ŚwiatMarsz Polonia, ale dokąd?

Marsz Polonia, ale dokąd?

15 milionów ludzi poza granicami kraju to armia, której Polska nigdy nie umiała wykorzystać. A sama Polonia, zamiast tworzyć silne polskie lobby, hołubi narodowe wady: polactwo, organizacyjny chaos i zamiłowanie do skansenu.

28.04.2008 | aktual.: 28.04.2008 12:27

O co chodzi z tą awanturą w polskim Sejmie o traktat lizboński? Studenci – głównie rodowici Amerykanie, ale też Serbowie i Niemcy, którzy przyszli w środowy wieczór na zajęcia ze współczesnej historii Europy Środkowo Wschodniej – pytali profesora Johna Micgiela, czy polska polityka to same kłótnie. – Tłumaczyłem, że tym razem prezydent Kaczyński stanął na wysokości zadania i partyjne podziały ostatecznie nie zasłoniły mu sprawy ważniejszej, jaką jest traktat europejski – opowiada profesor Micgiel.

Micgiel jest wykładowcą na prestiżowym Columbia University w Nowym Jorku, jednej z najlepszych uczelni w Stanach Zjednoczonych. Prywatnie to zaprzysięgły polonofil od lat walczący o powstanie na Columbii katedry studiów polskich.

– Tu uczą się zawodu przyszłe amerykańskie elity mediów i polityki. Jeśli dziś nie dowiedzą się czegoś ciekawego o Polsce, to później nie będą się waszymi sprawami interesować. Proste? – tłumaczy Micgiel. Profesorowi marzy się, by dyskusja o Polsce nie skończyła się na tych zajęciach, zwłaszcza że jego studenci są ciekawi tego, co dzieje się w największym kraju środkowej Europy, który dotąd kojarzyli tylko z „pope John Paul II”.

Kilka lat temu Micgielowi udało się przekonać władze Columbii do stworzenia polskiej katedry. By jednak powstała, potrzeba tak zwanego kapitału żelaznego. Konkretnie – trzech milionów dolarów. Termin wpłaty pieniędzy mija pod koniec 2008 roku. Mimo wysiłków Micgiela, który zabiegał o pomoc organizacji polonijnych i kolejnych polskich rządów, nie udało się zgromadzić nawet 30 procent potrzebnej sumy. – Od wszystkich słyszę, że to świetna inicjatywa i że mam pełne poparcie. Ale na tym nie zbuduje się katedry – denerwuje się Micgiel.

– Przy tej wielkości diasporze w Ameryce, żyjącej tu od prawie półtora wieku, powinniśmy mieć dziś nie tylko sieć polskich katedr na największych amerykańskich uczelniach, ale też silne lobby przy amerykańskim Kongresie i porządną telewizję – wylicza Barbara Sakson z Ośrodka Badań nad Migracjami Uniwersytetu Warszawskiego, badaczka polskiej diaspory w USA. – A mamy jeden Kongres Polonii Amerykańskiej, który prawie nie istnieje w sferze amerykańskiego życia publicznego. I wyobrażenie o Polonii w Stanach jako armii biednych sprzątaczek na Greenpoincie, które całkiem mija się z prawdą – dodaje.

Inteligent przy bigosie

Badania pokazują, że Polacy, obok Szkotów i Rosjan, są jedną z najzamożniejszych nacji w USA. Proporcja milionerów w chicagowskiej Polonii jest pięciokrotnie wyższa od średniej w Stanach. Połowa budynków czynszowych i jedna czwarta chicagowskich firm należy do osób polskiego pochodzenia. – To niewiarygodne, że ten kapitał społeczny i finansowy nie przekłada się na konkretne inicjatywy kulturalne i polityczne – dziwi się Sakson. – Podobnie jak wiele innych diaspor polską znaczą wewnętrzne kłótnie i walki o władzę – tłumaczy antropolog społeczny Michał Garapich, badacz z Centre- for Research on Nationalism, Ethnicity and Multiculturalism przy Uniwersytecie w Surrey. – Emigracja jest bardzo zróżnicowana pod względem pochodzenia klasowego, pokoleniowego, ideologicznego. Wspólny język to za mało, by połączyć ludzi.

Pierwsza w XX wieku wielka fala emigracji to emigracja 20-lecia międzywojennego. W związku z kryzysem z kraju wyjeżdżali najczęściej chłopi, robotnicy. Nieznajomość języka obcego i prosty charakter prac za granicą sprawiały, że mieli mniejszą tendencję do asymilacji, zamykali się w polskim getcie. Ich poczucie polskości najczęściej wiązało się z Kościołem, wiejskim folklorem.

– Instytucje, jakie wytworzyły się wokół tej pierwszej emigracji, budowały swoją tożsamość na przerysowanych symbolach narodowych. Skansen z bigosem, wódką, bocianami i pieśniami patriotycznymi te elementy utrwalił – dodaje Garapich.

Kolejne fale emigracji, chcąc wejść do tego świata, musiały go przyjąć z całą jego przaśnością. Albo żyć poza nim. Po wojnie emigrował lub po prostu został na Zachodzie zupełnie inny typ ludzi. Inteligencja, szlachta, żołnierze armii Andersa na obczyźnie odtworzyli sobie państwo polskie.

– Polonia tworzona przez powojenną emigrację odrzucała jakikolwiek kontakt z krajem rządzonym przez komunistów. Prawdziwe władze były w Londynie – tłumaczy Andrzej Chodkiewicz, dyrektor stowarzyszenia Wspólnota Polska, największej organizacji w kraju pomagającej Polonii. – Polonia na Wschodzie, na terenie Związku Radzieckiego, w ogóle nie miała szans na realne zaistnienie ani kontakty z krajem, bo samo przyznawanie się do polskości było ryzykowne. Dopiero po 1989 roku współpraca rządu z Polonią – i to zarówno tą nieufną, z Zachodu, jak i tą zaczynającą na nowo przyznawać się do polskości, ze Wschodu – zaczęła się naprawdę – dodaje.

Samotny Polak w City

Trzecia wielka fala emigracji, solidarnościowa, nie potrafiła już wejść bezboleśnie w środowisko żołnierskiej Polonii. Najgorzej jest z akceptacją ostatniej fali emigracji – zarobkowej.

– Dla polskich Brytyjczyków wywodzących się z inteligenckiej powojennej emigracji fakt, iż są kojarzeni z polskim robotnikiem sezonowym, może nie być komfortowy – tłumaczy Garapich. Zwłaszcza gdy rodacy, nie znajdując pracy, śpią na ulicach i żebrzą. Oczywiście z kraju wyjechało też sporo ludzi rzutkich i wykształconych, ale i oni mają kłopoty z dogadaniem się ze starymi polonusami. Gdy chcą się włączyć w działania starych, słyszą często: „Nie znamy was”. – Istniejące od lat londyńskie organizacje zajmujące się kulturą nie były zainteresowane naszymi pomysłami. Z początku nie było nawet mowy o zostawianiu w klubach polonijnych ulotek o organizowanych przez nas koncertach – wspomina Marcin Kalinowski (32-latek z Gliwic, w Wielkiej Brytanii od czterech lat). Założona przez niego agencja artystyczna MegaYoga organizuje koncerty z udziałem nie tylko polskich artystów na Wyspach: – Teraz, gdy na nasze imprezy przychodzą tłumy Polaków, „stare” organizacje same zgłaszają się z propozycjami- współpracy – dodaje.

Większość nowych emigrantów wybiera działanie poza starymi organizacjami, jak na przykład Polish City Club grupujący młodych polskich menedżerów pracujących w londyńskim City. Inni naginają swój światopogląd, by zaistnieć w starych strukturach.

– Jedna z organizacji młodych walczących o prawa pracownicze wymyśliła coroczny rytuał czyszczenia grobów lotników, by pokazać starszym, że wyznają podobne idee – przyznaje Garapich.

Z napływem nowej fali Polaków życie- młodej emigracji przeniosło się na portale internetowe. Nie w kopenhaskim Domu Polskim, w którym życie ograniczało się do rytualnego opłatka, ale na założonym przez Przemka Muszyńskiego Polonia.dk polonusi szukają swojej drugiej połowy, umawiają się na piwo i podsyłają ogłoszenia o pracę.

Pomarzyć o „spisku polskim”

– Polacy powinni brać przykład z Ukraińców – grzmi profesor Micgiel. – Dzięki staraniom diaspory w USA mają już kilka katedr na uniwersytetach, a niedługo otwierają katedrę historii Ukrainy na Columbii.

Przykład efektywnego działania płynie nie tylko od Ukraińców. Kraje, dla których diaspora jest nieformalnym, ale skutecznym przedłużeniem ministerstwa spraw zagranicznych, to Armenia i Izrael. W obu liczba ludności za granicą przewyższa tę w kraju. Te proporcje nie powinny być dla nas usprawiedliwieniem. Polaków mieszka w USA 10 milionów. Żydów jest o połowę mniej, a Ormian zaledwie 400 tysięcy. Tymczasem to ich, wraz z lobby kubańskim (1,2 miliona przedstawicieli), nasz rodak Zbigniew Brzeziński zaliczył do grona trzech najbardziej efektywnych grup wpływów w USA. – Staramy się utrzymywać jak najbliższe relacje z ludźmi władzy – przyznaje w rozmowie z „Przekrojem” Kenneth Bandler z American Jewish Committee. – Od kształcenia uniwersyteckiego, przez stanowiska w administracji rządowej, po wysuwanie i popieranie kandydatów na prezydenta – dodaje skromnie. Efekty? W Senacie USA jest 13 Żydów, w Izbie Reprezentantów – 30 (siedem procent), w Sądzie Najwyższym – dwóch (z dziewięciu) a w administracji prezydenta –
17 (a będzie ich więcej, jeśli wygrają Demokraci). W 2006 roku profesorowie uniwersytetów Harvard i Chicago, John Mearsheimer i Stephen Walt, opublikowali artykuł „Izra-elskie lobby i polityka zagraniczna USA”, którym rozpętali prawdziwą burzę. Co innego obiegowa opinia o „spisku żydowskim”, a co innego poważne, naukowe opracowanie. Można w nim przeczytać na przykład o wydatkach USA na Izrael – rocznie płyną tam trzy miliardy dolarów, co stanowi jedną piątą amerykańskiego budżetu na pomoc zagraniczną. – Polityka amerykańska opiera się na instytucji lobbingu, ale równie aktywne jak nasze są lobby latynoamerykańskie czy zbrojeniowe – studzi Bandler. My możemy tylko pomarzyć, aby ktoś ukuł tezę o „międzynarodowym spisku polskim”. Po publikacji Mearsheimera i Walta Zbigniew Brzeziński, jedyny Polak kojarzony z polskimi wpływami w Białym Domu, komentował na łamach nowojorskiego „Nowego Dziennika”: „Nie ma czegoś takiego jak polskie lobby. A szkoda”.

By mówiło się o „spisku polskim”, potrzeba instytucji. W imieniu Izraelczyków działa American‑Israel Public Affairs Committee (AIPAC). W szeregach umocowanej przy amerykańskim Kongresie instytucji działa aktywnie sto tysięcy osób. Oprócz AIPAC są też liczne think‑tanki i stowarzyszenia zajmujące się nie tylko wielką polityką.

To widać na przykładzie diaspory, ormiańskiej. – W ciągu trzech lat zaopatrzyliśmy- w meble 186 szkół w Armenii. To jedna szósta wszystkich, mamy więc jeszcze sporo do zrobienia. – mówi nam Anahit Sarian, wiceprezeska Fundacji Szkół Ormiańskich, jednej z dziesiątek inicjatyw oddolnych działających w USA. W maleńkiej Armenii działalność diaspory widać na każdym kroku. Uczelnie – diaspora. Droga łącząca Erewan z Karabachem o jakości, jakiej próżno szukać w Polsce – też diaspora. W takim zestawieniu narzekania Polonii na ciągły brak dofinansowania nabierają zupełnie innego wydźwięku.

Polonia w politykę

Diaspora ormiańska doprowadzila też do uchwalenia w zeszłym roku przez Kongres USA rezolucji uznającej, że Turcy do-konali na Ormianach aktu ludobójstwa na początku XX wieku. Stany zaryzykowały tym konflikt z jednym ze swoich najważniejszych sojuszników na Bliskim Wschodzie – Turcją. W tym kontekście w zawstydzenie powinna nas wprawić sprawa nie-załatwionych wiz albo wysłany w 2004 roku do Kongresu list Polonii z zażaleniem, że ominęły nas kontrakty w Iraku. – Co to za Polonia, co to za polskie miasto Chicago, skoro nie potrafią nawet wybrać polskiego burmistrza? – denerwuje się wicemarszałek Sejmu Stefan Niesiołowski. – Może to i lepiej, że Polonia nie bierze się do polityki, bo tylko kłopot z tego i wstyd! Najbardziej wizerunek Polski oraz Polonii nadszarpnęli dwaj główni działacze polonijni: wieloletni szef Kongresu Polonii Amerykańskiej Edward Moskal i szef Unii Stowarzyszeń i Organizacji Polskich w Ameryce Łacińskiej (USOPAŁ), urugwajski biznesmen Jan Kobylański – na początku lat 90. polski konsul
honorowy w Argentynie odsunięty ze stanowiska w 2000 roku za swoje antysemickie wystąpienia. Edward Moskal jako szef KPA zasłynął wieloma antysemickimi wystąpieniami, które doprowadziły do bojkotu KPA przez władze amerykańskie. – Odstraszał też od działania w KPA młodych, liberalnych polonusów, którym nie po drodze było z ciasnym, ksenofobicznym szefem organizacji – ocenia Barbara Sakson. Po śmierci Moskala nowym szefem KPA został Frank Spula. – Chce przyciągnąć młodą, inteligencką Polonię, zrywając ze starym wize-runkiem KPA – wylicza Sakson.

Kiedy w zeszłym roku na historycznym chicagowskim cmentarzu Westlawn polski faszysta Mariusz Wdziekoński zbezcześcił 57 nagrobków, prezes KPA udał się do lidera społeczności żydowskiej w Chicago Michaela Kotzina i przeprosił za ten akt nienawiści. Odnotowały to szeroko media amerykańskie i żydowskie. „W czasach Moskala byłoby to nie do pomyślenia” – komentował Kotzin. Przy całej jałowości wysiłków utworzenia polskiego lobby Polonia ma jeden stale rosnący atut: masę. Obywatele polskiego pochodzenia stanowią istotny elektorat kraju, w którym przebywają. O ich głosy za pomocą publikowanych po polsku ulotek walczyła Szkocka Partia Narodowa postulująca odłączenie regionu od Wielkiej Brytanii podczas wyborów do szkockiego parlamentu. Poparcie Polaków zapewniło jej jeden z najlepszych wyników w historii.

Jedyny polski poseł do brytyjskiej Izby Gmin, 36‑latek Daniel Kawczynski, założył właśnie na Wyspach polski odłam Partii Konserwatywnej. Na razie ma wokół siebie 12 przedstawicieli Polonii i 50 popierających ideę brytyjskich posłów partii. – Po-laków jest tu ponad pół miliona. Młodzi menedżerowie w City, finansiści, lekarze, prawnicy. Jest o kogo walczyć! – przekonuje dziarsko.

Przełożenie na faktyczną władzę polityczną Polonia ma tylko na Litwie, gdzie Akcja Wyborcza Polaków na Litwie nie tylko zdobywa mandaty w Sejmie, ale współrządzi w zdominowanych przez mniejszość polską samorządach – głównie na Wileńszczyźnie. – Skupiamy się na walce z polityką litwinizacji szkolnictwa oraz walczymy o zwrot Polakom ziemi zabranej przez komunistów – wylicza Waldemar Tomaszewski, szef AWPL.

Wypromować skansen

– Jak w menu stołówki będzie tylko barszcz, to nigdy się pani nie dowie, czy lubię pierogi – denerwuje się Michał Sobczyk, polski gimnazjalista z Wilna.

– My jesteśmy zepsuta młodzież. Nie czytamy Mickiewicza z latarką pod kołdrą, jak to robiła jedna z naszych nauczycielek – śmieje się 18-letnia Iwona Tautkute z polskiego gimnazjum imienia Jana Pawła II w Wilnie. Iwony i jej rówieśników Mickiewicz specjalnie nie zachwyca, choć jak trzeźwo dodaje, tak właśnie „krzewienie polskości” na Wschodzie wyobraża sobie pewnie statystyczny rodak w ojczyźnie. – Ani rząd, ani działające tu na miejscu organizacje polonijne nie mają pomysłu na faktyczne zainteresowanie młodych ludzi polską kulturą – dodaje Michał. Młodzież radzi sobie sama, głównie za pomocą Internetu: – Inwestowanie w polskie radio na Wileńszczyźnie to była strategia dobra 20 lat temu. Jesteśmy na bieżąco, bo czytamy Gazetę.pl i słuchamy w necie polskich rozgłośni. Komercyjnych, nie tych dla Polonii... – zauważa Michał. Na pyta-nie o TV Polonię 18‑letnia Wioletta Tymul z Wilna zanosi się śmiechem: – Oglądamy „Klan” i „Złotopolskich”. – Jak już organizacja polonijna wykłada pieniądze na festiwal, to zawsze
jest nuda z takim patriotycznym zadęciem. Kto na to przyjdzie? Chyba same staruchy – trzeźwo ocenia młodzież. – Z chęcią zamiast na trywialną amerykańską komedię poszlibyśmy na takie „Chłopaki nie płaczą”. Wiadomo, że Polska chce tu pokazać tę wysoką kulturę. Ale żeby ludzi zachęcić, trzeba im najpierw dać coś prymitywnego – wywodzi Michał. Problemem w relacjach pomiędzy- Polską a Polonią jest brak jednolitej strategii władz w stosunku do diaspory – uważa Marek Hauszyld, prezes fundacji Semper Polonia. Polonią zajmują się różne instytucje – od Senatu po fundacje. Tylko z budżetu na opiekę nad Polonią przeznacza się ponad 135 milionów złotych. Gros tej kwoty dysponuje Senat, który przekazuje dwie trzecie dotacji największej polskiej fundacji, założonej przez byłego marszałka Senatu, profesora Andrzeja Stelmachowskiego, Wspólnocie Polskiej. – Wspieramy domy polonijne, prasę, zespoły tańca, drużyny harcerskie i polskie szkolnictwo na obczyźnie – wylicza dyrektor Wspólnoty Polskiej. Zapewnia, że działania
odpowiadają dokładnie zapotrzebowaniu Polonii.

Pieniądze trafiają też do Semper- Polonii i fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie. Swoje budżety polonijne mają też ministerstwa, np. spraw zagranicznych. – Nikt nie koordynuje wydatkowania tych środków – denerwuje się Hauszyld. – To pro-wadzi do przeznaczania przez różne organizacje pieniędzy na ten sam cel. Załóżmy, że Polonia, na przykład litewska, organizuje przegląd polskich teatrów. O dotację wnioskuje do nas, do Ministerstwa Kultury i do Wspólnoty Polskiej. Każda z organizacji, nie wiedząc o działaniach drugiej, przyznaje dotacje, których łączna wysokość znacznie przekracza koszty festiwalu – dodaje. W efekcie większość środków wydawana jest na główny nurt wspierania Polonii, koncentrujący się na podtrzymywaniu skansenu. Na inne wartościowe inicjatywy – od portalu nauki języka polskiego po katedrę na Columbii – nie wystarcza pieniędzy.

Drewno do lasu

– Polonia potrafi się mobilizować tylko przy krótkotrwałych akcjach – hala się zawaliła, powódź zalała. Nie przemawia do niej długofalowa inicjatywa, taka jak studia polskie – ocenia Maryla Janiak z Kosciuszko Foundation.

Pomagająca profesorowi Micgielowi polska konsul w Nowym Jorku Ewa Ger do idei sfinansowania pomysłu przekonuje te-raz polski biznes. – Z tym też są trudności, bo polskie firmy promują się głównie w Europie. Na prośbę o pomoc odpowiadają, że bardziej zainteresowany wsparciem katedry powinien być biznes polonijny, bezpośrednio działający w USA. Mają w tym nieco racji, dobrze, że rozumieją, iż zaprzepaszczenie takiej szansy jak katedra zaszkodzi wprost Polsce. Wszystko wskazuje, że wsparcie potrzebne do zamknięcia funduszu uda się uzyskać właśnie od polskich firm. Oto klasyczny przykład jakże polskiego wożenia drewna do lasu – ocenia konsul Ger. No właśnie.

Agnieszka Jędrzejczak, Joanna Woźniczko-Czeczott

Źródło artykułu:WP Wiadomości
naródzagranicapolska
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)