Milczanowski: Lesiak nie był demonem UOP
UOP nie prowadził nielegalnej inwigilacji partii politycznych, a działania wobec nich były zasadne - uważa b. szef UOP i MSW Andrzej Milczanowski. Lesiak nie był demonem UOP; to był dobry profesjonalista, lojalny wobec państwa - mówił podczas procesu płk. UOP Jana Lesiaka, oskarżonego o inwigilację opozycji w latach 90.
Zeznając w sposób jawny przed Sądem Okręgowym w Warszawie, Milczanowski powiedział, że działalność zespołu Lesiaka wynikała z zadań UOP i on nie wie nic o tym, by poza nie wykraczała. Dodał, że miał i wciąż ma o Lesiaku dobrą opinię, bo zespół - przez niego samego powołany - "pracował doskonale".
67-letni Milczanowski dodał, że sam w 1990 r. przyjął Lesiaka do UOP z rekomendacji Jacka Kuronia, według którego jako rozpracowujący go oficer SB "zachowywał się bardzo przyzwoicie". Podkreślił, że nie żałuje przyjęcia Lesiaka do UOP i że go nagradzał. Dodał, że w zespole Lesiaka było tylko kilku oficerów nie wywodzących się z SB. Przyznał, że Lesiak mógł posługiwać się w swej pracy agentami sprzed 1989 r. i "nie byłoby to naganne".
Zainteresowanie UOP w latach 90. Porozumieniem Centrum było uzasadnione, gdyż partia ta mogła naruszać prawo, a UOP dostawał "poważne sygnały o podejrzeniach korupcyjnych co do niektórych osób z PC" - mówił Milczanowski. Dodał, że gdy w 1991 r. był szefem UOP, mówił ówczesnemu szefowi Kancelarii Prezydenta Jarosławowi Kaczyńskiemu, że "pan Maciej Zalewski bierze łapówki" (według świadka, "przyjął on potężne kwoty od Art-B"). Odpowiedź brzmiała: "Ale on jest taki wierny" - zeznał Milczanowski, przypominając, że Zalewski został już osądzony.
Świadek dodał, że jeden z działaczy PC poznał szefa FOZZ Grzegorza Żemka, a z FOZZ usiłowano przekazywać pieniądze na PC. Według Milczanowskiego, były też próby tworzenia przez PC "alternatywnych służb specjalnych". To wszystko wymagało działań UOP - podkreślał b. szef MSW.
Pytany przez jednego z pokrzywdzonych polityków - Jana Parysa, czy uważa, że doszło do inwigilacji, Milczanowski odparł: "Na tyle, na ile wchodziło to w zakres zadań UOP, środowiska polityczne były obserwowane w sposób mniej lub bardziej aktywny". Spytany przez Parysa, dlaczego fundusz operacyjny zespołu Lesiaka wzrósł czterokrotnie, Milczanowski odpowiedział, że "nie ma w tym nic nagannego".
Potwierdził, że jego podpisy są na kilku dokumentach z "szafy Lesiaka". O najważniejszym z nich, planujących m.in. działania operacyjne, b. szef MSW powiedział: "Zgadzałem się z tym wtedy; zgadzam się dzisiaj". Dodał, że działania te były "w pełni uzasadnione".
W śledztwie Milczanowski - oceniając notatkę zespołu Lesiaka z sierpnia 1993 r., w której mowa, że "zgodnie z poleceniem kierownictwa UOP przeprowadzono czynności operacyjne, mające na celu dezintegrację prawicowych, radykalnych ugrupowań politycznych" - przyznawał, że "niektóre z działań wymienionych w tej notatce wykraczają poza zakres zadań UOP, przy założeniu, że były rzeczywiście realizowane". Lesiak twierdzi, że tę notatkę zmyślił, by sprawdzić, czy jeden z jego ludzi nie wynosi tajnych akt poza UOP.
Notatka mówi też o agencie UOP o kryptonimie A, który miał być używany do "kontrolowanego przepływu informacji" między politykami a UOP. Agent nie tylko miał dostarczać UOP informacji o opozycji, ale przekazywać im informacje przygotowane wcześniej przez ludzi Lesiaka. Spytany o to, Milczanowski powiedział reporterom: "Jeśli politycy wykazują przesadne zainteresowanie tym, co się dzieje w służbach, to czy służby nie mogą zastosować odpowiedzi w postaci dezinformacji?".
Przyjmuję odpowiedzialność za działania UOP i jestem dumny, że nim kierowałem - oświadczył Milczanowski. Podkreślił, że za jego czasów UOP rozpracowywał największe afery Art-B i FOZZ i że robił to zespół Lesiaka. Proszę mi pokazać większe afery, które jakaś służba potem zrealizowała; zrobił to "ubekistan", jeśli pan Kaczyński używa tego określenia. Milczanowski ironizował, że to także "ubekistan" przeprowadził "perfekcyjną operację" w Iraku (chodzi o wywiezienie przez wywiad UOP szpiegów CIA w 1990 r.) i wykrywał w latach 90. szpiegów niemieckich i rosyjskich.
Milczanowski zaprzeczył wypowiedziom J. Kaczyńskiego, jakoby okazywał mu w 1991 r. dokumenty dotyczące rzekomej współpracy Lecha Wałęsy z SB, potwierdzając ich wiarygodność. Przyznał też, że w 1991 r. J. Kaczyński prosił go by "sprawdzić Wachowskiego pod kątem przeszłości obyczajowej i ewentualnej współpracy z SB". W śledztwie Milczawowski mówił, że "wynik sprawdzeń był negatywny"; nie wykluczał, że część tych sprawdzeń robił Lesiak.
Świadek oświadczył też, że rząd Jana Olszewskiego w maju 1992 r. podjął próby nielegalnych działań. Według niego, w Arłamowie (gdzie w stanie wojennym internowano Lecha Wałęsę) przygotowywano miejsce dla "większej grupy osób", a 4 czerwca 1992 r., w słynną "noc teczek" podwyższono gotowość bojową jednostek wojska będących w dyspozycji MSW.
Milczanowskiego (jest obecnie notariuszem w Szczecinie) powitał przed salą Lesiak, mówiąc: "Witam w IV RP", po czym dłuższą chwilę rozmawiali.
Przed wejściem na salę Milczanowski spytany, czy doszło do inwigilacji, odparł: "Niech pan nie żartuje". Zapewnił, że ani prezydent Lech Wałęsa, ani Jan Rokita nie mieli żadnego udziału w sprawie, w której oskarżony jest Lesiak. W tym co Rokita dostawał z rozdzielnika z UOP nie było niczego z czego można byłoby mu czynić zarzut - dodał. Zapewnił też, że premier Hanna Suchocka nie domagała się od UOP informacji o politykach opozycji.
Doniesienie o przestępstwie w sprawie inwigilacji, które skierowano w 1997 r. za rządów SLD, Milczanowski łączy z publikacją ówczesnego dziennika "Życie" o domniemanych spotkaniach rosyjskiego szpiega Władymira Ałganowa z Aleksandrem Kwaśniewskim; Milczanowski przypomniał, że wypowiedział się wtedy "co do prawdopodobieństwa tych wydarzeń".
W śledztwie Milczanowski zeznawał, że Siemiątkowski, ujawniając sprawę w 1997 r., chciał skompromitować go za to, że skierował on jako szef MSW w 1995 r. wniosek o wszczęcie śledztwa w sprawie domniemanego szpiegostwa Józefa Oleksego. W styczniu 2007 r. rusza proces Milczanowskiego - oskarżonego o ujawnienie tajemnicy państwowej w związku z tą sprawą.
Materiały sprawy inwigilacji znaleziono w szafie Lesiaka, co ujawnił w 1997 r., na krótko przed wyborami parlamentarnymi, koordynator służb specjalnych z SLD Zbigniew Siemiątkowski. W doniesieniu do prokuratury ówczesny szef UOP Andrzej Kapkowski pisał, że w całej sprawie oprócz Lesiaka powinni odpowiadać także Konieczny i Milczanowski. Ich sprawę prokuratura umorzyła w 2002 r. z powodu przedawnienia. W początkach roku prokurator krajowy Janusz Kaczmarek nie wykluczał wznowienia śledztwa wobec przełożonych Lesiaka - w ABW miały się bowiem odnaleźć nieznane wcześniej akta sprawy.