Miał być prom, jest wstrzymany projekt. Minister bezradnie rozkłada ręce
W czerwcu minie czwarty rok od zapowiedzi rządu o budowie polskiego promu. Jak wynika z pisma wiceministra infrastruktury Marka Gróbarczyka, "projekt został wstrzymany”. Urzędnik równocześnie przyznaje, że jego realizacja jest nadal priorytetem rządów Zjednoczonej Prawicy i będzie kontynuowana. Do tej pory kosztowała już 12,5 mln zł.
Czerwiec 2017 roku. Politycy PiS w błysku fleszy i świetle reflektorów dumnie ogłaszają w Stoczni Szczecińskiej budowę nowego promu. List w imieniu ówczesnej premier Beaty Szydło odczytuje minister gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej Marek Gróbarczyk, a stępkę pod polski prom kładzie Mateusz Morawiecki.
Pomysł był ambitny. W ciągu trzech lat Morska Stocznia Remontowa Gryfia miała wybudować prom pasażersko-samochodowy dla Polskiej Żeglugi Bałtyckiej. Zgodnie z przyjętym harmonogramem pierwsze prace związane z budową miały ruszyć na przełomie 2017 i 2018 r. Wodowanie jednostki planowano na rok 2019, a przekazanie armatorowi – na rok 2020.
Niespełnione obietnice o polskim promie
Ale już na początku okazało się, że inwestycja przerosła pomysłodawców. W lipcu 2018 r. informowano, że proces projektowania promu ulegnie wydłużeniu przez wprowadzenie do niego istotnych zmian. Nic nie drgnęło również na placu budowy.
Rok później minister Gróbarczyk przyznał oficjalnie, że będą spore opóźnienia. Nawet nie w samej budowie statku, ale przy… projektowaniu. - Z powodu opóźnień w projektowaniu promu dla Polskiej Żeglugi Bałtyckiej zdecydowaliśmy się kupić gotowy projekt jednostki - mówił minister.
Kiedy w połowie ubiegłego roku senator Krzysztof Brejza pytał resort gospodarki wodnej o postęp prac, minister Marek Gróbarczyk przyznawał, że pomysł budowy polskiego promu trzeba będzie "poddać ponownym analizom”.
W kwietniu tego roku, ten sam senator Brejza znowu próbował ustalić: co się dzieje z inwestycją, a także ze słynną stępką pod budowę promu.
Z odpowiedzi sekretarza stanu w resorcie infrastruktury Marka Gróbarczyka wynika, że trudno mówić o jakichkolwiek postępach. A właściwie o tym, że inwestycja w ogóle kiedykolwiek zostanie wykonana.
"Ze względu na opóźnienia w procesie projektowym oraz nieoczekiwaną pandemię wirusa SARS-CoV-2 oddziałującą na gospodarki krajowe, w tym rynek transportu morskiego, projekt został wstrzymany z uwagi na przemodelowania pierwotnych założeń wymagających dopasowania do obecnej sytuacji na rynku żeglugowym” – informuje w piśmie z 20 maja Marek Gróbarczyk.
Jednak najciekawsze jest to, co rząd do tej pory zrobił w zakresie budowy nowego promu. A właściwie czego nie zrealizował.
"Smutne, że przywykliśmy do takiej skali marnotrawstwa"
Jak czytamy w piśmie wiceministra: "wykonano projekt kontraktowy promu, zmodyfikowano projekt kontraktowy promu, wykonano dokumentację techniczną stępki promu, położono stępkę na pochylni na terenie Szczecińskiego Parku Przemysłowego, wykonano sześć pakietów dokumentacji projektu technicznego promu (stopień zaawansowania realizacji tego zadania ministerstwo szacuje na ok. 30 proc.)”.
„Ponadto wykonano analizy, prognozy, koncepcje, plany inwestycyjne (…)” - zapewnia minister w dokumencie.
I jak ujawnia, koszty poniesione w latach 2016 -2020 przez Polską Żeglugę Bałtycką w związku z realizacją programu Batory wyniosły ok 12,5 mln zł.
Zdaniem senatora Koalicji Obywatelskiej Krzysztofa Brejzy smutne jest to, że Polacy przywykli już do takiej skali marnotrawstwa.
- Kilkanaście milionów złotych kosztowały "analizy", "projekt", "zmodyfikowany projekt", "weryfikacja projektu" i słynna stępka. Promu jak nie było, tak nie ma. Rząd PiS posiadł wyjątkową umiejętność psucia wszystkiego, a szczególnie inwestycji w różnych żywiołach - na lądzie: to miliard zmarnowany na elektrownię Ostrołęka, w powietrzu: to niewidzialne śmigłowce i drony, a teraz biorą się za kolejny żywioł, czyli wodę - i niewidzialny prom - mówi Wirtualnej Polsce Krzysztof Brejza.
- Smutne, że Polacy przywykli już do takiej skali marnotrawstwa pieniędzy publicznych, która idzie w miliony złotych. Przypomina to późnego Edwarda Gierka - taki 1978 rok, gdzie system psuł się od marnotrawstwa, np. budując hutę Katowice nie wyciągano koparek, które wpadały do osuwisk, ale cały system utrzymywany był jeszcze warstwą pudrowej propagandy. Jeżeli tak ma wyglądać budowa "priorytetu rządu PiS", to prędzej rdza pożre do reszty słynną stępkę – puentuje Brejza.