Margot. Aktywistka nie wierzy w żadną przemianę
Margot z kolektywu LGBTQ "Stop bzdurom" opowiedziała o swoim stosunku do stawiania jej w roli liderki tego środowiska w Polsce. Przyznała, że nie patrzy w przyszłość z optymizmem i woli skupiać się na wzajemnym wsparciu w swoim najbliższym otoczeniu. Tymczasem prawnicy fundacji "Pro Prawo do Życia", której furgonetkę miała zniszczyć Margot, chcą zaostrzenia zarzutów wobec aktywistki.
Wywiad z Margot na antenie radia TOK FM odbył się po tym, jak prof. Jan Hartman wezwał aktywistkę do poważnego potraktowania swojej roli, jako liderki środowiska LGBT. Margot nie zamierza jednak przewodzić żadnym ruchom.
Tymczasem prawnicy fundacji "Pro Prawo do Życia", której furgonetkę miała zniszczyć Margot, chcą zaostrzenia zarzutów wobec aktywistce. Ich celem jest zakwalifikowanie jej czynu jako usiłowania rozboju, za co Margot mogłaby posiedzieć aż 12 lat.
Margot o powodzie swojego zatrzymania
Rozmowa w TOK FM zaczęła się od powrotu do sytuacji, która stała się przyczyną zatrzymania Margot - czyli zniszczenia przez aktywistkę furgonetki.
- Wszystko potoczyło się samo. Wokół było dużo ludzi, którzy nie są obojętni. Wyszli sąsiedzi i osoby z ruchu anarchistycznego, które nie boją się stawiać czoła złu. Nie lubię mówić o reakcji emocjonalnej, bo to jest bliskie jakiejś histerycznej reakcji. Ja mam w sobie wyłącznie spokój. Gdybym miała się tym przejmować na co dzień, to bym dawno zeszła na zawał - powiedziała Margot.
Mówiła też, że aresztowanie i sam pobyt za kratami nie robi na niej wrażenia, bo codziennie spotyka się z rzeczywistością znacznie gorszą niż ta, jaką można zastać w areszcie. Stwierdziła też, że w przeciwieństwie do służby więziennej nie miała obaw o pobicie.
- Prawdziwi bandyci nie siedzą w więzieniach, bo mają mundury albo garnitury - powiedziała. - W pierwszym areszcie zostałam rozpoznana przez kolegów już podczas pryszniców. I strażnicy się dziwili, że prowadzę normalne rozmowy z kumplami - dodała.
Margot nie zamierza być liderką
Margot odniosła się również do słów Jana Hartmana, który wezwał ją do poważnego potraktowania roli liderki swojego środowiska. - Ja w ogóle nie wierzę w funkcję liderską. Jesteśmy zbyt rozproszeni. Poza tym największe zło dzieje się poza Warszawą i warszawskimi aktywistami. Tam nie docierają liderzy, a to tam są osoby, które walczą i są skazane na stygmatyzację - oceniła aktywistka.
W dalszej części rozmowy Margot odpowiadała na pytania o to, co chciałaby powiedzieć rodzicom osób LGBT, które nie akceptują seksualności swoich dzieci. - Myślę, że to jest zadanie dla bliskich, jak z nimi rozmawiać, żeby ich nie krzywdzić. Ja nie mam nikomu pomagać. To nie ja mam tłumaczyć rodzicom, że mają kochać i nie bić swoich dzieci - powiedziała.
Aktywistka podkreśliła też, że próba zapoznawania się z jej historią i poglądami jest stratą czasu. - Dowiadywanie się, kim jestem, jest stratą czasu. Lepiej dowiedzieć się, kto w naszym otoczeniu jest osobą queerową i ją wesprzeć - stwierdziła.
Margot o smutnej rzeczywistości osób LGBT
Margot nie ma też dużej nadziei na zmianę i nie postrzega swoich działań w kategoriach heroicznej walki o lepszy byt. - Walka, którą prowadzimy, nie jest heroiczna i optymistyczna. My w najlepszym wypadku walczymy o przetrwanie - powiedziała. - Kiedy jest się ubezwłasnowolnioną przez rodziców dziewczynką, nie prowadzi się heroicznej walki. Taka osoba codziennie jest obrzucana obelgami i wyzwiskami. W takiej sytuacji nie możemy myśleć, że będzie jakaś przemiana - kontynuowała.
Aktywistka mówiła również, że droga do jakichkolwiek przemian może leżeć w wysłaniu Polek i Polaków na psychoterapię. - Polska powinna iść na terapię - stwierdziła.
Na koniec Margot tłumaczyła, dlaczego nie zamierza wyjechać z Polski. - Gdziekolwiek nie ucieknę, to to za mną pójdzie, dlatego chcę się skonfrontować ze złem na swojej ziemi. W tej Polsce, której tak bardzo nienawidzę i która wyrządziła mi tyle krzywdy - powiedziała.