Mówi o nim cała Polska. "Nie jestem żadnym bohaterem"
Jak pan Mirek usłyszał, że pokazują go we wszystkich telewizjach, to zbaraniał. Tłumaczy: na gwiazdę to on się nie nadaje. A ratowanie własnego domu to nie żaden wyczyn. Nawet jeśli od 40 lat jest niewidomy.
- Pan Mirosław nie zgodził się na wywiad. Nie chce o sobie opowiadać. Co chwilę dzwonią do niego z telewizji albo gazet i jest trochę zdezorientowany - mówi Elżbieta Dźwigała, sołtys Czadrowa, małej wsi w województwie dolnośląskim.
Ale zaraz dodaje:
- Gdyby przyjechał pan na miejsce, może zmieniłby zdanie. To bardzo otwarci ludzie. Wystarczy spytać kogoś w Czadrowie, gdzie mieszkają. Każdy ich tu zna.
Kilka godzin później pierwszy napotkany przechodzień mówi, że do Majcherów trzeba skręcić przy przystanku w prawo. Potem jechać w dół, minąć kościół. Piętrowy dom przy tranzystorze to ich.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Mirosław i Katarzyna zaskoczeni. Już godz. 20, nie spodziewali się gości. Ale – tu pani sołtys też miała rację - skoro ktoś chce ich odwiedzić, serdecznie zapraszają. Ona patrzy łagodnie zza okularów. On co chwilę rzuca żartem i uśmiecha się pod wąsem. Mówią, że możemy siedzieć na tarasie do rana. Nigdzie się nie spieszą.
Nie rozumieją tylko, o co to wielkie halo.
Pan Mirek rozkłada ręce. - Zrobili ze mnie jakiegoś bohatera. A przecież to mój dom. Ja bym go ratował nawet na czworakach.
Jak pan Mirek stał się viralem
Mieszkają zaraz przy rzece. To ich czwarta powódź.
Woda wylewała w latach 1997, 2007 i 2010. Później w Czadrowie pogłębili dno rzeki i był spokój. Aż do teraz. Mirek i Kaśka mieszkają na piętrze, jego rodzice zajmują parter. Jak tylko woda zaczęła się wdzierać, ruszyli im z pomocą.
Katarzyna opowiada: rano wstają z łóżek, a wokół jezioro. Na podwórku woda po łydki, w domu po kostki. Dosłownie wszędzie! Nogi się pod nimi ugięły. Ludzie trzymają się tu razem, więc w mig zjawiło się ze dwadzieścia osób: rodzina, przyjaciele, sąsiedzi. Brat Mirka przywiózł pompę, pracowała na trzy zmiany.
Czytaj również: "Płynie ta woda do nas, czy już nie?". Ostatnia wieś przed odciętym od świata Lewinem Brzeskim
Wszyscy złapali za wiadra. Uwijali się pocie czoła, to przecież Mirek nie mógł bezczynnie stać. Napełniał worki piaskiem, układał pod ogrodzeniem.
Katarzyna: Pan Pawlukiewicz, dziennikarz, który mieszka po sąsiedzku, nagrał wideo, jak mąż pomaga walczyć z powodzią. Potem wrzucił je do internetu.
I tak pan Mirek stał się viralem. O niewidomym mężczyźnie, który wykazał się bohaterską postawą, napisały największe media w Polsce. Nie było dnia, żeby nie dzwonił jakiś dziennikarz. Mirek miał ochotę zapaść się pod ziemię albo wyjechać na egzotyczną wyspę. Po pierwsze - tłumaczy - nic a nic nie nadaje się na gwiazdę. A przerzucenie kilku worków z piaskiem naprawdę nie jest wyczynem. Nawet jeśli się nie widzi.
To w końcu jego dom.
Poza tym od 40 lat ma przy sobie Kaśkę. Tłumaczy: to prawie tak, jak gdyby miał zdrowe oczy.
Miss Polonia
Kiedy się poznali, jeszcze widział.
Pierwszy raz spotkali się na imprezie u wspólnych znajomych. Kaśka przyjechała do krewnych. Pierwsze odwzajemnione uśmiechy, pierwsza randka. Niedługo później wyprawili huczne wesele w jej rodzinnej Polanicy. Historia jakich milion. Teraz to Katarzyna rozkłada ręce: co tu opowiadać, człowiek po prostu się zakochał.
Najpierw Mirek przyjeżdżał do niej sam. Później z braćmi, bo jego oczy działały coraz gorzej.
- Doszło do zaniku nerwu wzrokowego. Zaczęło się już w podstawówce, później choroba stopniowo postępowała – opowiada.
Początkowo myśleli, że mimo złych rokowań będzie dobrze. Jeździli po lekarzach, szukali ratunku. Mirek przeszedł nawet operację w Szklarskiej Porębie. Nie pomogła.
- Straciłem wzrok, gdy miałem dwadzieścia lat. Czułem się, jakby ktoś założył mi na oczy folię i jeszcze dodatkowo przykrył firankami. Ciemność. Czy koniec świata? Tak bym nie powiedział.
Oboje potrzebowali czasu, żeby się z tym pogodzić. Ale Katarzynie nawet przez myśl nie przeszło, żeby go zostawić. Przecież sobie przysięgali: w zdrowiu i chorobie.
Zamieszkali w domu jego rodziców na piętrze. Ona rzuciła pracę krawcowej, żeby zaopiekować się mężem. Żyli z renty i świadczenia pielęgnacyjnego. Co tu gadać, klepali biedę.
Mirek, urodzony optymista, twierdzi, że i tak miał furę szczęścia - przez 20 lat widział. Wie, jak razi słońce i jak wygląda niebo. Potrafi sobie wyobrazić podstawowe barwy. Gorzej, jak Kaśka powie, że coś jest ecru. Tam nie sięga już ani jego pamięć, ani wyobraźnia. Żona musi tłumaczyć, że to coś pomiędzy białym i beżowym.
- Jestem tylko facetem! - śmieje się Mirek. Ale po chwili poważnieje. Zaznacza: najważniejsze, że ma w głowie obraz żony sprzed lat. Mówi, że dla niego Kaśka to miss Polonia. A nawet więcej: najpiękniejsza kobieta na świecie.
Katarzyna udaje zakłopotanie: - No nie wiem, trochę się zmieniłam. Aż się boję, jakbyś zareagował, gdybyś mnie zobaczył.
Znowu sporo śmiechu, chwilę później pełna powaga.
Obraz Kaśki Mirek ma w pamięci. Dzieci może sobie tylko wyobrazić.
Wykapany tata
Gdy rodził się Piotruś, widział już bardzo słabo. Potem przyszły na świat Magda i Karolina. Bardzo trudno jest być niewidomym ojcem.
Większość była na głowie Kaśki. Mirek przebierał po omacku pieluszki, bujał dzieci w łóżeczku. Ale na ręce już ich nie brał. Bał się, że je upuści albo w coś wejdzie i dojdzie do tragedii.
Jak trochę podrosły, wcale nie było łatwiej. Nie mógł pograć z synem w piłkę. Nie był w stanie zabrać córek na rower. Tego wątku lepiej nie rozwijać. Mirek macha ręką i odwraca głowę, bo szklą mu się oczy.
Do dziś wyobraża sobie dzieci na podstawie barwy ich głosu. Karolina to podobno wykapany tata. Jak rodzina zobaczyła ją pierwszy raz po narodzinach, od razu wszyscy twierdzili, że cały Mirek. Te same rysy twarzy, oczy, nos.
- Ludzie tyle teraz mówią, że nosiłem worki podczas powodzi. A dokonaliśmy z żoną czegoś znacznie ważniejszego: wychowaliśmy trójkę dzieci. Nawet pan nie wie, jak jestem z nich dumny.
Piotrek, 33 lata, jest urzędnikiem w Kamiennej Górze. Magda wyjechała z mężem do Niemiec. Mieszkają przy granicy ze Szwajcarią. Codziennie dzwonią. Dwa, trzy razy w roku przyjeżdżają do Czadrowa. Najmłodsza, Karolina, mieszka z rodzicami. Choruje na czterokończynowe porażenie mózgowe. Nie wstaje z wózka, potrafi wypowiedzieć jedynie kilka słów: mama, tata, daj.
O problemach zdrowotnych córki Majcherowie nie chcą się rozwodzić. Wolą skupiać się na pozytywach.
Katarzyna: Gdy dzieci dorastają, nieraz więź z rodzicami nie jest już tak silna. A my wszyscy ciągle jesteśmy blisko. Więc chyba dobrze wychowaliśmy dzieci. Bywa bardzo trudno, ale co zrobić.
Trzeba żyć dalej.
Porządek musi być
Nie ma dnia, żeby Mirek choć przez chwilę nie wyobrażał sobie, jak wyglądają Kaśka, Piotrek, Magda i Karolina. Do końca życia będzie po cichu marzył, że kiedyś jakimś cudem ich zobaczy.
Czasem ma gorsze dni. Chodzi po domu, nie może znaleźć miejsca, mruczy coś pod nosem. Ma dość tej ciągłej czerni. A najgorzej, jak ktoś się nad nim lituje.
"Podać panu rękę, czy da pan sobie radę sam?"
"Przeprowadzić pana przez ulicę?".
Ludzie chcą dobrze, ale w Mirku gotuje się wtedy krew.
No i nieraz, jak jadą na spotkanie rodzinne w większym gronie, trochę się denerwuje. Dalsza ciotka, której nie spotkał od stu lat, mówi "cześć", a on nie wie, jak zareagować: wystawić rękę, podejść, przytulić? Przy stole trochę się wstydzi, że minie chwila, zanim znajdzie łyżeczkę i cukier.
Ale nie ma co narzekać i się załamywać. Mirek słyszał historie o ludziach, którzy po utracie wzroku przestali wstawać z łóżka. Wpadli w depresję. Stracili chęć do życia.
To nie jego przypadek.
Ma jedną strategię: trzeba zająć czymś głowę. Uwielbia majsterkować w garażu. Uczył się na stolarza, bez problemu przytnie deskę. Wystarczą sprawne ręce, oczy mu do tego niepotrzebne.
A gdyby pan widział, mówi Kaśka, jaki ma porządek na półkach! Klucze, śrubokręty, szpachelki - wszystko równiutko poukładane. Czasem ona się czegoś naszuka przez godzinę, a Mirek chwilę pomaca rękami i od razu znajduje.
Lubi obejrzeć film historyczny na Discovery. Pogadać z żoną przy kawie. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Gdzie indziej Mirek jak dziecko we mgle, a u siebie pewnie stawia kroki. Wystawia tylko przed siebie rękę, żeby gdzieś nie przydzwonić.
Naprawdę lubi swoje życie. Owszem, jak zrobiło się zamieszanie, chciał na chwilę zniknąć. Na egzotyczną wyspę na razie się jednak nie wybiera.
Przemyślał sprawę. Uznał, że lepiej mu będzie w Czadrowie.
Dariusz Faron dla Wirtualnej Polski