PublicystykaMarcin Szymaniak: Czy Anglicy naprawdę nie zaprosili naszych żołnierzy na Paradę Zwycięstwa?

Marcin Szymaniak: Czy Anglicy naprawdę nie zaprosili naszych żołnierzy na Paradę Zwycięstwa?

Jedno jest pewne. Na londyńskich obchodach pierwszej rocznicy zwycięstwa nad Hitlerem Polaków zabrakło. Do dzisiaj można spotkać się z przekonaniem, że nie zostali oni zaproszeni przez niewdzięcznych Brytyjczyków. Czy to kolejny przypadek historycznego mitotwórstwa?

Marcin Szymaniak: Czy Anglicy naprawdę nie zaprosili naszych żołnierzy na Paradę Zwycięstwa?
Źródło zdjęć: © Domena publiczna

Wśród warkotu motorów setek czołgów i innych pojazdów ulicami Londynu maszerowały kilometrowe kolumny wojska. Anglicy, Amerykanie, Francuzi, Grecy, Czesi, Luksemburczycy, Etiopczycy, Jordańczycy. Ryk samolotów przelatujących nad dachami mieszał się z wrzawą niezliczonych tłumów, które wyległy na miasto. Ambulanse przedzierały się przez zatłoczone do granic możliwości ulice, by dotrzeć do tych, którzy zemdleli lub dostali ataku serca w falującej ciżbie. Londyn był w amoku. Tego dnia, 8 czerwca 1946 roku, cały zachodni świat świętował pierwszą rocznicę zwycięstwa nad III Rzeszą.

Stojąc w szaroburym tłumie, przechodzącym oddziałom przyglądał się ponuro Witold Urbanowicz, as myśliwski z Dywizjonu 303. W mundurowej paradzie, rozciągniętej na kilkanaście kilometrów, w ogóle nie było Polaków. Świętujący Anglicy nie mieli oczywiście ani możliwości, ani głowy do tego, by sprawdzać, jakie oddziały maszerują przez stolicę. Informacja o braku polskich żołnierzy, tak często opiewanych w brytyjskiej prasie, wielu z nich pewnie by zszokowała.

Co się tak naprawdę stało? Czy Anglicy po prostu nie zaprosili swego sojusznika, zwyczajnie go lekceważąc? Polaczek zrobił swoje, Polaczek może odejść? Tak głosił mit zrodzony po paradzie w 1946 roku, chętnie powtarzany przez wielu Polaków, szczególnie tych żyjących w PRL. Jak to jednak z mitami bywa, jest w nim tylko ziarno prawdy. Rzeczywistość była o wiele bardziej skomplikowana.

Obraz
© Zgromadzone tłumy podziwiają czołgi jadące w Paradzie (fot. Domena publiczna)

W połowie 1946 roku funkcjonowały dwa polskie rządy – emigracyjny w Londynie oraz Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej (TRJN) w kraju. Ten drugi zdominowany był przez komunistów, do których dołączyła część dawnych działaczy emigracyjnych w nadziei na wywalczenie opanowanej przez Sowietów Polsce jak największego marginesu swobody. TRJN był od 5 lipca 1945 roku oficjalnie uznawany przez USA, Wielką Brytanię i Francję. Równocześnie państwa te wycofały dotychczasowe poparcie dla rządu w Londynie.

Zgodnie z przyjętą w lecie 1945 roku linią polityczną brytyjskie władze zwróciły się o przysłanie żołnierzy na defiladę zwycięstwa do TRJN. Wydawało się, że Warszawa przyjmie zaproszenie. Na terenie Wielkiej Brytanii pozostawało jednak jeszcze około 140 tysięcy żołnierzy polskich, z których wielu – mimo nacisków władz brytyjskich – nie chciało wracać do kraju. Dali oni jasno do zrozumienia, że na defiladzie nie chcą być reprezentowani przez rząd krajowy. Wsparli ich niektórzy brytyjscy politycy, w tym były premier Winston Churchill. O Polaków zaczęli się też upominać ich towarzysze broni, między innymi z Royal Air Force.

Nie drażnić niedźwiedzia

Ówczesny premier brytyjski, Clement Attlee z Partii Pracy, prowadził wobec ZSRR politykę według zasady "nie drażnić niedźwiedzia". Obawiał się, że wyzywające gesty pod adresem Stalina wywołają jego agresję i pogrzebią szanse na utrzymanie się w Europie Środkowo-Wschodniej choćby kulawej formy demokracji pod radzieckim nadzorem. Tymczasem pojawienie się w paradzie dużych, wyraźnie wyodrębnionych jednostek wojskowych polskich emigrantów niechybnie wywołałoby wściekłość Moskwy.

Z drugiej strony, zupełne zlekceważenie brytyjskich Polaków też nie wchodziło w grę. Wielu Brytyjczyków uważało, że wchodząc do boju w krytycznym momencie w sierpniu 1940 roku polski Dywizjon 303 przechylił szalę w bitwie o Anglię na rzecz aliantów. Prasa opiewała "niesamowitych Polaków", a lotnicy z napisem "Poland" na ramieniu stali się obiektami westchnień kobiet i byli zapraszani na arystokratyczne salony.

Do 1946 roku ta fala uwielbienia już opadła, ale niektórzy wciąż ją pamiętali. Władze zostały skrytykowane przez prasę i opozycję za "niegodną" postawę wobec sojusznika. Po długich deliberacjach i przepychankach rząd podjął więc salomonową (w swoim mniemaniu) decyzję: obok żołnierzy z Warszawy zaproszono także 25 polskich pilotów – bohaterów bitwy o Anglię.

Obraz
© W ostatniej chwili Brytyjczycy wysłali zaproszenia na Paradę Zwycięstwa polskim lotnikom. Ci jednak odmówili udziału. Na zdjęciu piloci z Dywizjonu 303 (fot. Domena publiczna)

Lotnicy otrzymali zaproszenia tuż przed 8 czerwca. Planowano umieścić ich w oddziałach RAF, u boku innych pilotów cudzoziemskich. Brytyjski minister spraw zagranicznych, Ernest Bevin, zaprosił też szefa sztabu Polskich Sił Zbrojnych, generała Stanisława Kopańskiego, oraz innych polskich dowódców wysokiej rangi. W przeciwieństwie do Attlee, Bevin nie miał złudzeń co do zamierzeń Moskwy i opowiadał się za twardą polityką wobec Kremla. Pewnego razu podczas negocjacji dyplomatycznych nawrzeszczał nawet na samego Wiaczesława Mołotowa.

Polscy wojskowi odrzucili jednak wysłane w ostatniej chwili zaproszenia. Uznali, że akceptując je, zachowaliby się nie fair wobec marynarzy, piechoty czy pancerniaków. "Niestety, wydaje się, że żadni z polskich żołnierzy, którzy walczyli na Zachodzie pod brytyjską komendą, nie wezmą udziału w paradzie. Polscy piloci, którzy brali udział w bitwie o Anglię, dostali zaproszenia, ale nie życzą sobie maszerować, jeśli żołnierze i marynarze nie mogą maszerować razem z nimi" – donosił "The Times".

Tymczasem dla władz warszawskich już samo zaproszenie bohaterów bitwy o Anglię stało się pretekstem do odmowy wzięcia udziału w uroczystościach. Przypuszcza się, że decyzja Warszawy była spowodowana naciskami Moskwy. Attaché wojskowy TRJN w Londynie, generał Józef Kuropieska, otrzymał informację, że żołnierze z Polski nie przyjadą. Nie podano mu jednak powodów. Ostatecznie on sam był jedynym Polakiem, który wziął udział w uroczystościach. Pojawił się na nich w roli wysłannika dyplomatycznego. Jak później wspominał, był to dla niego niezwykle przygnębiający dzień.

Ci cholerni cudzoziemcy

Niektórzy Polacy oceniali jednak postępowanie Brytyjczyków na chłodno. Tak o sytuacji pisał pilot Dywizjonu 303, Rudolf Falkowski:

Spekulowaliśmy sporo na temat powyższego (tzn. defilady – przyp. red.), ale w końcu doszliśmy do wniosku, że Brytyjczycy nie byli naiwni, że dokładnie wiedzieli, co robili. Rządzenie tak wielkim imperium dało im parę lekcji. To, co – jak myśleliśmy – mogło być dyplomatycznie poprawne, okazało się też dyplomatycznie trafne. Mówiąc brutalnie: skoro wy, którzy jesteście tam, nie chcecie przyjechać tu, a wy, którzy jesteście tu, nie chcecie jechać tam, to do diabła z wami wszystkimi.
Rudolf Falkowski

Po 8 czerwca stosunki pomiędzy brytyjskimi oficjelami i polskimi dowódcami bardzo się pogorszyły. Przyczyniło się do tego oświadczenie, które w tydzień po paradzie wydał generał Władysław Anders. Ogłosił on, że Polska jest rządzona przez agentów Moskwy, ale Polacy nie zamierzają dać się wtłoczyć do obcego im "wschodniego systemu". Wytknął Londynowi brak polskich żołnierzy na defiladzie i zapowiedział dalszą walkę o wolną Polskę. Wywołało to także reakcję TRJN, który ostro zaprotestował u władz brytyjskich przeciw tolerowaniu takich wypowiedzi.

Wśród kół rządowych w Londynie rozpowszechniało się przekonanie: "zrobiliśmy dla Polaków, co mogliśmy, więcej się nie dało, a oni wciąż mają pretensje". Wielka Brytania była wyczerpana wojną i bliska bankructwa. Jej społeczeństwo nie miałoby najmniejszej ochoty walczyć ze Stalinem o wolność dla Europy Środkowej. Tym bardziej, że radziecki przywódca był postrzegany przez szerokie kręgi społeczeństwa jako może nieco surowy, ale w sumie jednak dobry wujek.

Obraz
© Brytyjski premier Clement Atlee wolał nie drażnić rosyjskiego niedźwiedzia (fot. Domena publiczna)

Obecność Polskich Sił Zbrojnych była dla Brytyjczyków coraz bardziej niewygodna. Oświadczenie Andersa z 15 czerwca przepełniło czarę goryczy. Rząd Attlee miał już dość generała i postanowił możliwie szybko zamknąć nieprzyjemny "temat". Uznano, iż należy odciągać polskich żołnierzy od polityki, pomagając im w przystosowaniu do życia w cywilu. W ten sposób mogliby stopniowo wtopić się w brytyjskie społeczeństwo.

Polityka ta i tak była łagodniejsza od oczekiwań części społeczeństwa. Jak wspominał Falkowski, spora grupa Brytyjczyków spodziewała się, że po zakończeniu wojny emigranci wrócą do siebie:

Goszcząc przez pięć lat tak wiele tysięcy, jeśli nie milionów ludzi z różnych narodowości, Wielka Brytania – przy całym zrozumieniu powodów, dla których tam byli, i tolerancji dla ich odmienności – była naprawdę szczęśliwa, że już sobie pojadą. Wszystkie nabrzmiałe animozje i uprzedzenia kumulowały się podczas wojny i tylko czekały, by znaleźć upust. W kraju brakowało prawie wszystkiego, od jedzenia i paliwa do.. damskiej bielizny. A tu proszę: tysiące wygalantowanych żołnierzy, których kraj był wolny, niepodległy i demokratyczny, postanowiło tu zostać. Tylko garstka Brytyjczyków wiedziała i rozumiała, dlaczego ci cholerni cudzoziemcy nie chcą jechać do domu. Reszta miała to gdzieś.
Rudolf Falkowski

Politykę "wygaszania" polskiej emigracji stosowano konsekwentnie. Belgijskie miasteczko St. Nicolas szykowało się właśnie do rocznicy oswobodzenia i zamierzało zaprosić wyzwolicieli z 1. Dywizji Pancernej generała Stanisława Maczka. Ministerstwo spraw zagranicznych w Londynie nie wyraziło na to zgody. "W obecnych okolicznościach sądzimy, że jakiekolwiek publiczne ceremonie o charakterze rozważanym przez belgijską miejscowość byłyby czymś niewłaściwym" – napisało w swojej nocie. Dano jednocześnie Belgom do zrozumienia, że mogą zorganizować święto… ale bez udziału generałów Maczka i Kopańskiego.

Obraz
© Po wojnie generał Anders i jego ludzie stali się niewygodni dla Brytyjczyków (fot. Domena publiczna)

Wredni Angole?

Przy pogarszających się polsko-brytyjskich relacjach łatwo narodził się mit, że Anglicy w ogóle nie zaprosili Polaków na defiladę 8 czerwca. Uznano, że są po prostu podli i niewdzięczni. O skomplikowanych okolicznościach całej sprawy powoli zapominano. W pamięci pozostał tylko obraz ubranych po cywilnemu polskich żołnierzy przyglądających się smutno dumnemu przemarszowi ich towarzyszy broni z innych, szczęśliwszych krajów. Świetnie wpisywał się on w zyskującą popularność opowieść o zdradzieckich zachodnich aliantach, którzy sprzedali Stalinowi polskich sojuszników.

Z czasem stereotyp ten rozpowszechnił się również w PRL, której władzom był akurat na rękę. Peerelowska propaganda mówiła: Zachód sojusznikiem Polski? Dobre sobie! We wrześniu 1939 roku alianci nie pomogli nam mimo układów, a później, gdy nasi dla nich walczyli i przelewali krew, nawet im nie podziękowano. I to są właśnie ci, którzy dziś plują jadem na Polskę Ludową z Radia Wolna Europa i Głosu Ameryki!

Obraz
© Polscy żołnierze udział w paradzie wzięli wyłącznie jako widzowie (fot. Domena publiczna)

Opowiastka o braku zaproszenia na Paradę Zwycięstwa wkrótce zaczęła mieszać się z innymi, podobnymi zdarzeniami. Popularna była na przykład w Polsce Ludowej anegdota o wrednym brytyjskim generale, który podobno na propozycję uczestnictwa w defiladzie żołnierzy II Korpusu zareagował, mówiąc: "Żadnych Polaków, Greków i strażaków nie chcemy". Tak naprawdę słowa te padły jednak aż dwa lata wcześniej. Wypowiedział je amerykański generał Mark Wayne Clark, odrzucając w ten sposób pomysł udziału żołnierzy spod Monte Cassino w zwycięskiej paradzie po zdobyciu Rzymu w czerwcu 1944 roku.

Twierdzenie, że Brytyjczycy w ogóle Polaków nie zaprosili albo wręcz "zakazali" im udziału w londyńskich uroczystościach, nadal można spotkać w niektórych polskich publikacjach. Mit okazał się bardzo trwały. Może dlatego, że tkwiące w nim ziarno prawdy było tak bardzo gorzkie?

Marcin Szymaniak - autor niezależny, stały współpracownik "Focusa Historia"; publikuje też w innych pismach historycznych. Wcześniej przez kilkanaście lat dziennikarz "Życia Warszawy" i "Rzeczpospolitej", gdzie zajmował się m.in. "wojną z terroryzmem" i konfliktami w Iraku i Afganistanie. Nominowany do nagrody Grand Press w 2006 r. Autor książki "Fighterzy. Najlepsi polscy wojownicy".


Więcej artykułów autora znajdziecie Państwo na stronie TwojaHistoria.pl. Zachęcamy do przeczytania między innymi publikacji Wstydliwa polska specjalność. Dlaczego na potęgę produkujemy fałszywych bohaterów?

Obraz
© TwojaHistoria.pl

O krwawych walkach 2. Korpusu przeczytasz w książce Kacpra Śledzińskiego pt. "Wyklęta armia. Odyseja żołnierzy Andersa"

Bibliografia:

  1. Lynne Olson, Stanley Cloud, Sprawa honoru. Dywizjon 303 Kościuszkowski, AMF Plus Group, Andrzej Findeisen 2004.
  2. Rudolf S. Falkowski, Żużle na dłoni, Polish Institute of Arts and Sciences in Canada 2007.
  3. Trevor Burridge, Clement Attlee: A Political Biography, Jonathan Cape Ltd 1986.
Źródło artykułu:twojahistoria.pl
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)