ŚwiatMilicja czuwa, ale i tak każdy wchodzi na miejsce katastrofy

Milicja czuwa, ale i tak każdy wchodzi na miejsce katastrofy

To nieprawda, że rosyjskie władze zabezpieczyły wczoraj teren katastrofy! Choć kilka dni wcześniej - prawie miesiąc po tragedii - pielgrzymujący do Katynia Polacy znaleźli w błocie szczątki ofiar, ich rzeczy osobiste i kawałki rozbitego samolotu. To nieprawda, że już nikt tam nie może grzebać w gliniastej ziemi! To nieprawda, że milicja odstrasza gapiów! Wczoraj byli tam nasi dziennikarze. I to, co zobaczyli, poraża... Oto ich relacja

Milicja czuwa, ale i tak każdy wchodzi na miejsce katastrofy
Źródło zdjęć: © Fakt | Pawel Ciecierski

08.05.2010 | aktual.: 08.05.2010 08:24

Do rogatek Smoleńska dojeżdżamy w czwartek późną nocą. Parkujemy samochód przed zamkniętą bramą wojskowego lotniska i ruszamy na spotkanie milicyjnych posterunków broniących – jak zapewniają władze Smoleńska – dostępu do miejsca katastrofy prezydenckiego tupolewa. Idziemy środkiem drogi, głośno rozmawiając i świecąc latarkami. Ale wokół pustka. Nikogo nie widać, żadnych strażników czy radiowozów.

Dochodzimy do błotnistej, zaoranej polany, gdzie upadł samolot. Brodzimy w bajorze po kostki. Wszędzie unosi się fetor zgnilizny. Pierwsze kilka kroków i trafiamy na taśmy filmowe i rozbite szpule. Podróżowały w prezydenckim TU-154 na polski festiwal filmowy w Moskwie. Krążymy, szukając milicji, która miała tu być całą dobę. Wreszcie w oddali majaczy radiowóz. Biegniemy tam i machamy ręką. Stają. – Uważajcie, to nie jest bezpieczny teren, mokro. Przyjdźcie lepiej za dnia – radzi nam milicjant... i odjeżdża.

Wracamy o świcie. Wciąż nikogo, dopiero po jakimś czasie pojawia się nieoznakowany radiowóz. Parkuje przy betonowej drodze, którędy wywożono fragmenty wraku. Wysiada dwóch mundurowych. Przeciągają się, ziewają. Stoją przy aucie i palą papierosy. Na drodze zaczynają pojawiać się ludzie. Przechodzą obok posterunku. Jedni idą na pobliskie działki, inni wchodzą na pole ze szczątkami. Robią zdjęcia, grzebią patykami w błocie. Jest ich coraz więcej. Milicjanci zapalają kolejne papierosy, drepczą wokół auta. W końcu siadają w ładzie i przysypiają.

Wchodzimy na pole, zaczyna zarastać trawą, jeszcze kilka tygodni i będzie tu prawdziwa łąka. Nagle szok – widzimy fragmenty poszycia samolotu. O Boże! Obok but wciśnięty w glinę! Strzępy polskich gazet, elementy ze znakiem LOT... Tego jest pełno, co kilka metrów coś leży w ziemi...

– Szukacie handlarzy? Trzeba popytać – podchodzi do nas mieszkaniec bloku stojącego tuż przy lotnisku. Gdy dowiaduje się, że jesteśmy dziennikarzami, radzi: – Uważajcie, tu handlują złomem z innych samolotów, wmawiając, że to ten od waszego prezydenta. To biedni ludzie, zdesperowani, trochę wstyd, że tak robią – dodaje w zadumie.

Przed kamieniem upamiętniającym ofiary tragedii leżą stosy świeżych kwiatów, palą się znicze... Słońce mocno grzeje, więc milicjanci otwierają drzwi auta i zaczynają wygrzewać się w jego promieniach. A na polu, którego mają pilnować, co chwila ktoś klęka i wyciąga coś z ziemi...

Polecamy w wydaniu internetowym fakt.pl:
Pani poseł, kim jest ten pan?

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (280)