"Miniszczyt" z kandydatami do UE
Najwyżsi rangą przedstawiciele Unii Europejskiej poinformują we wtorek przywódców i szefów dyplomacji 13 krajów kandydujących do UE o wynikach poniedziałkowego szczytu Piętnastki poświęconego Irakowi.
18.02.2003 10:45
Unię reprezentować będą na tym "miniszczycie" w Brukseli premier przewodniczącej UE w tym półroczu Grecji - Kostas Simitis, szef Komisji Europejskiej Romano Prodi oraz wysoki przedstawiciel UE ds. wspólnej polityki zagranicznej Javier Solana.
Grecja, poparta przez Francję, Niemcy i Belgię, odmówiła zaproszenia kandydatów na właściwy szczyt pod pretekstem, że nie podpisały jeszcze Traktatu Akcesyjnego (o przystąpieniu do UE). Nie pomogły interwencje wstawiających się za kandydatami Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Danii i Portugalii.
Praktyka z czasu poprzednich poszerzeń Unii jest taka, że kandydaci zyskują prawo do uczestnictwa w spotkaniach unijnych dopiero po uroczystości złożenia podpisów pod traktatem (w tym wypadku po 16 kwietnia) - tłumaczył na poniedziałkowej konferencji prasowej w Brukseli premier Grecji. W odpowiedzi na odmowę zaproszenia kandydatów na poniedziałek, premierzy Polski, krajów bałtyckich i Malty wymówili się pod różnymi pretekstami od przyjazdu na wtorkowy "miniszczyt" i zapowiedzieli przysłanie szefów dyplomacji.
Polska poinformowała, że premier Leszek Miller nie może skrócić wizyty w Indiach i przyśle ministra spraw zagranicznych Włodzimierza Cimoszewicza.
Wcześniej dyplomaci krajów przeciwnych obecności kandydatów na właściwym szczycie Unii nie kryli, że odmowa ich zaproszenia to swoista "kara" za zbyt entuzjastyczne poparcie przez nich twardej polityki Stanów Zjednoczonych wobec Iraku. Kraje te czuły się też urażone, że kandydaci bez wahania wybrali proamerykański obóz zwolenników rozprawienia się z Irakiem, nie konsultując się ani z przewodniczącą UE Grecją ani z obozem "pacyfistów", przeciwstawiającym się polityce Waszyngtonu (przede wszystkim Francja, Niemcy i Belgia). Upust frustracji dał w końcu publicznie prezydent Francji Jacques Chirac na swojej konferencji prasowej po poniedziałkowym szczycie UE w Brukseli.
Zapytany o to wygłosił najwyraźniej z góry przygotowaną, długą przemowę. W bezprecedensowy sposób zaatakował kandydatów, w tym Polskę, za podpisanie tzw. listu ośmiu oraz deklaracji wileńskiej, solidaryzujących się ze Stanami Zjednoczonymi.
Polsce, Czechom i Węgrom zarzucił wręcz, że przyczyniły się do kryzysu w Unii, wywołanego "listem ośmiu" podpisanym także przez Wielką Brytanię, Hiszpanię, Włochy, Danię i Portugalię.
"Jeśli w pierwszej trudnej sprawie zaczyna się wyrażać swoje stanowisko bez uzgodnienia z całością (Unii), do której się chce przystąpić, to nie jest postępowanie w pełni odpowiedzialne, a w każdym razie nie świadczy o dobrym wychowaniu" - grzmiał Chirac, najwyraźniej dobrze przygotowany do tej odpowiedzi. "Tak więc uważam, że (kandydaci) zmarnowali okazję, żeby siedzieć cicho" - stwierdził.
Byli oni, zdaniem prezydenta Francji, "trochę nieświadomi niebezpieczeństwa, jakie związane było ze zbyt szybkim przyłączeniem się do amerykańskiego stanowiska".
Według Chiraca, kilka krajów Piętnastki będzie zatwierdzać poszerzenie Unii w drodze referendum, chociaż do tej pory żaden nie ogłosił takiego zamiaru.
Postawa kandydatów "może tylko wzmocnić pewną wrogość opinii publicznej Piętnastki, a zwłaszcza w tych krajach, które będą ratyfikowały poszerzenie w drodze referendum. Otóż wystarczy, żeby tylko jeden kraj nie ratyfikował, i to się nie uda" - mówił.
Bardziej dyplomatycznie wypowiedział się premier Grecji. "Chcemy (...) sprawić, żeby (kraje kandydujące) zrozumiały, że trzeba razem regulować te kwestie, bowiem dzisiejsi kandydaci będą jutro członkami Unii" - mówił w poniedziałek.
Poniedziałkowy szczyt Piętnastki nie wykluczył użycia siły, żeby zmusić Irak do rozbrojenia, ale zastrzegł, że można jej użyć tylko w ostateczności. "Wojna nie jest nieuchronna. Siła powinna być użyta tylko jako ostateczność" - głosi przyjęta deklaracja. Nie precyzuje ona, kiedy i w jakich warunkach można by użyć siły.
Przywódcy zgodzili się, że zasadnicza odpowiedzialność za uporanie się z problemem rozbrojenia Iraku spoczywa na Radzie Bezpieczeństwa ONZ, i zobowiązali się do jej "pełnego wsparcia w wykonaniu jej obowiązków".
Przyjęte stanowisko jest kompromisem między obozem "pacyfistów" na czele z Francją i Niemcami i zwolennikami "twardej ręki" wobec Bagdadu z Wielką Brytanią i Hiszpanią. (mag)