Miej oko na dysleksję!

Patrzenie nie dalej niż poza czubek własnego nosa – oto częsty powód dziecięcych problemów z czytaniem i pisaniem. Zanim wybierzesz się do psychologa, najpierw odwiedź z młodym dyslektykiem optyka.

P czy B? M czy N? Litery pływają, zlewają się, skaczą, ruszają, przemieszczają, a czasami stoją grzecznie w rządku jak wytresowane. Po kilku minutach czytania rozmazują się, giną albo robią się podwójne. Nie tylko jednak one sprawiają kłopot – czasami zmienia się tło, na drugim planie pojawiają tajemnicze cienie. Jak długo, mając coś takiego przed oczami, byłbyś w stanie czytać książkę? Tymczasem nie jest to wcale opis jakiegoś wyrafinowanego doświadczenia psychologicznego, tylko szybki rzut oka na życie w krainie dysleksji. Mimo ogromnych wysiłków rzesz naukowców nie da się dziś jednoznacznie powiedzieć, co jest powodem tej przypadłości. Szacuje się, że cierpi na nią od 5 do 15 procent populacji. Prawdopodobnie dwukrotnie częściej występuje u chłopców niż u dziewcząt. Podejrzewa się, że odpowiadają za nią mikroskopijne uszkodzenia mózgu, poszukuje się jej przyczyn genetycznych, studiuje zaburzenia w procesie uczenia. Stała się tak modna, że coraz częściej do worka z napisem „dysleksja” trafiają wszelkie
dziecięce problemy z czytaniem i pisaniem.

– Dzisiaj panuje moda na dziecko z „dys” – komentuje pedagog profesor Edyta Gruszczyk-Kolczyńska z Akademii Pedagogiki Specjalnej w Warszawie. – Etykietkę dyslektyka dostają więc zarówno dzieci mające kłopoty z precyzyjnym widzeniem, jak i skupianiem uwagi albo po prostu źle uczone.

Dzieje się tak dlatego, że łatwiej zwalić wszystko na jedną tajemniczą przypadłość, niż żmudnie poszukiwać przyczyn dziecięcych kłopotów w szkole. By zmienić takie podejście, fundacja Akademia Młodych rozpoczyna akcję pod hasłem „Zabierz dyslektyka do optyka”. – Zaskakująco wiele dzieci, którym przypisywane są dysleksja, zaburzenia koncentracji bądź nadpobudliwość psychoruchowa (ADHD)
, ma problemy z akomodacją oka i widzeniem obuocznym – mówi Kamila Waleszkiewicz, prezes fundacji. – Niestety, większość nauczycieli, psychologów, pediatrów, rodziców, a czasami nawet okulistów o tym nie wie.

Co więcej, nie wiedzą o tym i same dzieci. Nie mają porównania – nie wiedzą, co to znaczy „widzieć dobrze”. One widzą właśnie tak i uważają, że to norma. Nie łączą swojego sposobu widzenia z kłopotami w nauce.

Opto-dysleksja

Kiedy więc widzicie, że dziecko nadmierne męczy się przy pracy z bliska, ma narastające pod koniec lekcji kłopoty z przepisywaniem z tablicy, nie pędźcie od razu do psychologa po zaświadczenie o dysleksji. Zauważyliście, że wasz syn czy córka nie lubi czytać, gubi się w tekście, zjada wyrazy? Po powrocie ze szkoły skarży się na bóle głowy, podobne dolegliwości towarzyszą mu przy czytaniu, odrabianiu lekcji? Jeśli jeszcze do tego spostrzegliście, że dziecko czyta z przekrzywioną głową, zaczepia o meble podczas chodzenia po mieszkaniu, ma problemy z oceną odległości na przykład podczas łapania piłki, umówcie się z nim na wizytę u okulisty albo optyka okularowego (optometrysty). – Rozmaite zaburzenia widzenia powodują coś, co nazwaliśmy optodysleksją: czytany tekst rozmazuje się, rozdwaja, jest niestabilny, a dziecko, które nie widzi dobrze czytanego tekstu, słabo czyta, jeśli nie widzi dobrze linijek w zeszycie – słabo pisze. Mając problemy z czytaniem i pisaniem, nudzi się, przeszkadza innym i nie koncentruje
się na lekcji – mówi Kamila Waleszkiewicz.

Dlatego poza standardowymi badaniami- ostrości widzenia zażyczcie sobie także, by dziecko poddano badaniu ostrości wzroku w dal przez soczewkę dodatnią (+1,00 do +1,50 dioptrii), badaniu ostrości wzroku z bliska oraz sprawdzono widzenie obuoczne z daleka i z bliska (wykonano na przykład test Wortha lub Schobera). Nie są to standardowo przeprowadzane badania, a mogą unaocznić poważne problemy w pozornie zdrowym oku. Skurcz wzroku

Może się na przykład okazać, że dziecko ma kłopoty z mięśniami obracającymi gałką oczną, które przy czytaniu (i tylko przy nim!) objawiają się zezem. Albo że cierpi na coś, co specjaliści nazywają spazmem akomodacyjnym. Akomodacja to zdolność oka do zmiany mocy soczewki, co pozwala nam wyraźnie widzieć z daleka i bliska. Spazm akomodacyjny to po prostu... skurcz oka.

No, może to za duże uproszczenie. Wygląda to tak: soczewka w naszym oku – której zawdzięczamy ostrość widzenia – „sterowana” jest niewielkimi mięśniami. W pewnych warunkach może dojść do trwałego skurczu tych mięśni, w efekcie czego soczewka przez długi czas będzie – zupełnie bez potrzeby – utrzymywana w stanie podwyższonej mocy. Efekt to niestabilny i rozmazany obraz oraz odczuwanie dużego zmęczenia przy patrzeniu na coś z bliska. Dlaczego tak się dzieje? – To wynik czegoś, co potocznie nazywam „przeciążeniem oczu do bliży” – mówi Anna Błaszczyk, optometrysta. – To utrapienie dzisiejszego świata. Choroba cywilizacyjna. Godzinami wpatrujemy się w telewizor, komputer, gazety, książki. Coraz rzadziej patrzymy w dal i dlatego mamy coraz większe kłopoty z prawidłowym widzeniem. Dlatego – gdyby to zależało ode mnie – dzieci powinny iść do szkoły dopiero w wieku 14 lat. Wtedy nasz narząd wzroku jest już ukształtowany i trudniej mu zaszkodzić nieprawidłowymi nawykami.

Siłownia na oko

Zaburzenia akomodacji oka i widzenia obuocznego to nie choroba ani wada wzroku, to najczęściej czasowa dysfunkcja, którą w większości przypadków można usunąć ćwiczeniami w gabinetach optycznych bądź okuli-stycznych, a także prowadząc odpowiedni tryb życia. Specjaliści radzą, by unikać długotrwałego skupiania wzroku na blisko znajdujących się obiektach, ograniczyć – a u małych dzieci wyeliminować – oglądanie telewizji i zabawy przy komputerze. Starać się, by dziecko często przebywało na otwartej przestrzeni, szczególnie w jasne, słoneczne dni. No i zachęcać dzieci do aktywnego wypoczynku: gry w piłkę, tenisa, jazdy na rowerze. Warto też od czasu do czasu pozwolić im pogapić się w dal – zwłaszcza gdy musiały dłużej czytać lub odrabiać lekcje.

No ale co zrobić, gdy na prewencję jest już za późno? Jeśli okulista lub optyk stwierdzą zaburzenia widzenia wywołane przez złe nawyki? No cóż, wtedy trzeba zabrać oczy do... siłowni. Znajduje się ona w gabinecie optometrysty.

Tam za pomocą odpowiednich przyrządów i testów (czasami stosuje się złudzenia optyczne) nasze oko poddane zostanie rozmaitym bodźcom, które rozruszają poprzykurczane mięśnie sterujące naszym widzeniem. Dostaniemy też ćwiczenia do wykonywania w domu. Czasem – kilka par okularów – każde z przeznaczeniem do innej czynności. I choć ta ostatnia metoda leczenia jest dość kosztowna, ćwiczenia wzroku drogie nie są. W zależności od gabinetu możemy spodziewać się wydatku 20–40 złotych za półgodzinne zajęcia.

Pierwszy przypadek dysleksji opisał w roku 1896 Pringle-Morgan, lekarz z Sussex. Dziś dyslektycy rosną w siłę, chlubiąc się, że w swym gronie posiadają takie osobistości, jak Thomas Alva Edison, Albert Einstein czy Winston Churchill. Dysleksja coraz częściej zapewnia ulgowe traktowanie podczas kartkówek i poważnych egzaminów. I choć na szczęście minęły już czasy, kiedy dyslektyków uważano po prostu za leserów i leni, może czasem warto oprzeć się łatwości, z jaką można dziś zostać dyslektykiem.

Masz problemy z pisaniem lub czytaniem? Ma je twoje dziecko? – po pierwsze, zbadaj wzrok. Może to pozwoli ci przejrzeć na oczy i dostrzec, że u podstaw problemów nie leży żadna tajemnicza przypadłość, a tylko dysfunkcja oczu. Problem jest jeden – to bardzo banalnie brzmi. No i traci się towarzystwo Einsteina...

Olga Woźniak Zdolny leń

Okazuje się, że dysleksja często idzie w parze z ponadprzeciętną inteligencją. Dlatego o dzieciach, które nie są w stanie opanować zasad poprawnego pisania, mówi się: „zdolny, ale leń”. O tym, że umysł dyslektyka mimo swych pozornych ograniczeń może być wybitny, świadczą przykłady ludzi takich jak: Albert Einstein (zaczął czytać w wieku dziewięciu lat, zawsze miał trudności z pisaniem), Winston Churchill (w swoich wspomnieniach pisał: „czas szkoły to czas ciemności, czarna dziura na mapie mojej życiowej podróży”) Tomasz Edison (nigdy nie przyswoił sobie zasad ortografii, miał też problemy z arytmetyką) czy August Rodin (słynny rzeźbiarz w dzieciństwie postrzegany był jako absolutnie niezdolny idiota. Przez całe życie nie mógł opanować wiedzy z zakresu ortografii i matematyki).

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)