Marcin Makowski: "Wiewiórka gate", czyli jak Szyszko uśmiercił gryzonia, ale wcale tego nie zrobił
Jan Szyszko zabrał wiewiórce wszystko, co miała. Drzewo, które było jej domem, godność gryzonia a później życie. Zdjęcie, które udokumentowało wieczny spoczynek rudego zwierzątka, jest jak krzyk rozpaczy wymierzony w rząd Prawa i Sprawiedliwości. Pora wyjść na ulice. Powiedzieć: "Dość!". Albo przeczytać ten tekst do końca.
03.03.2017 | aktual.: 04.03.2017 09:50
Biedna ruda wiewiórka leży skulona w pniu ściętego drzewa, w którym kiedyś była jej dziupla. Oczka ma zamknięte, piąstki zaciśnięte, tkwi w bezruchu, mimo że fotograf zbliża się na odległość kilku metrów. Po chwili brutalna prawda przeszywa serce. Ona nie żyje. Nie zbierze więcej orzeszków, nie przeskoczy radośnie z gałęzi na gałąź. Wieść o jej tragedii przemierza media społecznościowe z prędkością światłowodu. „To zdjęcie właśnie staje się symbolem Lex Szyszko” - pisze Gazeta.pl. „Bandyckie Lex Szyszko” - dodaje poseł PO, Michał Szczerba. Krystyna Janda udostępnia post ze zdjęciem. „Aż chce się płakać. Z bezsilności!!!” - czytamy w krótkim acz treściwym komunikacie, zakończonym emotikonką, która roni łzę. „Nie ma co wylewać łezek na fejsbuczku tylko trzeba wyjść na ulicę i przepędzić tę pisowską hołotę” - w rewolucyjnym tonie apeluje w komentarzu jeden z internautów. Trudno się z nim nie zgodzić. Ta anonimowa wiewiórka jest jak krzyk sprzeciwu wymierzony w działania Jana Szyszko. Tak jak Saruman w Isengardzie albo Sauron w Mordorze, minister środowiska nie ma litości dla wszystkiego, co żyje, zieleni się i kwitnie. Czy podobny los musi spotkać wszystkie gryzonie w starciu z państwem PiS? Nie wiem. Sam sobie zadaję to pytanie i uderzam pięścią w stół. Myślę, że pora działać, założyć zbiórkę publiczną i postawić nową dziuplę dla tych wiewiórek, dla których jeszcze jest nadzieja. Uczynić rudy kolorem sprzeciwu wobec władzy. Zorganizować Marsz Miliona, który krzyknie głośno: „Dość!”.
Fakty, kontekst? Komu to i na co?
Mógłbym ciągnąć tę historię dalej. Sprowadzać ją do jeszcze większego absurdu, prosić o interwencję Komisję Europejską i wszystkich świętych, tylko po co? Już w tej formie, w której w tysiącach udostępnień zdjęcie wiewiórki krąży po internecie, absurdu jest aż nadto. Zrobiono je bowiem nie w efekcie słynnej (i co tu dużo mówić - wadliwej) ustawy ministra środowiska, która zezwala na wycinkę drzew na terenach prywatnych, ale obok jej zapisów. Choć pojawiły się spekulacje, że zdjęcie pochodzi z 2016 roku, niemal na pewno zostało ono wykonane na dniach w warszawskim Parku Szcześliwickim, należącym do miasta, w którego gestii leży dysponowanie jego drzewostanem. A skoro tak, to los wiewiórki spoczywa na sumieniu Hanny Gronkiewicz-Waltz, a nie urzędników ministerstwa środowiska. Jeszcze ciekawszy jest fakt, że inna fotografia tego samego miejsca i tej samej wiewiórki zrobiona z dalszej odległości, pokazuje, że nawet drzewo, o którym mowa, nie zostało ścięte. Spiłowano natomiast jedną spróchniałą gałąź, która oderwała się po wichurze bądź uderzeniu pioruna. Jak widać kadrowanie i kontekst czynią cuda.
Co ciekawe, od samego początku świadomość manipulowania faktami musieli mieć redaktorzy „Gazeta.pl”, którzy wynieśli ściskającą za gardło historię na szerokie wody. „Zdjęcie szybko stało się dla komentujących symbolem bulwersujących wycinek spowodowanych Lex Szyszko, chociaż na razie nie ma pewności, kto i dlaczego ściął to konkretne drzewo” - czytamy w dopisku na końcu tekstu, którego autor zdążył postawić wszystkie mocne tezy, na końcu delikatnie jedynie sugerując, że mogą się rozmijać z prawdą. W tym przypadku z prawdą się po prostu rozjechały, wyczerpując podręcznikową definicję „fake newsa”. Podobne artykuły wiszą jednak nadal, bo skoro świetnie się klikają, to żal tracić ruch na portalach.
Wiewiórka a sprawa polska
Oczywiście sama „wiewiórka gate” nie byłaby tak nośna, gdyby nie autentyczna ustawa, która choć podstawy miała racjonalne, okazała się legislacyjnym bublem, w stosunku do którego interweniować musiał Jarosław Kaczyński. Owszem, wycinka niechcianej sosny na własnym ogródku pod domem powinna być rzeczą zupełnie naturalną. Dlaczego niby obywatel nie miałby mieć prawa do dysponowania swoją własnością, w sytuacji, w której z posiadaną ziemią może zrobić prawie wszystko, ale drzewa pod groźbą grzywny ściąć mu nie wolno? Nie trzeba było mieć jednak bujnej wyobraźni, aby zrozumieć, że jeżeli w podobnym przepisie znajduje się luka, ci, którzy na niej zarobią, na pewno wykorzystają ją do granic możliwości. Tak też się stało, a deweloperzy często przed odkupieniem „prywatnej działki” najpierw uprzejmie prosili o wykarczowanie drzewostanu, a następnie na tym terenie mogli już stawiać, co im się żywnie podobało.
Stąd właśnie internet zaroił się od relacji o piłowanych dębach, olchach, lipach, brzozach i generalnie - Polski, która „pachnie trocinami”. Sporo było w tym alarmistycznych tonów, rozemocjonowania, ale z drugiej strony PiS niewiele robił od strony wizerunkowej, aby wytłumaczyć obywatelom sens ustawy i prostować kłamstwa. Nie zmienia to jednak faktu, że zamiast wykazywać na istotne luki w już obowiązującym prawie, spora część opozycji i mediów zatraciła się totalnie w panikarstwie i nakręcaniu atmosfery ekologicznej apokalipsy, której finałem była właśnie wyssana z palca historia z wiewiórką, którą do zgonu z rozpaczy doprowadził bezlitosny Jan Szyszko.
Opozycja emocjonalnie niedojrzała
Niestety podobną diagnozę wątpliwego stanu intelektualnego dużej części opozycji antyrządowej potwierdza wywiad Roberta Mazurka z Magdaleną Jethon do „Dziennika Gazety Prawnej”. Była szefowa Radiowej Trójki, mózg mediów Komitetu Obrony Demokracji, zapytana o to, jakie wolności utraciła po ostatnich wyborach nie potrafiła wymienić nawet jednej. „Hmm, nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć. Może nie odebrano nam swobód tak wprost, ale pojawił się strach przed wyrażaniem poglądów” - odparła. Jethon nie miała natomiast wątpliwości, że Jarosław Kaczyński ją „wpieprza”, bo tworzy rzeczywistość, w której żyje się „jak w jakimś kosmosie”. Dopytana raz jeszcze o konkret, Trybunał Konstytucyjny, przykład braku przestrzegania jakiegokolwiek przepisu w Konstytucji, zrezygnowana odparła: „Dobrze, wpuściłam się w kanał, na którym się nie znam. Nie mam siły teraz kombinować…”.
Brak siły, brak argumentu, uderzanie w emocjonalne tony, hasztagi, wiewiórki. Czy to naprawdę wszystko, na co stać dzisiejszą opozycję? Czy faktycznie Prawo i Sprawiedliwość nie daje do ręki całej serii rzeczowych argumentów, które ukazują nadużycia władzy? Czy ludzie, którzy chcieliby jej obalenia i stoją w awangardzie ruchu, który do tego zmierza, idąc na wywiad, nie mają żadnego konkretu? Albo całej ich listy? Powtarzam to od ponad roku, powtórzę raz jeszcze. Polska musi się w końcu doczekać rozsądnej i konstruktywnej opozycji, która zaproponuje alternatywną wizję polityczną naszego kraju, a nie tylko będzie skakać z eventu na event, z kompromitacji na skandal. Nie ma i nie będzie zdrowej demokracji bez sensownej opozycji, w kontrze do której władza będzie musiała stale mieć się na baczności, a choćby przez sam ten fakt, rządzić lepiej i transparentniej. W tej chwili, choć momentami nieudolna i gramotna, może spać spokojnie. Chyba nie o to chodziło?
Marcin Makowski - dziennikarz i publicysta tygodnika "Do Rzeczy" oraz Wirtualnej Polski. Współpracuje z TVP Kraków oraz Radiem Kraków. Z wykształcenia historyk i filozof. Studiował na Uniwersytecie Jagiellońskim, Uniwersytecie Szczecińskim oraz Polskiej Akademii Nauk.
Poglądy autorów felietonów, komentarzy i artykułów publicystycznych publikowanych na łamach WP Opinii nie są tożsame z poglądami Wirtualnej Polski. Serwis Opinie opiera się na oryginalnych treściach publicystycznych pisanych przez autorów zewnętrznych oraz dziennikarzy WP i nie należy traktować ich jako wyrazu linii programowej całej Wirtualnej Polski.