Mordercze eko‑bojówki WWF. Mroczna strona walki o zwierzęta
Tortury, gwałty, mordy, zbrojne napady na lokalne wioski. Tak, według wstrząsającego raportu Buzzfeed, wygląda walka z kłusownictwem prowadzona przez World Wildlife Fund (WWF) do spółki z autorytarnymi reżimami Afryki i Azji. WWF szkoli, wyposaża i opłaca antykłusownicze bojówki.
06.03.2019 | aktual.: 06.03.2019 19:31
"Nigdy nie pozwalajcie na nieautoryzowane wejścia. Zabijajcie niepożądanych. Jeśli powstaje wątpliwość co do tego, które prawa mają wyższy priorytet, nie będą to prawa człowieka" - tak brzmiała skierowana do pracowników instrukcja szefa Parku Narodowego Kaziranga w północno-wschodnich Indiach. Instrukcja zezwalała strażnikom parku m.in. na strzelanie do intruzów i powstała przy pomocy oraz wsparciu ekspertów WWF, najsłynniejszej organizacji walczącej o prawa zwierząt.
Walka ta - pojmowana przez WWF dość dosłownie - przyniosła konkretny efekt: populacja chronionych w parku nosorożców rozkwitła, a liczba polujących na nie kłusowników radykalnie zmalała. Ale to tylko jedna strona medalu. Po drugiej stronie są zabici przez strażników ludzie. Nie tylko kłusownicy, ale kobiety, dzieci, a nawet niepełnosprawni z okolicznych wiosek. Były lata, w których liczba ofiar strażników przewyższała liczbę zabitych nosorożców.
Tortury, mordy, napady
Przypadek indyjskiego parku jest jednym z mniej szokujących przykładów przytoczonych w serii artykułów portalu Buzzfeed na temat zbrodni dokonywanych przez wspierane przez WWF paramilitarne formacje strzegących parków w Azji i Afryce. Lista jest zatrważająco długa i szczegółowa.
W Kamerunie, gdzie organizacja do spółki z reżimem Paula Biyi finansuje, rekrutuje, wyposaża i kieruje działaniami "eko-strażników", dochodzi do zbrojnych nalotów na wioski podejrzewane o ukrywanie kłusowników. Mieszkańcy są bici kolbami karabinów, chłostani pasami, a nawet ścinani maczetami. W jednym z przypadków w 2017 roku, strażnicy na oczach rodziców torturowali 11-letniego chłopca.
W Nepalu, gdzie strażnicy w więzieniu zakatowali na śmierć starszego mężczyznę podejrzewanego o kłusownictwo, WWF aktywnie - i z sukcesem - lobbował o umorzenie śledztwa wobec jego oprawców, potem nagradzając ich za wysiłki na rzecz ochrony zwierząt. Jeden z nagrodzonych strażników, Kamal Kunwar z parku Chitwan, otwarcie opowiadał o swoich wysiłkach w swojej książce. Opisywał, jak strażnicy wcierali w oczy podejrzanych sproszkowane papryczki chili, bili przesłuchiwanych chłopców i stosowali "waterboarding" (podtapianie).
"Nauczyłem się wlewać wodę do nosów i ust podczas przesłuchań. Prawdę mówiąc, wiele razy stosowaliśmy tę metodę w Chitwan. Była ona bardzo przydatna w uzyskiwaniu informacji" - napisał w książce.
W Republice Środkowoafrykańskiej, państwie upadłym, pogrążonym w wojnie domowej, władze organizacji usiłowały zakupić od reżimu partię kałasznikowów. Nie udało się tylko dlatego, że kontrahenci WWF okazali się zbyt skorumpowani i ukradli część pieniędzy. Ale w Kamerunie i Demokratycznej Republice Konga strażnicy - często najemnicy i weterani wojen w Iraku i Afganistanie - byli wyposażani przez WWF w bagnety, noktowizory i inny sprzęt wojskowy.
Przeczytaj również: Nosorożec zabity dla 1 cm rogu. Nierówna walka z kłusownictwem
Reakcji brak
Buzzfeed nie jest pierwszą instytucją, która zwróciła uwagę na ekscesy walki z kłusownictwem. Niemal wszystkie poprzednie przypadki spotykały się z bezczynnością lub pozorowaniem działań przez WWF. W 2012 roku Amerykanka Sarah Strader była świadkiem brutalnego pobicia mężczyzny przez jednego z eko-strażników w Kamerunie. Strażnik otwarcie powiedział jej - w obecności działaczy WWF- że przesłuchiwani są torturowani "jeśli nie chcą powiedzieć prawdy". Jej skarga nie przyniosła żadnego efektu.
Swoje zastrzeżenia zgłaszał też w raporcie niemiecki bank rozwoju KfW, jeden z większych sponsorów grupy. W ubiegłorocznym sprawozdaniu bank pisał o wielu przypadkach używania przemocy przez eko-strażników w Kamerunie. Jak pisze Buzzfeed, swój raport wewnętrzny na temat działalności strażników zleciła też sama WWF. Ale jego rezultaty utajniła, bo wskazywał on, że WWF był bezpośrednio zaagażowany w popełniane zbrodnie.
- WWF wysłał tych eko-strażników, płacił im, robił wszystko - powiedział portalowi Diel Mwenge autor raportu.
Po publikacji tekstu światowe władze Funduszu obiecały, że dogłębnie zbadają sprawę.
- Jesteśmy bardzo zaniepokojeni i zaskoczeni doniesieniami portalu BuzzFeed. Nie da się realizować misji ochrony przyrody bez poszanowania praw ludności, która od wieków jest jej częścią. Przyrodę możemy chronić tylko z ludźmi i dla ludzi - mówi WP Jakub Skrzypczyk z polskiego oddziału WWF. - Publikacje o antykłusowniczych patrolach łamiących prawa człowieka traktujemy z najwyższą powagą - zapewnia.
Jak dodaje, WWF zobowiązała się do natychmiastowego wyciągnięcia konsekwencji w przypadku stwierdzenia naruszeń prawa.
WWF a sprawa polska
Jak ma się afrykańska i azjatycka działalność organizacji do tego, co robi WWF w Polsce? Ze sprawozdania organizacji wynika, że większość projektów prowadzonych przez WWF Polska ma miejsce w kraju - chodzi m.in. o ochronę bałtyckich fok, morświnów, czy karpackich niedźwiedzi.
Wyjątkiem jest program adopcji niektórych zagrożonych gatunków. Adoptując np. pantery śnieżne i tygrysy, w rzeczywistości przekazuje się środki na działalność WWF m.in. w Mongolii i Malezji. Raport Buzzfeed nie wspomina o nadużyciach Funduszu w tych krajach.
- WWF Polska wspiera programy ochrony przyrody w Mongolii, Malezji, Mjanmie i na Ukrainie. Pieniądze przekazywane na ten cel przez polskich darczyńców trafiają bezpośrednio do lokalnych biur WWF. Podkreślam też, że WWF Polska nie prowadzi żadnych działań w wymienionych w artykule krajach - mówi Skrzypczyk.
Przeczytaj również: Kompromitacja ekologów WWF. Zbierają pieniądze na rysia, ale sobie płacą 3 mln zł pensji
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl