Miliony saudyjskiej "pomoc" zmieniły Kosowo w podatny grunt dla dżihadystów? Prawda jest dużo bardziej skomplikowana
• Według "NYT" saudyjskie pieniądze zmieniły Kosowo w bazę rekrutacyjną dla IS
• Tymczasem rozmówcy WP oceniają, że to nie do końca prawda
• Zdaniem ekspertów w pierś powinny się bić również lokalne władze i Zachód
• Krytycznie oceniają masowe, "bezprecedensowe" aresztowania w Kosowie
• Problem w Kosowie jest bowiem zbyt duży, a państwo zbyt słabe
25.05.2016 | aktual.: 26.05.2016 13:43
Wojna w Kosowie była ostatnim aktem krwawej zawieruchy, jaka ogarnęła w latach 90. ub. wieku Bałkany i która zmieniła granice dawne Jugosławii. W 1999 r. Amerykanie i NATO stanęli w sporze między kosowskimi Albańczykami i Serbami po stronie tych pierwszych. To właśnie dlatego Bill Clinton, ówczesny amerykański prezydent, kojarzy się w Prisztinie jak najlepiej, podczas gdy w Belgradzie jego nazwisko przypomina raczej o bombardowaniach, jakie dotknęły to miasto i nie tylko.
Także w 2008 r. ogłaszające niepodległość Kosowo mogło liczyć na przychylność Zachodu (od czasu wojny znajdowało się pod międzynarodową administracją pod auspicjami ONZ)
. Do dziś w regionie stacjonuje kontyngent sił pokojowych KFOR, wspierany przez polskich żołnierzy. A amerykańska baza wojskowa Camp Bondsteel na południowym zachodzie kraju jest jedną z większych w Europie.
Ale od końca wojny Kosowem interesowały się także bliskowschodnie, naftowe potęgi - Arabia Saudyjska i inne kraje znad Zatoki Perskiej. Jak opisuje w niedawnym reportażu "New York Times", to z tych państw przez lata płynęły do maleńkiego i zniszczonego konfliktem bałkańskiego kraju miliony dolarów pomocy. Jednak według amerykańskiej gazety oprócz działalności charytatywnej wpływy te oznaczały także szerzenie nowej, radykalnej, politycznej interpretacji islamu. Nowej, bo Kosowo, choć w znacznej większości muzułmańskie, ma bardziej liberalne tradycje, a lata pod komunistycznym dyktandem również zrobiły swoje. Zresztą i obecna konstytucja podkreśla, że jest to kraj świecki. Tymczasem według "NYT" to właśnie wyznawany w Arabii Saudyjskiej wahhabizm i jego ekstremistyczni głosiciele (również sami Kosowarzy, którzy studiowali na Bliskim Wschodzie), sponsorowani z arabskich pieniędzy, mieli sprawić, że Kosowo stało się "podatnym gruntem" dla dżihadystów.
Szacuje się, że w ciągu ostatnich kilku lat z Kosowa wyjechało do Syrii i Iraku około 300 osób; część miała dołączyć do dżihadystycznych szeregów, ale w tej grupie znajdują się także kobiety i dzieci. Mimo wszystko tak duża liczba wyjeżdżających w tak niewielkim kraju (1,8 mln mieszkańców) daje najwyższy współczynnik w Europie. Podkreśla to też nowojorski dziennik. Problem w tym, że pod uwagę powinno się raczej brać nie całą populacje danego kraju, a jej muzułmańską część (bo przecież bojownicy IS są bez wyjątku wyznawcami islamu, nawet jeśli pochodzili z rodzin niemuzułmańskich i stali się konwertytami). I taki wskaźnik już całkowicie zmienia optykę. Kosowo przestaje straszyć wysokim współczynnikiem wyjazdu bojowników - dużo gorzej wypadają na jego tle państwa skandynawskie i Europy Zachodniej.
Nie taki wilk… prosty, jak go malują
Również Shpend Kursani, ekspert pozarządowej organizacji Kosowskie Centrum Studiów Bezpieczeństwa (Kosovar Center for Security Studies, KSCC), który zajmował się badaniami nad ekstremizmem, w rozmowie z Wirtualną Polską krytycznie odnosi się do doniesień "NYT". Uważa, że oceny nowojorskiego dziennika są tylko częściowo prawdziwe, bo też opierają się na wybranych faktach i źródłach. Przyznaje on, że programy sponsorowane przez Saudyjczyków sprawiły, że wśród religijnej części społeczeństwa niektórzy stali się bardziej konserwatywni, ale nie znaczy to, że stały się one bezpośrednim powodem przyłączania Kosowarów do IS. - Oczywiście można znaleźć imamów, którzy studiowali w Arabii Saudyjskiej i teraz oni sami lub ich uczniowie popierają IS. Ale to tylko wycinek rzeczywistości i nie czyni wszystkich konserwatystów terrorystami czy radykałami - zaznacza Kursani. Jak dodaje, były nawet przypadki, gdy to konserwatywni imamowie starali się odwrócić ludzi od IS i sprawić, by wyrzekli się przemocy.
Z kolei analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowy Kacper Rękawek podkreśla jeszcze inne problemy Kosowa: - Łatwo powiedzieć, że pojawiają się meczety finansowane mniej lub bardziej bezpośrednio przez Arabię Saudyjską i jest to już wstęp do katastrofy. Dzieje się to jednak w specyficznym miejscu, gdzie organizmowi państwowemu brakuje bardzo wiele do tego, by spełniać rolę nowoczesnego europejskiego kraju XXI. Ekspert podkreśla, że Kosowo wciąż przecież boryka się z ogromnymi problemami gospodarczymi, społeczno-politycznymi, korupcją czy nepotyzmem.
Krótko mówiąc, siła ekstremistów w tym regionie Bałkanów nie wynika tylko z finansowego wsparcia znad Zatoki Perskiej, ale także samej słabości kosowskich struktur państwowych. Do tego, jak zauważa Rękawek, dochodzi rodzaj religijnego odrodzenia, jakie Kosowo zaczęło przeżywać po upadku komunizmu (zresztą, nie jako jedyne), a które zaczęto wykorzystywać do szerzenia ekstremizmu. Według eksperta islamizm stał się wręcz narzędziem polityki zagranicznej takich krajów jak Arabia Saudyjska. - Struktury, które miałyby walczyć (z ekstremizmem - red.), nie tylko negatywnie, poprzez aresztowania i rozbijanie komórek dżihadystycznych, ale także pozytywnie, poprzez pokazywanie innej propozycji światopoglądowej i politycznej, są w Kosowie bardzo słabe, a czasem istnieją tylko na papierze - mówi Rękawek.
Z kolei według Shpenda Kursaniego polityka, jak ją określa, "miękkiej siły" Arabii Saudyjskiej, która realizowana jest już od lat 70. ub. wieku, nie różni się wiele od działań Zachodu, próbującego również wpływać na kraje spoza jego orbity. - Wszystko zależy od tego, co dana społeczność zrobi z szerzonymi ideami - przekonuje Kursani, zdaniem którego Kosowarzy byli w większości otwarci na Zachód.
Kosowski ekspert podkreśla także, że oddziaływanie konserwatywnych i religijnych kleryków jest ograniczone i nie dotyczy większości społeczeństwa Kosowa. - Czy saudyjskie lub inne wypływy będą większe w przyszłości od tego, co powiedziałem wcześniej - na pewno, ale to nie zależy tylko od nich. To zależy od strukturalnych czynników w Kosowie, które nie leżą w gestii Saudyjczyków, ale władz krajowych odpowiedzialnych za usługi publiczne i wartościowe życie obywateli - uważa Kursani.
Co robi Kosowo i dlaczego tak późno?
W ubiegłym roku w Kosowie wprowadzono prawo zakazujące udziału w zagranicznych konfliktach pod groźbą aż 15 lat więzienia. A w ostatnim czasie dokonano szeregu głośnych zatrzymań osób podejrzanych o związki z dżihadystami - w sumie aresztowano około 100 ludzi. Kursani podkreśla, że oskarżenia o terroryzm wobec tak licznej grupy to precedens na skalę europejską, a może i światową. - To jedna trzecia osób, które, jak się uważa, wyjechały (do Syrii i Iraku - red.) od 2012 r. Dla porównania Francja musiałaby aresztować ponad 560 swoich obywateli, biorąc pod uwagę, że 1,7 tys. Francuzów wyjechało do Syrii, a Rosja 800 osób - wylicza ekspert.
W skuteczność takich akcji wątpi jednak Kacper Rękawek. Jak wyjaśnia, wiele z aresztowanych osób później zwalniano, bo okazało się, że byli niesłusznie podejrzewani. - Należy się zastanowić, czy duża cześć tego, co robi policja nie jest na pokaz? - pyta Rękawek, dodając, że problem jest już zbyt duży, by same aresztowania, nawet masowe, go rozwiązały.
- Można pytać, dlaczego nie zajęli się tym wcześniej? Bo mieli inne problemy na głowie i pewnie dalej będą mieć. (…) Kosowo to przecież kraj, który np. musi tworzyć armię od podstaw i gdzie uchwalane w stolicy prawo pozostaje często głównie na papierze - komentuje jednocześnie ekspert.
Jeszcze bardziej krytyczny w swoich ocenach jest Shpend Kursani. - NATO wyzwoliło społeczeństwo, ale po wojnie 1999 r. zostało ono całkowicie pozostawione sobie zarówno przez lokalne, jak i międzynarodowe elity władzy. Myślano, że społeczeństwo wzrasta i rozwija się samo. Cóż, tak nie jest - ocenia Kursani. Ekspert wytyka, że skupiono się na wewnętrznym konflikcie etnicznym między Albańczykami i Serbami, a "Zachód wykonał niesamowitą robotę współpracując z niektórymi lokalnymi kryminalistami, którym oddawano potem władzę". Co więcej, liberalny system polityczny w Kosowie sprzeciwiał się mieszaniu się państwa w religię. - Gdy więc państwo nie funkcjonowało, religijna część tego układu działała sprawnie - ocenia ekspert. Jak wyjaśnia, podczas gdy wielu czuło się okłamywanych przez własnych polityków, wspieranych przez Zachód, który sam nie dotrzymywał obietnic m.in. w kwestii eurointegracji, imamowie - liberalni, konserwatywni czy radykalni - byli zawsze blisko ludzi. I tak zyskiwali ich poparcie.
300 wyjechało, 100 aresztowanych, 0 wielkich krwawych zamachów
Jednak mimo tego, że dżihadyści mają coraz większe wpływy na Bałkanach, nie doszło tam do tak krwawych ataków jak w Paryżu czy Brukseli. Według eksperta PISM są dwie przyczyny. Po pierwsze, przez Bałkany - nie tylko Kosowo - biegnie szlak przerzutowy różnych organizacji przestępczych, a także terrorystycznych. Zamach ściągnął by więc niepotrzebną uwagę na bramę do Europy wykorzystywaną przez szemrane grupy. Po drugie, choć być może w Kosowie łatwiej byłoby zorganizować atak, nie odbiłby się on takim echem na świecie jak zamachy na zachodzie kontynentu. - Z ich punktu widzenia jedna bomba w Paryżu jest warta 10 bomb w Prisztinie - komentuje Rękawek.
Jak podkreśla, we Francji czy Belgii działają już siatki terrorystyczne wykorzystywane przez IS, tymczasem na Bałkanach wydaje się, że dżihadyści są na razie bardziej zainteresowani wysyłaniem bojowników do Syrii. - Zobaczymy, co będzie, kiedy ci ludzie wrócą - dodaje Rękawek.
Jeszcze inny powody, dzięki którym Kosowo ominęły tragiczne ataki terrorystyczne na wielką skalę, wymienia Shpend Kurasni. Według eksperta wynika to m.in. z tradycji "zachowania twarzy" w oczach bliskich, przez co ewentualni zamachowcy byliby dodatkowo osamotnieni. Kursani uważa również, że wielu osobom, które wyjechały na Bliski Wschód nadal bliskie są ich rodzinne strony. Podkreśla on, że podczas gdy muzułmanie we Francji czy Belgii mają często imigranckie korzenie, Albańczycy są rdzenną ludnością Europy i nie czują się wyobcowani kulturowo. - Nadal uważają swoją ojczyznę za swój dom - ocenia ekspert.
Kursaniego martwią więc nie tyle powracający z bliskowschodniego dżihadu, co ewentualne fatalne skutki działań władz na miejscu. - Gdyby doszło do masowych oskarżeń, podstawnych lub bezpodstawnych, (jak mówiłem, bezprecedensowych w europejskiej historii) nie wykluczałbym, że po wypuszczeniu ktoś mógłby zrobić coś głupiego. Miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie - dodaje kosowski ekspert.