HistoriaMorderstwo Małgorzaty Targowskiej-Grabińskiej. Upiorna pomyłka SB?

Morderstwo Małgorzaty Targowskiej-Grabińskiej. Upiorna pomyłka SB?

• 9 maja 1985 r. nieznany sprawca zamordował tłumaczkę Małgorzatę Targowską-Grabińską
• Istnieje przypuszczenie, że kobieta została zamordowana przez pomyłkę
• Za zabójstwem mogła stać SB
• Być może rzeczywistym celem była Małgorzata Grabińska, synowa prawnika Andrzeja Grabińskiego
• Grabiński był jednym z oskarżycieli posiłkowych w procesie zabójców ks. Jerzego Popiełuszki

Morderstwo Małgorzaty Targowskiej-Grabińskiej. Upiorna pomyłka SB?
Źródło zdjęć: © PAP

25.05.2016 20:54

Czy ktoś z was czytał powieści Kena Folleta? Trup ściele się tam gęsto, a intrygi szpiegowskie i kryminalne mnożą się z każdą stroną. Tymczasem tłumaczka jednej z najsłynniejszych powieści Folleta - "Igła" - zginęła w sposób bardziej okrutny i tajemniczy niż mógłby to wymyślić sam pisarz. Prawdopodobnie zresztą zamordowano ją... przez pomyłkę. Oto historia Małgorzaty Targowskiej-Grabińskiej.

Kobieta (socjalistycznego) sukcesu

Przyszła tłumaczka urodziła się w Sandomierzu. Studiowała anglistykę w Warszawie. Nie angażowała się w działalność publiczną (o opozycyjnej nie mówiąc), trudno więc napisać coś więcej o jej biografii, nie wchodząc w wątki czysto prywatne. Mąż - Aleksander Grabiński - postrzegał ją jako osobę subtelną, na pozór delikatną, ale wesołą, czułą i angażującą się w pomoc dla potrzebujących, wewnętrznie silną. Decyzję po ślubie podjęli w niecodziennych okolicznościach - podczas kilkumiesięcznej wyprawy do Indii.

Zakochanym powodziło się nieźle jak na socjalistyczne warunki. W połowie lat osiemdziesiątych byli tuż po trzydziestce, nie mieli dzieci i wiedli nietypowe życie: on zarabiał dużo jako przedsiębiorca w dużej, warszawskiej firmie ze szwajcarskim kapitałem (takie spółki w tym czasie nie były jeszcze tak liczne jak później), ona - jako tłumaczka. 9 maja 1985 r. - w komunistyczny Dzień Zwycięstwa - szczęśliwe życie młodego przedsiębiorcy i kobiety sukcesu zostało brutalnie przerwane.

"Zadał pierwszy cios, ale nie trafił w serce. Musiał zacisnąć dłoń na jej gardle, żeby zdławić krzyk. Uderzył jeszcze raz, ale ona znowu się poruszyła [...]. Nie mógł jej teraz zabić dodatkowym ciosem, gdyż za bardzo się kręciła. Trzymając dłoń na jej ustach, ścisnął palcami szczękę i z całej siły pchnął kobietę w stronę drzwi. Uderzyła głową o drewno z głuchym łoskotem [...]. Ścisnął mocniej jej szczękę i zadał cios, który rozerwał całe gardło" - to jeszcze nie rekonstrukcja okoliczności zgonu Małgorzaty, tylko scena zabójstwa ze wspomnianego bestselleru Folletta "Igła". Akcja powieści toczy się w realiach drugiej wojny światowej. Mordercą był niemiecki szpieg, a ofiarą - Brytyjka. Pierwsze wydanie trafiło do księgarń w 1981 r. Cztery lata później Grabińska zakończyła życie w zdumiewająco podobny sposób do owej fikcyjnej Brytyjki. W pewnym sensie, przetłumaczyła opis własnej śmierci.

Zbrodnia na Saskiej Kępie

9 maja 1985 r. był sądnym dniem dla Aleksandra Grabińskiego. Do Warszawy przybyła właśnie delegacja z centrali firmy w Szwajcarii, aby negocjować kwestię kary finansowej dla polskich partnerów w wysokości - bagatela - miliona dolarów. Grabiński, który pełnił rolę tłumacza w negocjacjach, uwijał się jak w ukropie. W pewnej chwili do sali, w której trwało posiedzenie zarządu, weszła sekretarka i wywołała Grabińskiego, tłumacząc, że dzwoni jego żona Małgorzata. Mężczyzna, myślami pozostając gdzie indziej, podszedł do telefonu. Małgorzata swobodnym tonem oświadczyła, że w mieszkaniu pojawił się właśnie robotnik, który przyniósł farby do pomalowania krat w oknach. Zdziwiony Aleksander powiedział, że niczego nie zamawiał. Małgorzata przekazała słuchawkę gościowi.

Grabiński usłyszał mocny, uprzejmy, przyjemny głos, należący raczej do młodego człowieka. Mężczyzna stwierdził, że właśnie przywiózł lakiery. Nawet podał jakieś nazwisko, ale roztargniony Grabiński nie zapamiętał go i szybko się pożegnał, zdawkowo mówiąc, że musiało dojść do pomyłki. Odłożył słuchawkę i skierował się w stronę sali obrad. Nie zwrócił wtedy uwagi na zastanawiający fakt, że jak na prostego farbiarza człowiek ten wypowiadał się bardzo poprawnie. Nie wiedział również, że właśnie rozmawiał z mordercą swojej żony.

Kiedy Aleksander wrócił na salę, w mieszkaniu Grabińskich na Saskiej Kępie rozegrał się prawdziwy, a nie powieściowy dramat. Nieznajomy mężczyzna spokojnie również odłożył słuchawkę. Po chwili, korzystając z tego, że Małgorzata się odwróciła, chwycił w dłoń nóż, podbiegł do ofiary od tyłu i poderżnął jej gardło. Gdy rzężenie ustało, skrępował sznurem jej ręce i przykrył głowę poduszką.

Szok i pierwsze kroki

Aleksander Grabiński wracał do domu bardzo zadowolony. Jego firmie ostatecznie udało się przekonać Szwajcarów i uniknąć milionowej kary. Mijała 17:30, kiedy podjechał pod dom. Dzień nie mógł się skończyć lepiej.

Zdziwił się, kiedy - wchodząc do domu - zauważył, że drzwi były otwarte. Małgorzata zawsze je zamykała. Bardziej zaskoczony niż zaniepokojony wszedł głębiej. Nagle zobaczył leżące na ziemi ciało kobiety w kałuży krwi. W pierwszej reakcji nie zrozumiał, że to jego żona. Jak we śnie podszedł i bezwiednie odsunął poduszkę. Zobaczył głęboką ranę przecinającą gardło. W szoku, na wpół świadomie, wezwał milicję.

Milicjanci z komisariatu MO Praga-Południe szybko zjawili się na miejscu zbrodni i przystąpili do zabezpieczania śladów. Czynili to nadzwyczaj skrupulatnie: wycięli nawet kawał drzwi szafy, na których dostrzegli jakieś ślady. Odkryli obecność linii papilarnych nienależących do Grabińskich. Z mieszkania nie zginęły żadne kosztowności i pieniądze, choć małżeństwo miało w mieszkaniu sporo cennych rzeczy. Morderca zdjął tylko z szyi ofiary łańcuszek, a z palca - obrączkę. Nie stwierdzono, by zbrodnia została popełniona na tle seksualnym. Nigdy nie udało się zidentyfikować właściciela obcych linii papilarnych. Nie odnaleziono również tajemniczego robotnika.

Tymczasem Aleksander, jako główny podejrzany, został przewieziony do Pałacu Mostowskich na przesłuchanie. Wypytywało go dwóch milicjantów - według klasycznej reguły jeden był "dobry", a drugi "zły". Ten ostatni nie unikał bicia aresztowanego. Grabiński, pogrążony w szoku, nie bardzo przejmował się takim traktowaniem. Obaj przesłuchujący przez dwa dni zarzucali go napastliwymi pytaniami, chcąc wydobyć od niego przyznanie się do winy. Trzeciego dnia został zwolniony. Okazało się, że miał mocne alibi.

Nie można jednak wykluczyć, że w stołecznej MO zdano sobie wtedy sprawę z... pomyłki. Istnieje teoria, że za morderstwem stały osoby powiązane z SB. Popełniły jednak błąd - zabiły nie tę Grabińską, którą planowały.

Ta druga Małgorzata

Trzy przecznice od domu Grabińskich, na tej samej Saskiej Kępie, jeszcze kilka tygodni wcześniej mieszkała inna Małgorzata Grabińska. Była synową znanego adwokata Andrzeja Grabińskiego, jednego z oskarżycieli posiłkowych w procesie zabójców ks. Jerzego Popiełuszki, który zakończył się niedługo przed śmiercią tłumaczki. Mecenas Grabiński od lat miał na pieńku z esbecją, w dodatku kilkakrotnie stanowczo odmówił pójścia na współpracę z SB. Był stale inwigilowany. Według niektórych relacji, podczas procesu toruńskiego z pełnej funkcjonariuszy sali sądowej padały pogróżki pod jego adresem. Trudno byłoby jednak zaatakować go osobiście - byłoby to zbyt oczywiste i automatycznie spowodowałoby oskarżenia pod adresem aparatu represji. Bezpieczniej było skrzywdzić go pośrednio, acz bardzo dotkliwie.

Być może w ten sposób wymyślono plan zabójstwa synowej Andrzeja Grabińskiego i wrobienia w to morderstwo jego syna, Pawła. Wskazują na to co najmniej dwa fakty: po pierwsze, w otoczeniu adwokata wiedziano, że Małgorzata była jego oczkiem w głowie. Na pewno wiedziała to też SB. Po drugie, syn Andrzeja, Paweł, przeżył tego samego 9 maja dziwną przygodę. Zadzwonił do niego daleki znajomy z informacją, że zepsuł mu się samochód i utknął na leśnym parkingu w okolicach Falenicy. Ów znajomy poprosił Pawła, który jeździł ciężarówką, by pomógł mu przyholować auto. Lekko zaskoczony Paweł pojechał we wskazane miejsce, ale nie znalazł tam ani auta, ani znajomego. Wściekły wrócił do miasta i zadzwonił do kolegi z pretensjami. Ten nagle oświadczył, że o żadnej prośbie nie było mowy.

Podwójne życie Grabińskich

Paweł szybko i brutalnie dowiedział się o morderstwie "drugiej" Małgorzaty Grabińskiej. 10 maja, kiedy poszedł do pracy, zaczął otrzymywać kondolencje. Pokazano mu wzmiankę prasową opisującą morderstwo na Saskiej Kępie. Zszokowany i zdezorientowany Paweł stwierdził, że rozmawiał z żoną kwadrans wcześniej, przed wyjściem z pracy.

Szybko przypomniał sobie zdarzenie z dziwną prośbą znajomego. Z czasem zdał sobie sprawę, że mogło chodzić o pozbawienie go alibi na czas zamordowania jego żony. Wrobienie Pawła w jej zabójstwo dodatkowo załamałoby mecenasa Andrzeja Grabińskiego. Misterny plan został jednak zepsuty przez dramatyczną pomyłkę zabójców. Co prawda "właściwa" Małgorzata wymeldowała się z Saskiej Kępy kilka tygodni wcześniej, ale spiskowcy mogli tego nie wiedzieć.

Z możliwości śmiertelnej pomyłki szybko zdała sobie sprawę nie tylko rodzina adwokata Grabińskiego, ale i zrozpaczony Aleksander. Mąż zamordowanej tłumaczki dowiedział się o drugiej Małgorzacie Grabińskiej od swojego wuja. Ten współpracował z Pawłem Grabińskim w ramach Prymasowskiego Komitetu Pomocy - instytucji założonej przez prymasa Glempa w celu pomocy osobom represjonowanym po wprowadzeniu stanu wojennego. Wstrząśnięty Aleksander zadzwonił do nieznanego sobie wcześniej mecenasa Andrzeja Grabińskiego i wprost zapytał, czy taka tragiczna pomyłka była możliwa. Adwokat stanowczo zaprzeczył. Jak jednak tłumaczył później, uczynił tak tylko dlatego, że wciąż bał się o życie swych najbliższych.

Sztuka pozorowania śledztwa

Na istnienie drugiego dna w sprawie tajemniczego morderstwa wskazują też dziwne zdarzenia w śledztwie. Rozpoczęte z rozmachem i gorliwością dochodzenie utknęło w martwym punkcie. Nadzorował je Jacek Ziółkowski, ówcześnie funkcjonariusz Stołecznego Urzędu Spraw Wewnętrznych, który nie tak dawno uczestniczył w wielkiej mistyfikacji wyreżyserowanej przez władze PRL, czyli postępowaniu w sprawie wyjaśnienia przyczyn zgonu Grzegorza Przemyka. Czyżby esbek otrzymał polecenia powtórzenia swej roli? Sam Ziółkowski zapewnia, że szczerze zależało mu na wykryciu sprawców. Czy na pewno tak było?

Nie może dziwić, że w śledztwie całkowicie pominięto hipotezę o pomyłkowym mordzie politycznym. Ziółkowski i jego podwładni najpierw próbowali obarczyć winą Aleksandra, a potem przez wiele miesięcy z uporem szukali śladów mordercy w środowisku warszawskich rzemieślników i robotników. Przesłuchano dziesiątki mężczyzn. Równie dużo wysiłków poświęcono ustalaniu osób, które mogły zdobyć numer telefonu i adres małżeństwa. Sam Aleksander Grabiński stwierdza, że wątek remontowy był całkowicie mylny, ponieważ akurat w tym momencie nie przeprowadzał żadnego remontu.

W sumie trudno jednak dopatrzeć się w tym śledztwie jaskrawych matactw i dezinformacji - z wyjątkiem zlekceważenia wątku politycznego. Uparte brnięcie w wersję mordu rabunkowego, popełnionego przez jakiegoś robotnika, wynikało być może z rutyny i właśnie chęci nieporuszania bardziej kontrowersyjnych wątków. Śledczy nie musieli być przecież wtajemniczeni w ewentualne zbrodnicze plany kolegów z resortu.

Nie może dziwić, że po roku postępowanie zostało zamknięte z powodu niewykrycia sprawców. Akta sprawy trafiły do prokuratury okręgowej w Warszawie, stamtąd zaś odesłano je - już w wolnej Polsce - do archiwum Urzędu Spraw Wewnętrznych Komendy Stołecznej Policji. Tam dokumenty zniknęły. Nie wiadomo kiedy i dlaczego.

Kolejne morderstwo

Hipoteza o tragicznej pomyłce SB zyskuje jeszcze jedno, nieoczekiwane i tragiczne wsparcie. Podczas procesu zabójców ks. Popiełuszki nie tylko Andrzej Grabiński pełnił funkcję pełnomocnika oskarżycieli posiłkowych. Był nim również prawnik, scenarzysta i działacz opozycyjny Krzysztof Piesiewicz. W nocy z 21 na 22 lipca 1989 r. - w ostatnie święto PRL - matka Piesiewicza, 82-letnia Aniela, została zamordowana i skrępowana sznurem dokładnie tak, jak ks. Popiełuszko.

Czy (potencjalna) zbieżność losów Grabińskiego i Piesiewicza jest przypadkowa? Czy w SB, w zemście za proces toruński, zaplanowano zabójstwo osób bliskich obu mecenasom? Czy to przypadek, że Grabińska zmarła w Dzień Zwycięstwa (9 maja), a Piesiewicz - w święto Polski Ludowej? Niektórzy badacze przekonują, że w komunistyczne święta spadała czujność w zakładach karnych. Łatwiej było wtedy wyprowadzić na kilka godzin jakiegoś groźnego kryminalistę i zlecić mu morderstwo, obiecując w zamian skrócenie kary. Czy tak się stało w przypadku Małgorzaty i Anieli?

Głową w mur

Tego zapewne nigdy nie stwierdzimy z całkowitą pewnością. Choć to frustrujące, musimy pozostać na poziomie spekulacji. Nie można też zupełnie odrzucić możliwości, że zbrodnię na tłumaczce popełnił "zwykły" psychopata czy też rabuś, który - z niewiadomych przyczyn - po zabójstwie niczego nie ukradł. Istnieje jednak zbyt wiele zastanawiających faktów, by móc zadowolić się taką odpowiedzią. Czy jednak PRL-owski aparat represji mógł być tak upiornie nieporadny, by doprowadzić do śmierci niewłaściwej kobiety?

Jedno jest pewne: powieści Kena Folleta nadal sprzedają się nieźle. Miejmy nadzieję, że żadna z wymyślonych przez niego scen zbrodni nie zostanie już więcej wcielona w życie - nieważne, przez kogo.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)