Młodzież mówi "hobinomik"
Jak ubierać się modnie, ale tak, żeby jednocześnie podobnych modnych ciuchów nie nosiła co druga koleżanka? Jak znaleźć muzykę, której nie tłuką wszystkie radia? Młodzi Indonezyjczycy mają na to sposób.
16.04.2007 | aktual.: 16.04.2007 11:32
Niezależność i swoboda twórcza to słowa klucze dla młodych ludzi, którzy nowych wzorców szukają w Nowym Jorku, Londynie lub Tokio. Wirtualne podróże po całym świecie, od Bandungu i Dżokdżakarty aż po Perth i Nowy Jork, są dla nich przede wszystkim świetną rozrywką. Ale poświęcając czas temu hobby, czynią też z niego prawdziwe źródło dochodów. Należą do środowiska indie (niezależnych twórców), którzy nie chcą mieć nic wspólnego z wielkim biznesem. Kładą za to nacisk na własną kreatywność.
Aby się z nimi spotkać, trzeba pojechać do Bandungu, gdzie zajmują stare wojskowe magazyny przy ulicy Gudang Selatan. W tej ponurej okolicy przed kilku laty pojawiło się kilku młodych ludzi, którzy przemienili ją w „raj kreatywności”, tworząc najsłynniejsze w mieście distro (od ang. distribution outlet). Nosi ono nazwę Distro 347 i utrzymuje sieć kontaktów, która sięga aż po Singapur, Australię i Nową Zelandię.
Distros są wszędzie
Na swe potrzeby wynajęli całe piętro w jednym ze starych budynków. Ale serce Distro 347 bije w 35-metrowej izbie o pobielanych ścianach. W środku zastajemy trzech grafików. Do dyspozycji mają laptopa, migoczącą baterię czerwonych świateł, trzy stoły i krzesła oraz stertę specjalistycznych czasopism. – Tu właśnie się bawię i tutaj przychodzą mi do głowy wszystkie pomysły – objaśnia Dendy Darman, 33-letni założyciel Distro 347. – To, co pojawi się dziś w Nowym Jorku, my możemy mieć jeszcze tego samego dnia w Bandungu – dodaje Dendy.
Stworzyli tysiące projektów graficznych: podkoszulków, okładek płyt zespołów niezależnych, plastikowych toreb. Przemysł kopiuje ich pomysły. Po dziesięciu latach przychody Distro 347 oscylują wokół kwoty od 700 mln do miliarda rupii (75–100 tys. dolarów). To dużo jak na indonezyjskie warunki. Distro 347 zatrudnia około 50 osób, a część zysków przeznacza na dofinansowanie działalności środowiska indie: pomaga organizować wystawy, koncerty, wspiera wydawców alternatywnych magazynów.
Bandung jest kolebką tego ruchu. Dziś distros istnieją wszędzie. Jest ich około 900 w samym Bandungu, 500 – w Dżakarcie i ponad 60 – w Dżokdżakarcie. Działają nie tylko na Jawie, ale także na Celebesie i Sumatrze. Należą do nich młodzi ludzie, którzy nie chcą podporządkować się dominującym trendom. To oni stworzyli ciekawe zjawisko, jakim jest hobinomik (to neologizm utworzony od słów „hobby” i „ekonomika”). Innymi słowy – zarabianie pieniędzy w czasie wolnym.
Do tej pory nie powstało żadne poważne studium, które próbowałoby nakreślić obraz indonezyjskiej młodzieży liczącej dziś jakieś 44 mln osób, czyli 20 proc. populacji. – Znamy ich bardzo słabo – przyznaje Wan Lie z ekipy Ogilvy Ogilvy Public Relations, która w 2006 roku przeprowadziła w siedmiu miastach badania z udziałem 385 młodych ludzi w wieku 15–24 lat. Przepytywano ich dokładnie i na wiele tematów. Okazuje się, że 61 proc. utożsamia się z hasłami „zrób to sam” i „rób, co lubisz”. – Bądźmy niezależni i antyestablishmentowi aż do szpiku kości – oto dwa główne hasła młodych – podsumowuje Wan Lie. Zaś hobinomik pozwala im wcielać je w czyn.
92 proc. ankietowanych osobiście utożsamia się z tą działalnością albo przynajmniej ma bliskich przyjaciół, którzy tak myślą. Są projektantami mody, fotografikami, didżejami, twórcami stron internetowych, a nawet kreskówek.
Jelita Dian Andini ma 19 lat i mieszka w Dżakarcie. Swój czas poświęca na rysowanie. Szkicuje projekty ubrań w krzykliwych, jaskrawych kolorach, wzorując się trochę na nowinkach prosto z Harajuku, modnej młodzieżowej dzielnicy Tokio. Dlatego jest wprost rozchwytywana przez uczestników balów maturalnych, ale cenią ją również muzycy występujący na koncertach i kręcący wideoklipy, a nawet uczestnicy konkursów dla młodych talentów. Bo potrafi zadbać o wygląd nastolatków, zanim wyjdą na scenę. W 2006 roku wylansowała własną markę pod nazwą Nii Production, a jej ubrania kosztują powyżej 600 tys. rupii (65 dol.) za sztukę. Przykład Jelity Dian Andini i tysięcy innych młodych ludzi, którzy na oślep wchodzą w świat hobinomik, na pewno dowodzi jednego: prawa rynku są nieugięte i obowiązują w każdej epoce. Rynek hobinomik gwałtownie rozkwita, bo jest na to popyt. Ale ci młodzi ludzie nie chcą, żeby ktokolwiek coś im narzucał. – Produkujemy góra tuzin podkoszulków w jednym wzorze i zwisa nam, czy się dobrze sprzedają,
czy nie – mówi Andy Bogel, 24-letni właściciel Distro Insomnia w Kemang, na południe od Dżakarty. „Do widzenia” po japońsku
Filozofia „zrób to sam” sprawia, że ci młodzi ludzie krzywym okiem patrzą na markowe produkty. – To nie marka się liczy, tylko twój własny styl – ucina Astri Wulandari, 19-letni student z Dżokdżakarty. Noszenie markowych ubrań ma same wady – nie dość, że drogie, to na dodatek inni mogą włożyć to samo, co ty. Właśnie dlatego distros, które oferują wszystkie produkty mające wzięcie wśród młodzieży – ubrania, muzykę, filmy, dodatki, magazyny – stanowią dobrą alternatywę. A moda ma tu ogromne znaczenie.
To dlatego Dżakarta straciła ostatnio urok w oczach młodzieży. 62 proc. młodych ludzi z tej metropolii, ankietowanych przez Ogilvy, mówi sobie „do widzenia” po japońsku, jakby indonezyjska stolica raptem przestała być atrakcyjna. Dzięki telewizji oraz internetowi można wychwycić najnowsze trendy – zarówno mainstreamowe jak i undergroundowe – obowiązujące w Londynie, Nowym Jorku, Mediolanie czy Tokio. Ale dlaczego na przykład kolekcje tworzone przez distros w Dżokdżakarcie są bardziej śmiałe i krzykliwe niż ubrania z Dżakarty albo Bandungu? – Nie możemy tworzyć takich samych modeli, jakie się nosi w Bandungu, gdzie większość ludzi ma jasną skórę – tłumaczy Aditya Dhenny, właściciel Distro Mail Box z Dżokdżakarty. Jak widać, świat indie ceni sobie różnorodność.
– Współczesna młodzież docenia wielorakość. Ci młodzi ludzie dorastali w czasach kryzysu gospodarczego i politycznego związanego z końcem dyktatury Suharto (w 1998 roku) i boleśnie doświadczyli jego konsekwencji. Tworzenie czegoś innego, własnego to ich sposób na przetrwanie. Nie chcą być skrępowani żadną konwencją – potwierdza Gustaff Iskander, dyrektor Bandung Center for Media Arts. W ich twórczości każdy – gruby i chudy, jasny i śniady – znajdzie coś dla siebie. To jakby antyteza przemysłu odzieżowego, który preferuje modelki chude, wysokie, smukłe i bez krągłości.
Gustaff Iskander zauważa też, że w życiu młodych ludzi jest dziś więcej miejsca na wieloraką tożsamość. Rano idą na uczelnię, po południu grają w kosza, wieczorem czytają Koran w meczecie, a nocą włóczą się po klubach, odwiedzając imprezy z muzyką elektroniczną. Sztywne ramy społecznej tożsamości się rozmywają. – Każdy jest niepowtarzalny i wielobarwny – dodaje Iskander. Młodzi są też głównym motorem zmian. Danny Satrio, redaktor naczelny magazynu „Hai”, potwierdza, że młodzi Indonezyjczycy w XXI wieku są dużo bardziej kreatywni i pewni siebie. – Nie obawiają się wychodzić z czymś do ludzi, nawet jeśli jeszcze nie wszystko potrafią zrobić, jak należy. Ich rodzice żyli w czasach reżimu Suharto, który zuniformizował ich życie. Każdy niesztampowy pomysł uznawano za wywrotowy. Dziś nie chcą oni nakładać pęt młodzieży. – Wychowali ją w sposób demokratyczny, bardziej na luzie – wyjaśnia psycholog Darmanto Jatman.
– Co w otaczającym nas świecie jest w stu procentach oryginalne? – zastanawia się Dendy Darman. Jego zdaniem obecnie w grafice zapanowała moda na „kopiuj-wklej”. – Bierzesz trochę tego, łączysz z tamtym. Dodajesz szczyptę własnej kreatywności, klikasz… I gotowe, masz już nowy, świeży styl. Spektrum możliwych nawiązań jest dziś znacznie szersze: tajwański zespół muzyczny F-4, manga, nowojorski hip-hop, londyńska scena niezależna, niemieckie kapele punkowe, nie zapominając o yamakasi – współczesnych samurajach z francuskiego przedmieścia.– Następuje demokratyzacja stylów– podsumowuje Danny Satrio.
Dzięki nowym technologiom już za kilkaset tysięcy rupii można nakręcić film krótkometrażowy: na dowolny temat i w dowolnych okolicznościach. Weźmy choćby trzyminutowy obraz ukazujący doznania człowieka cierpiącego na bezsenność, nakręcony przez Paula Fauzana Agustę, krytyka filmowego z grupy artystycznej Utan-Kayu działającej w Dżakarcie.
Albo dziewięciominutowy film „Bardzo nudna rozmowa”, zakwalifikowany na międzynarodowy festiwal w Rotterdamie w 2006 roku. Jego reżyser, 27-letni Edwin, absolwent Instytutu Sztuk Pięknych w Dżakarcie, uchwycił po prostu rozmowę chłopca z matką. Również w 2006 roku Bayu Bergaswaras, student nauk politycznych w Purwokerto, nakręcił film „Włosy są seksy”. Bayu przepytywał dziewięć kobiet w bardzo nietypowej sprawie: o włosy pod pachami. Dodatkową zachętą do twórczości jest kanał muzyczny MTV, który od 1995 roku działa w Indonezji i regularnie prezentuje wideoklipy grup niezależnych, które nie są pokazywane przez wielkie stacje.
Trzeba jednak przyznać, że nie zawsze jest łatwo dochować wierności filozofii indie. Kiedy artysta zaczyna łapać wiatr w żagle, rodzi się pokusa komercjalizacji. Grupy niezależne przenoszą się z klubów na wielkie sceny, a distros przekształcają się w factory outlets. Dyktat gospodarki rynkowej, który mocno odciska swe piętno na ruchu indie, nie jest niczym nowym. Ale w starych wojskowych magazynach w Bandungu paru młodych ludzi próbuje stawiać opór.
Mardiyah Chamin i in.