Morska Jednostka Rakietowa w Siemirowicach. To tutaj mieści się "dom" najgroźniejszej broni na polskim wybrzeżu
• Rakiety NSM to jedna z najnowocześniejszych broni w arsenale Polski
• Norweskie rakiety to broń, służąca do niszczenia okrętów
• NSM stanowią kluczowy oręż do obrony wybrzeża i terytorium kraju
• "Polska Zbrojna" zajrzała do owianej tajemnicami jednostki, która dysponuje NSM
Nieco na uboczu, z dala od głównych ośrodków, czasem trudno oprzeć się wrażeniu, że trochę w ukryciu… Ruchliwa krajówka z Gdańska do Szczecina płynnie przechodzi w jej mniej uczęszczany odcinek, a dalej w niemal pustą drogę niższej kategorii. Na mapie to wijąca się wśród lasów biała wstążka. Wreszcie, po półtorej godziny w samochodzie, jesteśmy na miejscu. Brama 44 Bazy Lotnictwa Morskiego w Siemirowicach. Właśnie tutaj stacjonuje Morska Jednostka Rakietowa (MJR), ważne ogniwo 3 Flotylli Okrętów w Gdyni.
Miejsce nieprzypadkowe. - Już wcześniej istniała tu infrastruktura, którą mogliśmy zmodernizować i zagospodarować na nasze potrzeby - tłumaczy kmdr Roman Bubel, dowódca MJR. - Przede wszystkim jednak Siemirowice stanowią dobry punkt wypadowy. Dzięki samemu położeniu miejscowości i dogodnej sieci dróg, stosunkowo szybko można stąd dotrzeć np. w okolice Trójmiasta, na Półwysep Helski czy Pomorze Środkowe - wylicza komandor. Ale jest jeszcze jeden, równie istotny powód takiego właśnie rozlokowania MJR. Baza leży z dala od zabudowań, jak mawiają służący tutaj żołnierze - "pośrodku niczego". A to sprzyja jednostce, w której liczba tajemnic jest tak pokaźna, jak mało gdzie. Przekonuję się o tym niemal na każdym kroku. Liczba żołnierzy? Lepiej o tym nie wspominać.
Liczba wozów, których MJR używa? To oczywiście można wyczytać w dokumentach przetargowych, ale od dowódców takiej informacji nie usłyszę. Możliwość zajrzenia do wnętrza poszczególnych pojazdów? O tym nawet nie może być mowy. „Podczas targów zbrojeniowych w Kielcach był co prawda prezentowany wóz dowódcy zespołu ogniowego, ale wcześniej z wnętrza zostały wymontowane urządzenia niejawne, oprogramowanie zaś, z którego korzystamy na co dzień, zastąpiła jego wersja uproszczona”, wspomina kmdr por. Cezary Drewniak, zastępca dowódcy MJR.
Na szczęście embargo nie jest absolutne. Wiedzy, którą żołnierze mogą się podzielić, jest dostatecznie dużo, by zrozumieć, jak to wszystko działa. A zatem…
Znikający moduł
Pojazdy MJR stacjonują w głębi bazy. Do placu, na którym ćwiczą dziś żołnierze, jedziemy dobre kilkanaście minut przez lasy, po drogach wąskich, krętych i skutych lodem. Wreszcie mijamy kolejną bramę. Potężne jelcze stoją w równym rzędzie. Powietrze przeszywa jednostajny, niski dźwięk silników i prądotwórczych agregatów. Ponad naszymi głowami obraca się zamontowany na jednym z pojazdów radar. To element stacji radiolokacyjnej. - Dzięki niej można monitorować sytuację powietrzną w promieniu 240 km, a także na morzu w odległości do 50 km - wyjaśnia kmdr por. Maciej Jonik, dowódca dywizjonu ogniowego MJR. Stacja przez cały czas pozostaje w gotowości do działania. Żołnierze uruchamiają ją jednak tylko w sytuacjach kryzysowych. Promieniowanie emitowane przez radar mogłoby przecież ułatwić nieprzyjacielowi namierzenie pojazdów. Dane, których potrzebują żołnierze, spływają z innych źródeł. Ale po kolei.
Załóżmy więc, że na polskich wodach pojawiły się nieprzyjacielskie okręty. Informacja o tym dociera do Siemirowic. Niedługo potem z bazy wyjeżdża kolumna wozów. Wyjeżdża i… znika. Pojazdy mogą się rozlokować w tzw. terenie przygodnym: na leśnej polanie, w zaroślach sąsiadujących z nadmorskimi wydmami, gdzieś pośród pól. Oczywiście w to miejsce albo przynajmniej w jego pobliże muszą prowadzić jakiekolwiek drogi. Nie muszą być jednak pokryte asfaltem. Jelcze z powodzeniem poruszają po drogach gruntowych, leśnych duktach, pagórkach i nierównościach. - Prowadzimy regularny sondaż wybrzeża i kompletujemy listę miejsc, z których moglibyśmy operować - przyznaje kmdr Bubel.
W skład tzw. dywizjonowego modułu ogniowego wchodzą pojazdy o różnym przeznaczeniu. Jego serce stanowi ruchomy węzeł łączności. To tutaj właśnie spływają informacje na temat nieprzyjacielskich okrętów. Mogą one pochodzić z różnych źródeł, np. od latających nad Bałtykiem samolotów. Nowoczesny system transmisji danych przesyła je w ułamku sekundy. Kmdr Bubel podkreśla: - Dzięki tego typu technologiom możemy śledzić ruch okrętów niemal w czasie rzeczywistym.
Kolumnę współtworzą też wozy dowodzenia. Wśród nich znajdują się te należące do dowódcy dywizjonu oraz dowódców baterii i zespołów ogniowych. - Dane o potencjalnym celu trafiają do dowódcy dywizjonu, który przydziela zadanie poszczególnej baterii - tłumaczy kmdr por. Jonik - jej dowódca zaś wydaje rozkaz konkretnemu zespołowi ogniowemu.
Żołnierze, którzy wchodzą w jego skład, namierzają cel, po czym przesyłają misję do akceptacji swoim zwierzchnikom i czekają, aż ci zgodzą się na odpalenie rakiet. - Taki rozkaz zwykle wydaje dowódca baterii. Decyzja może jednak zostać scedowana na dowódcę zespołu ogniowego. Wszystko zależy od tego, jak dynamiczna jest sytuacja i ile w związku z tym mamy czasu - podkreśla kmdr por. Jonik. Same wyrzutnie stoją obok wozów dowodzenia. Każda z nich jest uzbrojona w cztery rakiety. Do jednego celu zwykle są odpalane dwie. Kiedy dosięgną okrętu, pojazdy muszą w jak najkrótszym czasie przemieścić się w inne miejsce. - Wystrzeliwując rakiety, demaskujemy się. Dlatego trzeba zrobić wszystko, by przeciwnik nie zdążył odpowiedzieć - zaznacza kmdr por. Jonik.
Uzupełnienie modułu stanowią pojazdy z dywizjonu zabezpieczenia. - Odpowiadają one np. za transport rakiet. Wśród nich jest również mobilny warsztat, w którym mogą zostać przeprowadzone drobne naprawy sprzętu mechanicznego i elektronicznego - informuje kmdr por. Jonik. Kolumna jest też osłaniania przez przeciwlotników, którzy obsługują zestawy artyleryjskie i rakietowe.
Trójkąty, kwadraty, romby
Na sporym monitorze została odwzorowana mapa, która przedstawia fragment wybrzeża i kawałek Bałtyku. Wody Zatoki Gdańskiej i otwartego morza są usiane różnokolorowymi figurami. - Niebieskie koła oznaczają nasze okręty, żółte - jednostki niezidentyfikowane, zielone kwadraty to jednostki neutralne, a czerwone romby - okręty wroga - wylicza por. mar. Marcin Talaśka, dowódca pierwszej baterii ogniowej, która ćwiczy za oknem. Są jeszcze zielone trójkąty na lądzie - to pojazdy i wyrzutnie MJR. Drzwi, które prowadzą do wnętrza pojazdów dowodzenia, są co prawda dla postronnych zamknięte, ale tutaj mogę prześledzić proces decyzyjny oraz odpalenie rakiet. Jesteśmy w pomieszczeniu, gdzie mieści się trenażer systemu NSM. Tutaj pierwsze kroki stawiają żołnierze nowo wcieleni do MJR, a ci z większym stażem regularnie doskonalą swoje umiejętności.
Trenażer składa się z dziewięciu stanowisk imitujących wozy dowodzenia i dwóch, przy których mogą ćwiczyć specjaliści ze stacji radiolokacyjnych. Oczywiście oprogramowanie, z którego korzystają w porównaniu z oryginałem jest inne, uproszczone, a więc jawne. Por. Talaśka wciela się w rolę dowódcy zespołu ogniowego. Wybiera cel: okręt powoli przesuwający się mniej więcej na wysokości Helu. Wyznacza trasę obu rakiet (jeśli z tego zrezygnuje, system sam może wybrać optymalny wariant) i czeka na ewentualne zastrzeżenia dowódcy baterii. Czego mogą dotyczyć? - Choćby trasy, jaką ma się przemieszczać rakieta. Dowódca baterii może podpowiedzieć, aby wykonała po drodze więcej zwrotów. W ten sposób trudniej ją będzie strącić. Może też zasugerować, by rakieta ominęła okręt, a następnie zawróciła i uderzyła w niego od strony morza, co wprowadzi element zaskoczenia - podkreśla kmdr Bubel.
Po chwili pierwsza z rakiet zostaje odpalona, a ja widzę, jak niewielki kształt przesuwa się w kierunku okrętu po zakreślonej na monitorze szarej trajektorii. Wkrótce dołącza kolejna rakieta. Ta zmierza do celu krótszą trasą. Obie spotkają się tuż nad nim, a potem uderzą z ogromną mocą. Okręt zostaje zniszczony. - Jeśli pogoda jest dobra, a na trasie nie ma przeszkód, które rakieta musi ominąć, może ona pokonać dystans znacznie przekraczający 150 km - informuje kmdr Bubel. Skuteczność tego typu broni przekracza 90 proc. - Widziałem film, na którym uderzenie dwóch rakiet dokonało spustoszenia na fregacie klasy "Oslo". Doszczętnie została zniszczona nadbudówka - wspomina dowódca MJR. A kmdr por. Jonik przypomina: - Głównym celem takiego ostrzału nie jest zatopienie nieprzyjacielskiej jednostki. Jeśli uda się tego dokonać, to bardzo dobrze. Przede wszystkim jednak należy uszkodzić ją tak, by została wyłączona z dalszej walki.
Wiosną do Norwegii
Historia MJR sięga 2011 roku. Wówczas to został sformowany nadbrzeżny dywizjon rakietowy. Na jego czele stanął kmdr por. Cezary Drewniak. - Pierwsze dwa lata upłynęły nam pod znakiem prac koncepcyjnych, naboru ludzi, wstępnych szkoleń. Sprzęt dostaliśmy w 2013 roku - wspomina. Minęły kolejne dwa lata i w Siemirowicach stacjonowała już Morska Jednostka Rakietowa. Składa się ona z dwóch dywizjonów rakietowych (drugi z nich dostanie sprzęt w 2017 roku) oraz dywizjonu wsparcia. W założeniu ma być jednym z kluczowych elementów systemu odstraszania nieprzyjaciela, a w razie jego ataku - obrony polskiego terytorium.
- Tego typu broń marynarka wojenna miała w wyposażeniu już w czasach PRL-u. Potem jednak została ona wycofana. Teraz warto powrócić do tej koncepcji - przekonuje kmdr Bubel. Nadbrzeżne dywizjony rakietowe mają np. Chorwacja, Szwecja czy Finlandia. - Bałtyk jest morzem płytkim, zamkniętym. Okręty siłą rzeczy mają tutaj ograniczone możliwości, trudniej im odskoczyć od przeciwnika i się ukryć - tłumaczy komandor. I dodaje: - Oczywiście broń rakietowa w żadnym wypadku nie zastąpi okrętu. Może jednak stanowić dla niego doskonałe uzupełnienie. Tym bardziej że zasięg rakiet obejmuje wody ciągnące się wzdłuż całego naszego terytorium.
W MJR służą żołnierze, którzy do Siemirowic przyszli praktycznie z całej Polski, z różnych jednostek, co więcej - z różnych rodzajów sił zbrojnych. - Ja służyłem wcześniej w 9 Dywizjonie Przeciwlotniczym 3 Flotylli, a potem w Dowództwie Marynarki Wojennej. Ale mamy u siebie żołnierzy, którzy ukończyli Akademię Marynarki Wojennej i stanowili załogi okrętów, mamy takich z Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej, a nawet z wojsk lądowych i sił powietrznych - wylicza kmdr Bubel. - Przez te kilka lat zdążyliśmy się też już dorobić grupy wychowanków. Tymczasem trwa nabór. - Poszukujemy np. specjalistów od łączności, informatyki, radiolokacji czy broni rakietowej - dodaje komandor.
Żołnierze z MJR regularnie trenują w jednostce, ale też na poligonie w pobliżu Ustki. Teraz intensywnie przygotowują się do pierwszych ćwiczeń za granicą. Wiosną wyjeżdżają do Norwegii. - Będziemy współdziałać z tamtejszą marynarką - zapowiada kmdr Bubel. - Norweski poligon daje możliwość przećwiczenia strzelań na znaczne odległości. Ma też system telemetryczny, który pozwoli kontrolować lot rakiety - wyjaśnia dowódca MJR. - Jeśli zboczy ona z kursu, po prostu spadnie do wody.
Tak więc jednostka rakietowa intensywnie się rozbudowuje i ćwiczy, by skutecznie chronić kluczowe bazy morskie, rozsiane na wybrzeżu miasta, strategiczne obiekty, szlaki komunikacyjne na lądzie i morzu. - Naszym celem są duże okręty bojowe, ale też mniejsze jednostki wyposażone w broń rakietową, okręty transportowe i desantowe - tłumaczy kmdr por. Drewniak. I dodaje: - Oczywiście zespoły ogniowe to broń typowo defensywna. Zostanie użyta tylko w razie zagrożenia naszego terytorium. Wtedy musimy zrobić wszystko, by nieprzyjaciel nawet się do wybrzeża nie zbliżył.
Łukasz Zalesiński, "Polska Zbrojna"