną łapówkę fabryka cementu pod Susą, lotnisko Enfidha, centra handlowe, banki - Mouhaimen nabiera powietrza nim zakończy litanię biznesów, które przejęła lub w których maczała palce rodzina prezydenta. Ten moment wykorzystuje Mohammed. - Loteria. Od każdej gry, każdego zakładu, każdego wpłaconego dinara brali 20%. Loteria przynosi ok. miliona dinarów (ok. dwóch milionów złotych) zysków każdego tygodnia. Łatwo policzyć, ile wpływało do ich kieszeni. 200 tysięcy dinarów tygodniowo. Ot tak - pstryka palcami. To samo kilka dni później, w zupełnie innym miejscu powie mecenas Allana. - Wszyscy wiemy, czym to pachnie - robi pauzę, spogląda bacznie zza okularów. - M-a-f-i-a - akcentuje każdą głoskę.
- Mieli wszystko, a chcieli mieć jeszcze więcej - kończy Mouhaimen. Chciwości często towarzyszy…
…nieumiarkowanie
- Mało im było? Pałace w Tunezji, Francji, dom w Buenos Aires, po sąsiedzku z Maradoną, i Bóg wie, gdzie jeszcze - wymienia Fehd. - Apetyt rośnie w miarę jedzenia, co nie? - puszcza oko.
Apetyczna musiała wydać się rezydencja biznesmena z Hammametu. Żona Ben Alego ujrzała ją w czasie przejażdżki i z miejsca zapragnęła ją mieć. Dalej miało pójść z górki - zaproszenie na kolację i uczciwa propozycja. Ile wart jest dom? Trzy miliony dinarów? (ok. sześć milionów złotych) Dobrze, bierzemy. Jak to "nie na sprzedaż"? Jest pan pewien? Trudno, dziękujemy.
- Ten facet miał mnóstwo pieniędzy, mógł sobie kupić 10 kolejnych rezydencji. Ale to był jego dom i miał prawo zrobić z nim, co chciał. Dla niego był bezcenny - mówi ze zrozumieniem Mouhaimen. Sprawa przycichła. Jak się okazało, była to cisza złowroga.
Służby bezpieczeństwa dostały cynk. Funkcjonariusze zjawili się w domu mężczyzny niespodziewanie, uzbrojeni w nakaz przeszukania. W samochodzie znaleźli kilogramy narkotyków. Szok, szybkie aresztowanie, płacz żony, dezorientacja dzieci. W areszcie pojawił się "wysłannik" - miał ponowić ofertę. Biznesmen nie chciał dać za wygraną. Dopiero rozmowa z sędzią rozwiała wszelkie nadzieje. - Co możemy zrobić? Mamy związane ręce. Skończyłeś prawo, wiesz, jak ten kraj funkcjonuje. Z tego się nie wywiniesz - miał powiedzieć sędzia. Biznesmen z Hammametu miał tylko jedno wyjście. Więzienny telefon był rozgrzany do czerwoności. Negocjacje trwały kilka dni, a on upierał się przy jednym: dom sprzeda tylko za gotówkę. W wyznaczonym dniu do więzienia przyjechał przedstawiciel Ben Alego. Zamiast walizki pieniędzy przywiózł jakiś świstek - weksel na trzy miliony dinarów. Przedsiębiorca jeszcze negocjował, ale warunki były jasne: czek albo długie "wczasy" za kratkami. Wziął. 24 godziny później był wolny. W banku czekała na
niego niespodzianka: weksel nie ma pokrycia, przykro nam, nie wypłacimy ani dinara.
- To nie zdarzyło się raz czy dwa; to była codzienność - zapewnia Mouhaimen. Gdy tylko ktoś z rodziny Ben Alich czy Trablesich zawiesił na czymś oko - rezydencji czy firmie - szybko znajdował właściciela i składał mu propozycję nie do odrzucenia. Jeśli był układny, tracił połowę (albo całość) majątku, ale mógł zacząć od zera. Jeśli coś nie szło po ich myśli, Ben Ali szybko wpadali w…
…gniew
- Wielu ludzi poszło z torbami przez tę pieprzoną rodzinę - mówi gniewnie Mouhaimen. Kelner przynosi letnie, przypominające tłuste skorupy frytki i nieprzyzwoicie słodką herbatę. - Załatwiali sprawy tak, jak my tu siedzimy - kawa, herbata, miła pogawędka. Chcesz dużo zarobić? Trzeba się trochę nagimnastykować, ale uwierz, warto - mruga okiem, jakby właśnie składał propozycję nie do odrzucenia.
Tunezyjczycy chętnie opowiadają o tym, o czym musieli szeptać pokątnie przez dwie dekady. Z ich opowieści wyłania się obraz pozbawionej skrupułów ośmiornicy, której macki ciasno oplatają upatrzoną ofiarę.
- Przez pięć lat byłem rybakiem. Zdarzało się, że dostawaliśmy zakaz wypływania w morze. Powód: nadciągający sztorm. Czekaliśmy, patrzyliśmy w niebo, czekaliśmy. Sztorm nie nadchodził. Przynajmniej nie taki, jaki zapowiadano - wspomina Mouhaimen.
Podczas rzekomej burzy morskiej ku wybrzeżom Tunezji żwawo płynęły statki z Turcji. W swoich wnętrzach kryły kolejny klejnot w koronie Ben Alich - setki kilogramów narkotyków. O pomoc w ich rozprowadzaniu Imed Trabelsi, bratanek Leili Ben Ali, poprosił przyjaciela. Ten nie skorzystał z "okazji" - ale ktoś inny tak.
Ben Ali wysłali "swojego człowieka" do więzienia. Spośród morza ludzi z przeszłością, ale bez przyszłości, bez problemu wyłowił chętnego, który - w zamian za oczyszczenie z zarzutów i wyjście na wolność - zgodził się zeznawać przeciwko przyjacielowi Familii. Ze swojego zadania wywiązał się solennie. Słowo przeciwko słowu. Sąd uwierzył jemu. Dawny druh siedzi w więzieniu. Okazało się, że wspierał organizacje terrorystyczne, planował zamachy, finansował fundamentalistów.
- Z trzech rzeczy nie dało się wyjść cało: fundamentalizmu religijnego, próby zamachu na władze i nielegalnego biznesu - handlu bronią czy narkotykami - wyjaśnia Mouhaimen.
Opowieści o narkobiznesie rozkręconym przez mafijną korporację Ben Alich i Trabelsich nie są mrzonką. W Tunisie lada dzień rozpocznie się proces Imeda Trabelsi. 34-latek odpowie za kierowanie przemytem narkotyków. To tylko wierzchołek góry lodowej. Ponad 30 członków rodziny Ben Alego, na czele z nim samym, jest ściganych za różnorodne przestępstwa. Tak wielką rodzinę udało się zbudować na fundamencie…
…nieczystości
- ZABA, nasz ukochany tatuś - Fehd i Mouhaimen śmieją się szyderczo. - Dziecko tu, dziecko tam. Kto wie, ilu małych Ben Alich chodzi po świecie - rzuca pierwszy z nich.
Kochanki, nieślubne dzieci, rozwody. Alkowy władców zawsze budziły zainteresowanie poddanych. Niektóre kobiety były gotowe na wszystko, by wskoczyć im do łóżka, a stamtąd -jak na trampolinie - do władzy. Jedną z nich była Leila Trabelsi.
Miała już 30 lat i wstydliwy sekret. Udało jej się dostać pracę sekretarki w biurze Ben Alego, gdy ten był jeszcze ministrem spraw wewnętrznych. Nie do końca wiadomo, kto kogo uwiódł. Jedni twierdzą, że Ben Ali miał urok Don Juana i żadna kobieta nie potrafiła mu się oprzeć; inni - że Leila była nader sprawną uwodzicielką i bez problemu owinęła sobie polityka wokół palca.
- Trzy miesiące wystarczyły, by Zin stracił dla niej głowę. Złapała go na dziecko, zmusiła, by porzucił pierwszą żonę, zaciągnęła do urzędu i dopięła swego. Została pierwszą damą. Nieźle jak na fryzjerkę, nie? - streszcza Mouhaimen. O drugiej żonie prezydenta nie ma najlepszego zdania. Nie tylko on. Tania dziwka, głupia szmata - próżno szukać Tunezyjczyka, który określi Leilę mniej wulgarnymi epitetami. - Teraz nikt w kraju nie szanuje fryzjerek. Są dla nas synonimem dziwki. Leila zafundowała im "czarny PR" - stwierdza Fehd. Skomplikowane relacje rodzinne ciążyły Ben Alemu. Cieniem na jego nieskazitelnym wizerunku, który usiłował budować przez lata, położyła się zwłaszcza tajemnica Leili - nieślubny syn z Nedżibem Chatabem, gwiazdą telewizji. Zbiegiem okoliczności problem rozwiązał się sam. W kwietniu 1998 roku 45-letni komentator sportowy i gospodarz telewizyjnych programów niespodziewanie zmarł.
- Podali, że miał atak serca, a był jeszcze młody, silny i sprawny. Czy oni naprawdę myśleli, że ktoś w to uwierzy? - mówi Mohammed, nie kryjąc oburzenia. Mouhaimen klepie go po ramieniu. - Zlikwidowali wiele niewygodnych osób. Ta sprawa była głośna, bo to gwiazda telewizji, więc nie dało się tego zamieść pod dywan. Ale ilu niewygodnych ludzi usunęli po cichu? Tego nikt nie wie. Ludzie zabrali ze sobą prawdę do grobów - mówi z kamienną twarzą Mouhaimen. Powodów, by zniszczyć wroga mogło być wiele: pazerność, gniew, strach. Mogła nim też być…
…zazdrość
- Praca przychodziła sama. Wystarczyło, że zaparkowałem taksówkę przed domem. Codziennie do drzwi pukali turyści, prosili, by pokazać im miasto, zawieźć do osiedli Berberów, przejechać się po okolicznych wioskach. Zabawy, imprezy, animacje trwały do drugiej, trzeciej w nocy. A teraz? Po zmroku miasto zamiera. Gdzieniegdzie majaczą tylko sączący herbatę mężczyźni - opisuje Mohammed. - Za Ben Alego wszystko się skończyło. Zniszczył nas. Z zazdrości - stwierdza dobitnie Hela.
Fehd siedzi za kierownicą wiekowego citroena. Na zewnątrz jest 25 stopni, w środku - co najmniej 30. Kierunek: Skanes Serail. Dzielnica Bourguiby - jego dom, plaża, miejsca, gdzie ładował akumulatory wyczerpane budową państwa od zera. - U nas jest tak, że każdy, komu udaje się wybić, nie zapomina o ziomkach. Inwestuje przede wszystkim w region, z którego pochodzi. Bourguiba był z Monastiru, Ben Ali z Susy. Nic dziwnego, że ZABA chciał pomóc swoim. Ale czy musiał przy tym niszczyć nas? - pyta Fehd, choć nie wygląda, jakby oczekiwał odpowiedzi. - Przygotuj aparat, pokażę ci naszą chlubę - rzuca nagle. Kilka minut później parkuje. Po lewej - kryta strzechą rudera wsparta na zardzewiałych beczkach. Po prawej - sterta żelastwa, rozrzucone bezładnie szczątki samochodów. Śmietnisko?
- Wiesz, że jesteś najprawdopodobniej pierwszą reporterką, która może tu spokojnie wejść, zrobić zdjęcia? - zagaduje. To rezydencja Bourguiby. Wcześniej była pod stałą obserwacją służb bezpieczeństwa. Ciekawscy, dziennikarze, miejscowi byli przepędzani. Ben Ali dokładał wszelkich starań, by ukryć przed światem świadectwo swojej zazdrości. A zazdrościł swojemu poprzednikowi i długoletniemu patronowi najważniejszego: miłości ludu. To dlatego ukochany przez Bourguibę region doprowadził do ruiny.
Fehd kieruje się ku plaży. Wyplute przez morze glony gniją na szarym piasku, szkielety spróchniałych łodzi straszą wnętrznościami, uschnięte palmy poddają się słońcu. Od ćwierć wieku króluje tu rdza - w centrum, na obrzeżach, przy plażach. Miasto gniło przez 23 lata. Jego ulice nieprędko odżyją. By doprowadzić je do takiego stanu, potrzeba było wiele pracy. Dlatego grzechem Ben Alego z pewnością nie jest…
…lenistwo
ZABA ciężko się napracował, by dojść do władzy i utrzymać się na stołku przez blisko ćwierć wieku. Budowa "państwa mafijnego", jak określają je Mohammad, Hela, Fehd, Mouhaimen i mec. Allana, wymagała ogromnych wysiłków, misternego tkania każdego oczka w sieci korupcji, zepsucia, chciwości, pychy, zazdrości. - Ben Alego już nie ma, jego przeklętą rodzinę ścigają po całym świecie. Myślisz, że cokolwiek się zmieniło poza tym, że już nie rządzą? - pyta smutno Mouhaimen. Można przestać popełniać grzechy, ale skutki tych z przeszłości jeszcze długo będą zatruwać ludziom życie.
Aneta Wawrzyńczak, Wirtualna Polska