Marcin Makowski: Ksiądz Lemański powraca. W najgorszym możliwym stylu
Ksiądz Wojciech Lemański znowu o sobie przypomniał. I to w najgorszym stylu. Choć został suspendowany w 2015 roku za nadmierne zaangażowanie polityczne, nadal nie stroni od polityki. Gdyby chodziło tylko o ogólne komentarze dotyczące sytuacji w kraju, zapewne nikt by się tym nie przejął. Tymczasem Lemański przekroczył granicę, której nie tylko żaden kapłan, ale po prostu kulturalny człowiek przekraczać nie powinien. Nazwał premier polskiego rządu ”burą suką”.
O tym, że gdy obecne media opozycyjne zapomniały o księdzu Lemańskim, ten zaczął na kompletnym marginesie popadać w coraz większy radykalizm, wiadomo nie od dziś. Chwila sławy kapłana z Jasienicy, który ”biskupom się nie kłaniał” przeminęła bezpowrotnie. Nie on pierwszy i zapewne nie ostatni, dał się uwieść krótkotrwałemu czarowi prasy i telewizji. W końcu ks. Wojciech niemal z dnia na dzień stał się twarzą tego bardziej otwartego i przyjaznego światu Kościoła. Polemizował z hierarchami w sprawie in vitro, nie lubił PiS-u, debatował z protestantami. Niestety w pewnym momencie trzeba było zadecydować - posłuszeństwo swoim przełożonym, albo suspensa i pozbawienie parafii. Ksiądz Lemański wybrał tę drugą drogę, która zawiodła go na marsze KOD-u i do mediów społecznościowych, gdzie raz po raz wylewał swoje żale na obecną rzeczywistość.
Nie byłoby w tym może większego problemu ani skandalu, gdyby kapłan ograniczył się kulturalnej dyskusji i dał przykład tych wartości, których brak nieustannie zarzuca kościelnej hierarchii oraz politykom prawicy. Tymczasem po okresie względnej ciszy, przypomniał o sobie w najgorszy z możliwych sposobów, komentując słowa premier Beaty Szydło o protestach w obronie sądów, które stanowiły ”dobrze wyreżyserowaną i opłaconą akcję, mająca uderzyć w polski rząd”. Oczywiście można się z tymi słowami nie zgodzić, wszyscy widzieli przecież dziesiątki tysięcy osób, którym nikt nie płacił za stanie przed Sądem Najwyższym. To prawda - rozdawano plakaty i świeczki, ktoś musiał za to zapłacić, ale od tego punktu, to ręcznego sterowania falą protestów jeszcze daleko. Szczególnie, że premier Szydło nie położyła żadnych dowodów na stół.
I tutaj jest pies pogrzebany (dosłownie i w przenośni, o czym za chwilę). Ks. Lemański zamiast podejść do sprawy na spokojnie, wolał uderzyć w ton emocjonalny i personalny. ”Do tej wypowiedzi traktowałem panią premier jako niezbyt zdolną, pozbawioną inwencji kobietę, którą prezes postawił na ważnym państwowym odcinku, który ją po wielokroć przerasta. Zdolna na swój sposób jest, to znaczy jest zdolna uzasadnić każde, najgłupsze nawet posunięcie swoich ministrów, którzy ostentacyjnie pokazują jej, że ta pani w tym rządzie nie ma nic do powiedzenia” - zaczął swoją wypowiedź na Facebooku. ”Ale skoro zdecydowała się ta marionetka, która porażkę nazywa zwycięstwem, niedorajdę - geniuszem, tchórza spod Smoleńska - reformatorem polskiej armii, a niedouczonym prawnikom pozwala demontować polski system sądownictwa. Skoro ta osoba zdecydowała się tysiącom ludzi, którzy wyszli na ulice i place polskich miast i miasteczek by stanąć w obronie niezależności sądów - zdecydowała się publicznie napluć w twarz i oskarżyć nas o to, że protestowaliśmy wtedy za pieniądze i pod czyjeś dyktando. To powiem o tej nieporadnej, zakompleksionej i mijającej się z prawdą na każdym kroku kobiecie, słowami byłego marszałka Dorna - ’łże jak bura suka’” - zakończył swoją tyradę kapłan.
Czy to jest poziom, do którego musimy sprowadzać debatę publiczną? O takie standardy walczy suspendowany ksiądz Wojciech? Raz jeszcze powtarzam - nikt nikomu nie odbiera prawa do polemizowania i niezgody na narrację rządu. Na tym przecież polega istota demokracji. Do jakiego dna jednak potrafimy ją sprowadzić, jeśli nazywamy swoich przeciwników ”burymi sukami”? Takie epitety nie przystoją żulowi spod budki z piwem, a co dopiero księdzu wojującemu o demokrację. Niestety wielu osobom jego personalny atak niezmiernie przypadł do gustu. Niech sobie swoje zadowolenie przypomną, jeśli następnym razem przyjdzie im nazywać kogoś hipokrytą.