PublicystykaMarcin Makowski: Polski katolicyzm, jeśli ma być żywy, nie może się kończyć na pozorach

Marcin Makowski: Polski katolicyzm, jeśli ma być żywy, nie może się kończyć na pozorach

Zdjęcie syna premier Beaty Szydło, który zmierza na swoją pierwszą mszę świętą, urosło do rangi symbolu. Gdzie jeszcze w Europie mogłaby się wydarzyć podobna sytuacja? Internauci od razu podzielili się na dwa obozy: antyklerykalny i pełen zachwytu nad polską wiarą. Sytuacja jest jednak bardziej skomplikowana. O ile katolicyzm w Polsce jest nadal silny, pytanie na ile potrafimy wyciągać z niego wnioski. Choćby w niełatwym kontekście uchodźców.

Marcin Makowski: Polski katolicyzm, jeśli ma być żywy, nie może się kończyć na pozorach
Źródło zdjęć: © PAP
Marcin Makowski

W sobotę 27 maja w rodzinnym Przecieszynie koło Oświęcimia odbyła się msza prymicyjna Tymoteusza Szydło, jednego z dwóch synów premier Beaty Szydło. Kiedy zobaczyłem zdjęcie ukazujące drogę na tę uroczystość, od razu zdałem sobie sprawę, że pod wieloma względami przedstawia sytuację niezwykłą. Szczególnie w dzisiejszej, laicyzującej się na potęgę Europie. Procesja na pierwszą mszę młodego kapłana, za nim matka - premier rządu i jej mąż. Dalej brat z narzeczoną, krewni, mieszkańcy rodzinnej wsi. Piękna pogoda, kwitnące łąki, dziewczynki z kwiatkami - w ilu państwach Starego Kontynentu taki obrazek mógłby się jeszcze wydarzyć? Być może we Włoszech, Portugalii, Hiszpanii… i chyba tutaj lista się kończy. Ogromna popularność tego zdjęcia w mediach społecznościowych uświadomiła mi, że dla wielu osób w Polsce nie jest to dzisiaj powód do wstydu przed ”nowoczesną” Europą, ale coś, co rodzi dumę z bycia w kontrze do laicyzmu. W końcu w Austrii praktykuje ok. 7 proc. katolików, w Czechach 4, w Holandii 7, w Niemczech niespełna 10, w Belgii 5, a we Francji wśród ludzi młodych niespełna procent. Co ciekawe, jedynie 52 proc. Francuzów określających się jako katolicy, wierzy w Boga. Tak, o tego rodzaju statystykach mówimy.

“Misiewicz w koloratce”? - nie dajmy się zwariować

Przy nich wydarzenie, które odbyło się w sobotę w jednej z polskich wsi urosło do rangi symbolu. ”Módlcie się za mnie. Nie o to, bym był wybitnym księdzem, nie o to, żeby mnie ominęło wszelkie zło. Nie o to, żebym robił karierę, ale o to, abym przeżył moje życie tak, jak tu przed wami stoję, jako ksiądz” - powiedział na koniec pierwszej mszy ks. Tymoteusz Szydło, po czym pobłogosławił rodziców. Poza zachwytami, wydarzenie to spotkało się jednak z lawiną złośliwych, a czasami po prostu rynsztokowych komentarzy. Pisano, że choć to najważniejszy dzień dla syna, to premier brylowała na uroczystości i skupiała całą uwagę, jakby sam fakt, że w niej uczestniczy i wzbudza zainteresowanie, był jej winą. Na forach mediów utożsamianych jako lewicowo-liberalne właściwe wszystkie opinie brzmiały w tonie skrajnego antyklerykalizmu. ”Uważam, że syn Brochy powinien dostać w trybie przyspieszonym awans na arcybiskupa. Taki Misiewicz ,ale w koloratce”, ”Na tym odcinku rasa panów nie przedłuży gatunku!”, ”Przez durne wychowanie syn spierniczy sobie życie”, ”Jeśli jabłko nie pada daleko od jabłoni, to z Tymona będzie pośmiewisko, a nie ksiądz!”, ”Rzyg”. W taki - skandaliczny sposób - komentowano wydarzenie, które nie miało przecież wymiaru politycznego.

Nawet ks. Kazimierz Sowa, niesłynący przecież z przesadnej miłości do rządu napisał na swoim Facebooku: ”Zupełnie nie rozumiem żartobliwych wpisów lub ironicznych komentarzy związanych z prymicjami ks. Tymoteusza Szydło, syna pani Premier. Gdzie dziś miała być jak nie w swojej parafii i na tej uroczystości? Co miała robić jeśli się nie cieszyć? Można ją jako polityka krytykować lub nawet nie lubić, ale to dla matki wyjątkowy dzień i szczególna sytuacja. Jak ktoś tego nie rozumie to mu zwyczajnie współczuję” - stwerdził kapłan. I o to chyba w całej sytuacji chodzi. Prymicje - tak jak ślub - są dniem niezwykłym, a fakt, że choć w Europie Zachodniej powołania topnieją, w Polsce nadal możemy liczyć na młodych i skromnych kapłanów, powinien cieszyć. Jakbyśmy się od tego faktu nie próbowali wykręcać, katolicyzm to immanentna część polskiej kultury, tradycji i systemu wartości. Nasza "inność" jest w tym przypadku raczej powodem do dumy, a nie wstydu. Coraz więcej ludzi na świecie zaczyna to dostrzegać.

Prawdziwy sprawdzian z wiary

Oczywiście w tej beczce miodu musi się znaleźć również łyżka dziegciu. Jeśli nasza duma skończy się jedynie na prostej konstatacji w stylu: ”Patrzcie jacy jesteśmy wierni na tle zgniłej Europy. Niech ona sobie przyjmuje imigrantów, a my będziemy przedmurzem chrześcijaństwa” - to znaczy, że niewiele poza powierzchownością z tego wydarzenia do nas dociera. Możemy się cieszyć prymicjami syna premier, możemy pokazywać, że w Polsce na msze chodzi około 40 proc. społeczeństwa, możemy uważać, że to wiara uchroni nas przed ”zalewem islamu”, ale im głębiej wejdziemy w tę retorykę, tym większe będzie rozczarowanie w konfrontacji z nauką Kościoła.

Myślę, że dzisiaj prawdziwym sprawdzianem siły polskiej wiary będą nie tyle budujące i jak żywcem wyjęte z Jana Jakuba Kolskiego zdjęcia ”łąk umajonych” z młodym księdzem, ale podejście właśnie do spraw wymagających. Po ludzku praktycznie niemożliwych do przekalkulowania i przeliczenie na doraźny interes. Łatwo jest bowiem unieść się w samozachwycie nas naszą wyjątkowością, ale znacznie trudniej podjąć dyskusję np. o otworzeniu korytarzy humanitarnych dla ogarniętej wojną Syrii. Czy możemy coś w tym zakresie jako państwo zrobić? Na ile podobny scenariusz jest w obecnej sytuacji politycznej możliwy do wykonania? Trudniej jest również mądrze pomóc cierpiącym tam ludziom (podkreślam - mądrze - i odsyłam do mojego innego tekstu). Wiem, że rząd zwiększa zaangażowanie charytatywne, ale czy mamy pewność, że wykorzystaliśmy maksimum naszych możliwości? Choćby w kontekście wyciągnięcia pomocnej dłoni do syryjskich chrześcijan? Gdy z ust poseł Krystyny Pawłowicz padają słowa o tym, że korytarze humanitarne to ”islamska inwazja przez katolickie zakrystie” - nie sposób nie odnieść wrażenia, że w wielu przypadkach w Polsce logika miłosierdzia nadal ustępuje miejsca logice polityki. Przecież nie chodzi tylko o islam, a rozsądne zaangażowanie nie musi się automatycznie przerodzić w "inwazję". Katolik nieustannie musi sobie zadawać te pytania. Jakkolwiek budujący byłby obraz syna premier zmierzającego na prymicje, to nas osobiście z poszukiwań moralnych nie zwalnia.

Marcin Makowski dla WP Opinie

Źródło artykułu:WP Opinie
Beata Szydłowiarakatolicyzm
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)