Migracyjne superpotęgi. Jakie są geopolityczne skutki "mobilnego świata"?
Wkroczyliśmy w erę migracji. Gdyby wszyscy ludzie, którzy mieszkają poza ojczyzną, zjednoczyli się, by utworzyć własny kraj - republikę bezpaństwowców - byłby on piątym pod względem wielkości państwem świata z liczbą ludności przekraczającą 240 milionów - pisze w komentarzu dla Project Syndicate Mark Leonard, dyrektor Europejskiej Rady Stosunków Międzynarodowych.
22.04.2016 | aktual.: 23.04.2016 08:05
Choć napisano już wiele o tym, jak "mobilny świat" zmienia podejście do polityki narodowej, niewiele uwagi poświęcono geopolitycznym skutkom takich działań. Masowe przemieszczanie się ludzi doprowadziło już do powstania trzech rodzajów - rzec by można - migracyjnych supermocarstw: neokolonialistów, integratorów i form pośrednich.
Jak dawni osadnicy
Neokolonialiści przywodzą na myśl europejskich osadników, którzy ruszyli w świat w XVIII i XIX w., co przyniosło korzyści nie tylko im samym, ale również ich krajom ojczystym. Podobnie najbardziej mobilne narody XXI wieku pomagają swym ojczyznom w uzyskaniu dostępu do zagranicznych rynków oraz głosu politycznego w ważnych światowych kwestiach.
Amerykański dziennikarz Howard W. French opisuje, w jaki sposób Afryka stała się "drugim kontynentem Chin", gdy ponad milion chińskich osiedleńców zaczął przekształcać Afrykę Subsaharyjską. W sytuacji, gdy więcej jest Chińczyków mieszkających poza kontynentalnymi Chinami niż Francuzów żyjących we Francji, podobne zjawiska można zaobserwować na każdym kontynencie. Gdy migranci ci powrócą do Państwa Środka, ich fachowe umiejętności zostaną odpowiednio wykorzystane. Tamtejszy przemysł technologiczny już teraz jest zdominowany przez tzw. żółwie morskie, jak nazywa się Chińczyków, którzy mieszkali za granicą i wrócili do kraju.
Również migranci z Indii utworzyli diasporę szacowaną na 20 milionów obywateli. Odnieśli niebywały sukces. Co dziesiątą firmę działającą w Dolinie Krzemowej założyli przedsiębiorcy urodzeni w Indiach. Dyrektor generalny Microsoftu jest z pochodzenia Hindusem, podobnie jak wynalazca procesora Intel Pentium, były szef ds. technologii Motoroli oraz dyrektor generalny firmy Google.
W jaki sposób zyskują na tym Indie? Zacznijmy od tego, że kraj ten co roku zasilany jest kwotą ponad 70 mld dolarów w postaci środków przekazywanych przez migrantów. To największe tego typu wpływy na świecie, stanowiące niemal 4 proc. indyjskiego PKB (więcej niż wydatki na edukację). Choć może to zabrzmieć nieprawdopodobnie, napływ obywateli Indii do Ameryki zbiegł się ze zmianą orientacji geopolitycznej obu krajów, czego dowodem jest historyczne porozumienie nuklearne z 2008 roku, w wyniku którego USA odeszły od polityki "równego dystansu" wobec Indii i Pakistanu.
W sytuacji, gdy tak wielu ludzi przemieszcza się dziś po świecie, można wręcz mówić o istnieniu osiedleńczego supermocarstwa, które nie ma statusu państwa. Jedną z najbardziej aktywnych pod względem migracji populacji na świecie są Kurdowie (ich liczbę ocenia się na 35 milionów), którzy uważają się za naród bez ojczyzny. Nie bez powodu rządy Szwecji i Niemiec - w krajach tych mieszka najwięcej osób kurdyjskiego pochodzenia - udzielają wsparcia militarnego kurdyjskim peszmergom walczącym przeciw Państwu Islamskiemu (ISIS).
Co łączy Izrael i IS?
Drugi rodzaj supermocarstwa można nazwać integratorem. Książkami na temat tego, w jaki sposób Stany Zjednoczone wzbogaciły się dzięki umiejętności przekształcania ludzi z całego świata w obywateli amerykańskich, można by zapełnić niejedną bibliotekę. Podobne zjawisko obserwuje się w Angoli i Brazylii. Kraje te zdołały odwrócić trend drenażu mózgów, w efekcie przyjeżdża tam coraz więcej imigrantów z Portugali, która niegdyś je kolonizowała. Jednak eksperymenty integracyjne, które przykuwają dziś największą uwagę, dotyczą Izraela i Państwa Islamskiego.
Imigracja z diaspory jest dla Izraela niezwykle istotna. W języku hebrajskim określa się to specjalnym słowem: "aliyah", pochodzącym od czasownika „wstępować”. Rząd zapewnia "konsultantów ds. aliyah", finansuje bilety lotnicze w jedną stronę, zajęcia językowe oraz praktyczne wsparcie. W wyniku takich działań liczba ludności Izraela zwiększyła się dziewięciokrotnie od czasu jego powstania w 1948 roku.
W napisanej wspólnie z Saulem Singerem książce "Start-up Nation: The Story of Israel's Economic Miracle" amerykański pisarz i doradca polityczny Dan Senor stawia fundamentalne pytanie: "Jak to się dzieje, że w Izraelu - kraju z 7,1 milionami mieszkańców, istniejącym zaledwie od sześćdziesięciu lat, otoczonym wrogami, bez bogactw naturalnych i znajdującym się w stanie nieustannej wojny od czasu swego utworzenia - powstaje więcej startupów niż w dużych, ustabilizowanych państwach żyjących w pokoju, takich jak Japonia, Chiny, Indie, Korea, Kanada czy Wielka Brytania?". Odpowiedź brzmi: dzięki imigracji.
Przywódcy ISIS nie będą zadowoleni z tego porównania, ale szybkie pojawienie się ich kalifatu na mapach świadczy o tym, że nauczyli się czegoś od Izraela. Tzw. Państwo Islamskie nie jest wprawdzie uznane oficjalnie, ale powstało na bazie imigracji. Według Soufan Group na kontrolowany przez siły ISIS obszar w Syrii i Iraku przybyło około 30 tys. osób z 86 krajów.
Wymuszanie ustępstw
Trzecim rodzajem imigranckich supermocarstw są tzw. kraje pośrednie, wykorzystujące swe położenie do wymuszania ustępstw od sąsiadów, którzy odczuwają paniczny strach przed migrantami. Najlepszym tego przykładem jest Turcja. Niegdyś zmuszona do pukania do unijnych drzwi i proszenia o przyjęcie do Wspólnoty, dziś dyktuje warunki swych relacji z Brukselą. Z wycieków dotyczących zapisów spotkań, które odbyły się podczas niedawnego szczytu przywódców europejskich, wynika, że prezydent Recep Tayyip Erdoğan zagroził, iż odeśle uchodźców do Grecji i Bułgarii, jeśli jego żądania nie zostaną spełnione.
Kolejnym "państwem pośrednim" jest Nigeria. Jako główne centrum tranzytowe dla 90 proc. wszystkich migrantów z Afryki Zachodniej przedostających się do Włoch zdołała pozyskać 600 mln euro z ostatniego budżetu pomocowego UE. Aby zapewnić sobie takie finansowanie, postąpiła podobnie jak niegdyś libijski przywódca Muammar Kaddafi, który ostrzegł, że Europa "stanie się czarna", jeśli nie zapłaci mu, by powstrzymał falę ciemnoskórych migrantów usiłujących przedostać się na Stary Kontynent przez Morze Śródziemne.
G-7 i M-7
Jeśli największe potęgi, które jako pierwsze skorzystały z globalizacji handlu, określa się jako G-7, państwa, regiony i organizacje czerpiące korzyści z migracji - Chiny, Indie, Kurdystan, Izrael, ISIS, Turcja oraz Nigeria - powinny zyskać miano M-7. Skoro kontrola nad przepływem ludności staje się walutą władzy, państwa, które przewodzą grupie M-7, zyskają możliwość zwiększenia swego geopolitycznego znaczenia.
Dla Zachodu największym wyzwaniem będzie pogodzenie wewnętrznej presji na zamykanie granic z geopolitycznymi korzyściami z przyjęcia migrantów. Zanosi się na to, że przynajmniej na razie państwa G-7, dla których napływ uchodźców stał się nie wiadomo czemu kryzysem, będą nadal pomagać w rozwijaniu grupy M-7.
Śródtytuły pochodzą od redakcji.