"Miedwiediew nie jest figurantem"
Zdaniem wicemarszałka Senatu Zbigniewa Romaszewskiego nowy prezydent Rosji Dimitrij Miedwiediew nie będzie figurantem. On będzie chciał rozszerzyć zakres swoich kompetencji, wobec tego coś tam się zacznie dziać - uważa gość "Salonu Politycznego Trójki".
03.03.2008 | aktual.: 03.03.2008 13:15
Michał Karnowski: Zaskoczenia nie ma – to już ustaliliśmy, ale co się zmieni w Rosji? Czy coś się w Rosji zmieni?
Zbigniew Romaszewski: Zawsze jest jakaś tendencja do zmiany, kiedy następuje zmiana prezydenta. Prezydent w Rosji ma bardzo wielkie prerogatywy. Natomiast problem – że tak powiem – utrząsania się tego wszystkiego zajmuje dosyć długi czas. Problem jest taki, że Miedwiediew dysponuje oczywiście ogromnymi prerogatywami wynikającymi z Konstytucji, natomiast nie dysponuje ani aparatem, ani parlamentem. Aparat ma całkowicie KGB-owski, powołany przez Putina.
Komentatorzy podkreślają, że to jest pierwszy przywódca Rosji, który nie mam za sobą przeszłości ani w partii komunistycznej, ani w strukturach KGB.
- A jakie to ma znaczenie, jeżeli ma się aparat taki, do jakiego się wchodzi? Myśmy też już mieli wielu ministrów, którzy wchodzili do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i otoczenie totalnie ich odcina i blokuje.
Czyli Miedwiediew to figurant?
- Nie figurant. Zacznie się oczywiście przepychanka dworska. On będzie chciał rozszerzyć zakres swoich kompetencji, wobec tego coś tam się zacznie dziać. Ale to jest bardzo duży problem, bo jest niezwykle silna, związana grupa - my to w Polsce doskonale czujemy - grupa, która może manipulować całymi układami politycznymi.
Panie marszałku, rozumiem, że będziemy patrzyli i obserwowali tak, jak kiedyś sowietolodzy odczytywali ze zdjęć układy sił, jakie są relacje między Putinem a Miedwiediewem?
- Myślę, że to takie fascynujące nie będzie, bo nie może wyjść poza pewne granice. Mimo wszystko Jedna Rosja ma większość konstytucyjną w Dumie. W związku z tym, w razie, gdyby rzeczywiście doszło do nieszczęścia i on by usiłował naruszyć w jakikolwiek sposób interesy elit politycznych, to w tym momencie można zmienić Konstytucję – okaże się, że najważniejszy jest premier, a nie prezydent. No i sprawa zaczyna się od początku. Tym niemniej jakiś ruch tutaj na pewno nastąpi. Tu po prostu zwyczajnie ludzkie układy funkcjonują.
A możemy się spodziewać jakiejś próby reformowania Rosji?
- Myślę, że chwilowo to jest na drugim palnie. Nie da się w ogóle reformować, jeśli się nie ma swojego zespołu. Przecież jedna osoba to jest jedna osoba – wszystkiego nie załatwi. A jeżeli zostanie, to tak, że zostaną wszystkie sekretariaty, dyrektorzy gabinetu itd. Na początku to będzie wojna, żeby cokolwiek zmienić w zastanym układzie poputinowskim. Wobec tego, żeby móc cokolwiek zrobić, będzie musiał trochę tego miejsca sobie wywalczyć. I to jest rzecz zasadnicza – czy mu się to uda i do jakiego stopnia. A potem to już zobaczymy, co on sobie wymyśli.
To były wybory czy plebiscyt?
- To nie wybory i nie plebiscyt. To było to, co myśmy w zasadzie przeżywali w całym PRL-u, to znaczy – robiliśmy wybory, i tyle! Ludzie szli, głosowali… Różnica warunków, różnica świadomości. Tym niemniej prawda jest po prostu taka. Jeżeli my blokujemy jakikolwiek dostęp społeczeństwa do wiedzy o tym, co się w kraju dzieje, to to społeczeństwo nie ma wolnych wyborów, więc właściwie o czym tu opowiadać.. To, że na Kamczatce frekwencja przekroczyła 100% to już osobna sprawa.
Ale nie były sfałszowane te wybory?
- No, jeżeli można uzyskiwać wyniki powyżej 100%, to nie.
Ale poparcia dla Putina nie można chyba zbyć takim prostym powiedzeniem o manipulacji?
- Co do tego nie ma żadnej wątpliwości. Te nastroje są. Ja tylko nie wiem, po co jest to… to tak, jak myśmy w 99,6% popierali siłę przewodnią narodu. Ludzie szli to wyborów – i po co to było? Było wiadomo, że nic się nie zmieni. Ale trzeba było wykazać poparcie.
Władza szukała legitymizacji?
- Szukała legitymizacji i dyscyplinowała w jakiś sposób społeczeństwo, straszyła społeczeństwo: jak nie pójdziesz, to… To są mniej więcej tego typu wybory.
Nie ma obserwatorów OBWE w Rosji w czasie tych wyborów, ale są różnie inni. Z Polski jest Andrzej Lepper i jego współpracownik Marcin Domagała, który już wczoraj w Russia Today – to jest anglojęzyczny, strasznie propagandowy, choć w oprawie bardzo zachodniej, kanał informacyjny skierowany na zachód – który mówił Jedna Rosja czyli główna partia Putina oczywiście dominowała, ale to przecież największa partia w tutejszym systemie, więc nie działo się nic nadzwyczajnego. To nieprawda, że opozycja w mediach była nieobecna. W Rosji nie działo się nic nieprawidłowego… Rosjanie z dumą pokazywali tę opinię zachodniego obserwatora. Powinniśmy się wstydzić za ludzi Andrzeja Leppera, że w tej szopce biorą udział?
- Myślę, że tak. To jest coś, co przekracza wszelkie granice dopuszczalne w społeczeństwie demokratycznym. Nawet pluralistycznym. Można sobie na różne rzeczy pozwalać, ale nie na tak dalece posunięte kłamstwo. Sytuacja jest taka, że te wybory zostały wyreżyserowane, niezależnie od poparcia, którym cieszy się Putin – to nie podlega dyskusji, bo imperialne tendencje Rosji są znane, na tym się daje wiele budować. Tym niemniej trzeba sobie zdawać sprawę, że cała opozycja demokratyczna została wykluczona. Nawet Kasjanowa nie dopuszcono, by się zarejestrował.
Niektórzy eksperci wskazują, że to wielkie poparcie dla Ziuganowa zaskakująco duże – prawie 20% – jest sygnałem, że potencjał sprzeciwu jest. Dobry kandydat demokratyczny mógłby dojść do 30%.
- Dlatego Kasjanowa nie dopuszczono do wyborów. Jak bym tam był, to na kogo miałbym głosować? Na Żyrinowskiego? Na Ziuganowa? Czy na tego dosyć egzotycznego Bogdanowa?
Nacjonalista, mason i komunista.
- Na kogo można głosować? W totalnej desperacji może na Ziuganowa? Nie mam pojęcia. Tam nie było ani jednej kandydatury, na którą mógłby głosować normalny człowiek, który chciałby demokratycznego rozwoju Rosji. (mg)