Marsz milczenia w Krakowie
Około tysiąca głównie młodych ludzi przeszło ulicami Krakowa w marszu milczenia przeciwko przemocy.
Protest zorganizowano w związku ze śmiercią 22-letniego Arka,
który zginął tydzień temu pod klubem
studenckim "Żaczek".
Marsz wyruszył spod Wieży Ratuszowej na Rynku Głównym. Uczestniczyli w nim najbliżsi Arka, jego dziewczyna, przyjaciele oraz studenci i krakowianie, wśród nich rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego, prof. Karol Musioł. Maszerujący nieśli transparent z cytatem z wiersza ks. Jana Twardowskiego: "Uczmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą".
Dziewczyna Arka, Sylwia, przyniosła na marsz oprawione w ramkę ich wspólne zdjęcia z ostatniej wspólnej wycieczki w góry. Powiedziała, że zamierza je powiesić w dwóch krakowskich klubach, w których Arek pracował jako didżej.
To nie jest w żaden sposób wytłumaczalne - powiedziała Sylwia o śmierci swego chłopaka. Można by było to zrozumieć, gdyby on sam z kimś zaczynał, gdyby był zadymiarzem. Ale on do ostatniej chwili wszystkich rozdzielał. Potrafił tak wszystkich przekonać, że wszyscy się razem bawiliśmy. Nie rozumiem, dlaczego na niego padło, czy to był czysty przypadek, czy to było przeznaczenie, nie wiem - dodała.
W relacjach kolegów Arka powtarzały się słowa: "szok" i "niedowierzanie". Jak powiedziała jedna z kobiet uczestniczących w marszu, przyszła tam, aby rządzący zobaczyli, że ludzie w Polsce nie godzą się na przemoc. Jej zdaniem winy za tego rodzaju tragedie należy upatrywać w złym prawie.
Przed wejściem do klubu studenckiego "Żaczek" uczestnicy marszu rozłożyli transparent i zapalili znicze. Na schodach położyli białe róże; kilkanaście minut stali w ciszy, potem odmówili modlitwę za Arka.
Tydzień temu, w nocy ze środy na czwartek, Arek razem ze swoim kolegą Bartkiem bawili się w klubie "Żaczek" na dyskotece. Według ustaleń policji, jedna z przebywających tam kobiet miała zostać potrącona na parkiecie i zaczepiona przez mężczyzn. To wywołało agresję i chęć odwetu ze strony towarzyszących jej kolegów; doszło do szamotaniny.
Znajomi dziewczyny zostali wyprowadzeni na zewnątrz przez ochroniarzy. Nie dali jednak za wygraną i czekali przed klubem. Arek i Bartek zostali zaatakowani i ciężko pobici przez trzech mężczyzn, uzbrojonych w nóż, tasak i kawałek drewna. Sprawcy uciekli. Dwóch z nich zostało zatrzymanych. Trzeciego policja wciąż poszukuje. Podejrzani to 21-letni Maciej B. i 26-letni Dariusz L. Wobec nich sąd zastosował trzymiesięczny areszt. Grozi im do 10 lat pozbawienia wolności. Mężczyźni odpowiedzą za pobicie ze skutkiem śmiertelnym przy użyciu niebezpiecznych narzędzi. Dariusz L. dodatkowo odpowie za posiadanie substancji psychotropowej, bo miał przy sobie 0,2 g amfetaminy.
Rzeczniczka krakowskiej prokuratury prok. Bogusława Marcinkowska poinformowała, że po ustaleniu, który z podejrzanych zadał śmiertelne ciosy, zostanie mu przedstawiony zarzut zabójstwa.
Kilka dni po tragedii rektor UJ wydał oświadczenie, w którym potępił przemoc i wyraził ubolewanie, że miejsce, które powinno być miejscem animacji kultury studenckiej i studenckiej rozrywki, stało się areną przemocy. "Nasz wstrząs, który przeżywamy, jest tym większy, że wśród sprawców tragedii był prawdopodobnie student Wydziału Ochrony Zdrowia Collegium Medicum UJ" - napisał prof. Musioł. Studentem jest zatrzymany Maciej B.
Oświadczenie wydał także Zarząd Fundacji "Bratniak", która prowadzi klub "Żaczek". "To tragedia, która mogła wydarzyć się wszędzie, i która zmusza nas do głębszej refleksji i zadania sobie pytania, co dzieje się w psychice młodego człowieka, studenta, że jego reakcją na zaczepkę, scysję w trakcie zabawy, jest zaplanowanie z zimną krwią zabójstwa swojego rówieśnika" - napisały w oświadczeniu władze "Bratniaka".