Między ćwierćtuszą a brzegiem talerza


Krótki zarys z dziejów Peerelu, zwracając szczególną uwagę na mechanizm czarnego rynku przed świętami, podaje "Gazeta Wyborcza".

19.04.2003 | aktual.: 23.04.2003 18:37

Według historyka Jerzego Kochanowskiego, nie można było przeżyć pół wieku Peerelu i nie kupić czegoś spod lady. "Nie znam nikogo takiego. W Peerelu praktycznie wszyscy korzystali z czarnego rynku, kupowali albo byli tzw. spekulantami" - opowiada w wywiadzie dla gazety Jerzy Kochanowski.

Jak się to odbywało? Do drzwi prawie każdego regularnie pukała "baba z cielęciną", czasami jeździło się na wieś do znajomych chłopów po mięso. Duża miednica w bagażniku, a w niej tzw. ćwierćtusza wieprzowa. A później, w domu, dokończenie rozbioru, obdarowanie rodziny mięsem, może sprzedaż znajomym. Urzędowo to się nazywało "rozprowadzanie masy mięsno-tłuszczowej poza systemem reglamentacji" obowiązującym od kwietnia 1981 roku. W razie "wpadki" trzeba było się liczyć z przepadkiem mięsa i solidną grzywną. A gdy złapano w czasie operacji "Mięso", organizowanej mniej więcej dwa razy w roku, to skazywano w trybie przyspieszonym.

To samo było z benzyną i alkoholem. "Każdy porządny obywatel Peerelu korzystał z czarnego rynku, bo bez tego życie w realnym socjalizmie byłoby wręcz nie do zniesienia" - wspomina Jerzy Kochanowski.(reb)

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)