Marek Borowski: nie myślę o kandydowaniu
(RadioZet)
05.09.2003 | aktual.: 05.09.2003 11:29
Panie Marszałku, niektórzy posłowie oskarżają pana o fałszerstwo w sprawie wyboru członka Rady Polityki Pieniężnej –wedle pana imputują, że chciał pan przedłużyć jego kadencję do sześciu lat? Muszę powiedzieć, że to jest tak absurdalne po prostu, że gdyby nie fakt, że te oskarżenia nakładają się na sytuację w kraju, gdzie ludzie często są atakowani różnymi informacjami - niektóre z nich są prawdziwe - dotyczącymi tzw. przekrętów, to powiadam, gdyby nie ta sytuacja, to po prostu tego rodzaju zarzuty należałoby zbyć wzruszeniem ramion i się nimi nie zajmować. Są bowiem nie tylko niezasadne, ale po prostu absurdalne. Biorąc jednak pod uwagę, że za nimi kryje się jakaś myśl polityczna, którą ja nawet rozumiem... Jaka myśl polityczna? Ano taka myśl, żeby brutalnie atakować przeciwnika politycznego, obrzucić go błotem, bo zawsze coś zostanie, zawsze coś przyschnie... Przy czym ja to już mówiłem i powtórzę jeszcze raz: jako marszałek Sejmu nie jestem przeciwnikiem politycznym żądnego ugrupowania, wszystkie
ugrupowania traktuję jednakowo i w Sejmie staram się, żeby wszystkie walki polityczne toczyły się pomiędzy ugrupowaniami - bo to jest do tego naturalne miejsce - a nie między partiami i marszałkiem. Ale powiedzmy sobie, że nie ja decyduję o tym, kto mnie weźmie na cel. Panie Marszałku, kiedy zostanie pan kandydatem SLD na prezydenta, to wtedy pana sytuacja się zmieni. Czy pan będzie kandydował? Właśnie. Tutaj pan prezes Kaczyński udzielił takiego wywiadu do „Kuriera Porannego” 8 sierpnia, w którym powiedział, że w czasie referendum we Wrocławiu przeprowadzono taki sondaż, kiedy sondowano poparcie dla Lecha Kaczyńskiego - który jest przecież nieskrywanym kandydatem PiS na prezydenta - i wygrał on w obu turach - z tym, że, jak powiedział, jego przeciwnikiem z SLD był Marek Borowski. Otóż PiS już mnie chyba ustawiło w roli kandydata, a ja mówię jasno: nie jestem kandydatem, nie myślę o kandydowaniu. I nie zamierza pan kandydować... Nie dlatego, żebym uciekał czy uważał, że prezydentura to jest jakiś gorszy
fach, nie o to chodzi. Ja już wielokrotnie się na ten temat wypowiadałem: jako marszałek Sejmu mam dostatecznie wiele pracy, co zresztą widać i słychać. I dzisiaj uważam, że jeśli chodzi o SLD, w tej chwili dyskusja na temat kandydata byłaby zdecydowanie przedwczesna. Dzisiaj SLD ma przed sobą bardzo ciężką pracę, polegającą na oczyszczeniu własnych szeregów, na wydobyciu się z pewnego kryzysu, który jest widoczny. Wydaje mi się, że ten proces powoli, mozolnie, ale postępuje. Po drugie, ma przed sobą przeprowadzenie pakietu zmian gospodarczych, które powinny przyspieszyć wychodzenie z kryzysu gospodarczego. I to są zadania SLD. Panie Marszałku - żeby zakończyć ten temat - czy wyklucza pan swoją osobę? Wykluczam. A kto jest winien kryzysu w SLD? Sami jesteśmy winni, bo gdzie mamy szukać winy? Przecież nie w przeciwniku politycznym, który atakuje, to jest taka natura przeciwnika politycznego. Tak więc niewątpliwie sami jesteśmy winni. Czy według pana, jak pan patrzy na prace komisji śledczej, pani minister
Jakubowska powinna stanąć przed komisją? Rzecz dotyczy znikających słów, „czasopism”, bałaganu w przeprowadzeniu ustawy o radiofonii i telewizji? Pani Jakubowska już stawała przed komisją... Ale jeszcze raz? Jeszcze raz dlatego, że doszukano się jakichś ciekawych sformułowań w depeszach papowskich z zeszłego roku? Przeglądałem te depesze i mogę powiedzieć tylko tyle, że z nich nie wynika jasno, która część tej depeszy jest informacją dziennikarza opartą na tekście, który miał w ręku, a która informacją opartą na słowach pani Jakubowskiej. Tak, ale ta rzecz zostanie wyjaśniona, bo będzie przesłuchana dziennikarka PAP, która pisała te depesze. Ale patrząc na całą sytuację polityczną...? Ale pani mnie spytała, czy pani Jakubowska ma być przesłuchana. Otóż przesłuchuje się tylko wtedy, kiedy jest jakiś powód. Komisja śledcza, jeśli uzna - bo nie wiem, czy już uznała, czy nie - że trzeba się jeszcze o coś dopytać, to powinna się pytać. To jest zupełnie jasne. Dzisiaj „Rzeczpospolita” opisuje kolejną rzecz.
Mianowicie działacz SLD Andrzej Pęczak domaga się tego, żeby członkowie sejmowej komisji byli obecni na posiedzeniu NIK-u, kiedy NIK będzie obradował na temat raportu otwarcia rządu Leszka Millera. Uważam, że w takim życzeniu nie ma nic złego. Komisja kontroli państwowej jest powołana do tego, żeby nadzorować, oczywiście w ramach prawa, interesować się pracą NIK-u. Proszę zwrócić uwagę, że NIK podlega Sejmowi, jest niezależna, ma gwarancje niezależności, prezes ma gwarancję niezależności, ale nie jest zupełnie sobie sterem, żeglarzem, okrętem. Jeżeli w tej instytucji mogą mieć miejsce jakieś zjawiska wątpliwe, naganne, to od tego, żeby badać, żeby pytać i żeby wydawać opinię jest komisja kontroli państwowej. Tak, ale zjawisko naganne to chyba było w innej instytucji, w rządzie, mianowicie zniknęły dokumenty, które były podstawą do tworzenia raportu otwarcia – tym się zresztą zajmuje prokuratura. I teraz ta sprawa ma być omawiana w NIK-u i poseł z SLD chce, żeby komisja zasiadała i obserwowała pracę NIK -
nawet więcej, domaga się tego, by dokument zatwierdziło całe kolegium NIK-u. Jeszcze raz podkreślam, w takim żądaniu nie ma nic złego – czy NIK to uwzględni, czy nie, to jest jego sprawa - ale można wnosić, żeby całe kolegium zajęło się tą sprawą, ponieważ komisja uważa, że ta sprawa jest ważna i poważna. Można uczestniczyć w posiedzeniu, tzn. siedzieć i słuchać, a przecież nie głosować. Posiedzenia kolegium nie są tajne. I wydaje mi się, że tutaj jest troszkę przewrażliwienie w informacji prasowej na ten temat, tak więc ta sprawa musi być wyjaśniona obiektywnie. Chcę powiedzieć, że mój niepokój budzi to, że pewne informacje, które nie były jeszcze przedmiotem dokumentów wychodzących z NIK-u, już znalazły się w prasie. Tak więc jest pytanie: skąd wyszły? To nie jest dobrze, bo jednak jest jakaś procedura w NIK-u, najpierw się opracowuje wynik kontroli, potem się go przesyła do zainteresowanego, kontrolowanego, ten się wypowiada, jak się nie zgadza, to zgłasza zastrzeżenia, potem się zbiera kierownictwo NIK-u
bądź odbywa się kolegium i dopiero wtedy powstaje ostateczny dokument. I ten dokument jest przesyłany do Sejmu. Jeżeli wcześniej pojawiają się informacje, które nie są jeszcze zweryfikowane, to takie informacje wprowadzają zamęt. Takie informacje pojawiały się przy tej okazji. Komisja kontroli państwowej musi się tym zainteresować, więc ja na pewno będę to obserwował. I jeśli pojawiłyby się jakieś żądania czy działania, które wykraczałyby poza uprawnienia tej komisji, na pewno zwrócę na to uwagę. Dzisiaj Lech Kaczyński mówi w „Rzeczpospolitej”: Posłowie chcą najwyraźniej kontrolować Najwyższą Izbę Kontroli. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta: ujawnione nieprawidłowości powstały przy tworzeniu raportu otwarcia rządu Leszka Millera... Pan Kaczyński patrzy na to już z jednej strony, tzn. uważa, że w Najbliższej Izbie Kontroli wszystko jest w porządku i nie ma tam co kontrolować, ale np.: Janusz Wojciechowski, który też był prezesem NIK-u, po Lechu Kaczyńskim, powiada, że jeśli posłowie chcą posłuchać i wyrobić
sobie zdanie o tym, jak powstaje dokument po skończeniu kontroli, to mogą uczestniczyć w kolegium. Ale byleby nie ingerowali? Oczywiście, ale nie mogą ingerować, to jest jasne, nie mogą nakłaniać do określonych sformułowań itd. To jest jasne. Panie Marszałku, jak pan zamierza bronić swego honoru, bo posłowie zamierzają pana odwołać ze stanowiska? Izba mnie powołała, Izba może mnie odwołać, ja składam wszelkie wyjaśnienia... Dzisiaj mamy posiedzenie konwentu, gdzie te wyjaśnienia przedstawię. Ponieważ opinia publiczna została wprowadzona w błąd i mam pewne sygnały dotyczące tego, chcę powiedzieć jeszcze jedno: otóż posłowie PiS, dosyć mętnie formułując swoje zarzuty, twierdzą, że oto była jakaś uchwała, której treść posłowie znali, nad nią głosowali, a następnie marszałek zmienił treść tej uchwały, podpisał inną i posłał do druku. To jest całkowita nieprawda. Posłowie nie głosowali nad żadną konkretną uchwałą, posłowie głosowali nad wnioskiem, nad listą, na której były trzy nazwiska. Posłowie wybrali jedno,
pana Czekaja. Zaś uchwała, czyli takie powiadomienie o wyborze, została opracowana później przez Kancelarię Sejmu, została przeze mnie podpisana i posłana do druku. Spór dotyczy tego, czy podstawa prawna w tej uchwale, która obejmuje prawidłowy artykuł ustawy, powinna jeszcze zawierać odpowiedni ustęp tego artykułu czy też nie... I zamierza pan zaskarżyć ten przepis? Przepis. To jest spór prawny i być może moje przesłanki, dla których ograniczyłem się do artykułu, nie były prawidłowe albo były zbyt ostrożne - można na ten temat dyskutować. Chcę powiedzieć, że ta sprawa mogła być załatwiona jednym telefonem w piątek tydzień temu, kiedy posłowie PIS dostrzegli pewne nieprecyzyjne sformułowania w Internecie... Dobrze, ale nie było pana błędu? Ja tego nie wykluczam, że może moja interpretacja nie była właściwa, ale napastliwie i w sposób agresywny przypisuje mi się tutaj intencje, przede wszystkim intencję sfałszowania, „załatwienia” sześciu lat kadencji panu Czekajowi itd. Muszę to określić jako zarzuty
niegodziwe, ponieważ publicznie jestem oskarżany o przestępstwo. Tego poważna partia nie robi, jeśli nie ma po temu jakichś poważnych podstaw, a to są po prostu insynuacje... A sprawą zajmie się prokuratura i to ona stwierdzi, czy rzeczywiście było, czy nie było. Ja nikogo do niczego nie zachęcam, ale ponieważ posłowie zapowiedzieli, że skierują, to proszę bardzo, niech prokuratura to rozpatrzy, nie ma przeszkód. Natomiast ta metoda walki politycznej nie może być przeze mnie akceptowana, ja nigdy nie stosuję takich metod i oczekuję od innych partii, które uważają mnie za swojego przeciwnika politycznego, żeby takich metod nie stosowały, bo to degraduje nasze życie polityczne. Dziękuję bardzo.