Małgorzata Tusk zdradza "rodzinne tajemnice"
"Fakt" rozmawiał z premierową Małgorzatą Tusk. Wyjawia w nim jak czuje się w roli babci, o czym marzy i jak ocenia swojego męża w roli premiera, a za co chętnie by go zganiła.
27.11.2009 | aktual.: 27.11.2009 09:44
"Fakt": Gratulujemy wnuka. Jak Pani się czuje w roli babci?
Małgorzata Tusk: Bardzo dobrze. Podoba mi się ten stan. Jest jednak jeden niedosyt. Wnuków mogłoby być więcej. Może wnuczka, jedna, kolejna i jeszcze.... Wnuki to wielkie szczęście w rodzinie.
Premierowi nie brakuje kontaktu z wnukiem?
- Wnuk jest jeszcze mały, trudno mówić o częstszych kontaktach. Ale na pewno mąż za nim bardzo tęskni.
Pani częściej pomaga więc synowej przy dziecku. Jakie obowiązki spadły na Panią, odkąd Donald Tusk został premierem?
- Jestem żoną polityka, więc siłą rzeczy uczestniczę w spotkaniach dyplomatycznych - choćby ostatnio z żoną przewodniczącego Komisji Europejskiej Margaridą Barroso, czy wcześniej z małżonką premiera Turcji. Są i spotkania mniej formalne, niedawno byłam na przykład w Kielcach, gdzie przyznawałam stypendia dzieciom z niezamożnych rodzin.
A jak Pani ocenia męża po tych dwóch latach rządów?
- Szczególnie, że ze względu na wiele czynników zewnętrznych - mam tu na myśli ogólnoświatowy kryzys - nie mógł zrealizować części swoich zamierzeń. Mimo to uważam, że jeśli porównamy sytuację w naszym kraju z tym, co działo się w innych państwach, to widać że ze swojego zadania wywiązał się naprawdę dobrze. Ale mąż uważa, że zawsze mogłoby być lepiej.
Czyli premier mógł zrobić więcej?
- Pewnie mógłby, gdyby nie musiał walczyć z kryzysem, a na świecie panowałaby taka koniunktura, jak jeszcze parę lat temu. Mimo trudnej sytuacji, udało mu się jednak przyznać podwyżki dla emerytów czy nauczycieli. Wiem, że chciałby, żeby były one jeszcze wyższe.
Jaki był najtrudniejszy moment dla Pani męża w czasie tych dwóch lat rządów?
- Zdecydowanie kryzys. Najważniejszy i najbardziej ryzykowny. Wszystko dlatego, że mąż wybrał własną drogę walki z pogarszającą się sytuacją gospodarczą. Nie chciał oglądać się na to, co robią inne kraje. To było dla niego wielkie wyzwanie. Uważam, że sobie poradził. Nie słuchał rad opozycji, nie patrzył na krytykę ekspertów, stworzył własną koncepcję. Przygotował nasz kraj na nadejście kryzysu. I - jak widać - udało mu się. Właśnie dzięki temu mamy teraz dużo mniejsze problemy gospodarcze niż inne państwa.
Trudną decyzją musiały też być ostatnie zmiany w rządzie. Donald Tusk zdymisjonował przecież najbliższych współpracowników.
- Długo się nad tym wszystkim zastanawiał. Poczekał jednak kilka dni, aż opadły emocje. Ta praca jest strasznie stresująca i często trzeba podejmować decyzje wbrew sympatiom koleżeńskim. Prywatne uczucia muszą zejść na dalszy plan. Myślę, że jego współpracownicy to rozumieją.
Za co by Pani zganiła męża?
- Czasami tak bardzo się przejmuje problemami w polityce, że nawet w domu nie przestaje być premierem. I wszyscy musimy żyć jakąś częścią tej wielkiej polityki. Ale przez tyle lat nauczyliśmy się już łączyć życie rodzinne z pracą męża.
Jak to jest? Donald Tusk wchodzi do domu i mówi, że prezydent znowu psuje mu robotę, wetując kolejną ustawę?
- Raczej opowiada nam, że już stało się coś złego lub że czegoś negatywnego właśnie się spodziewa. Tak na przykład było z kryzysem. Wiedział, że nadejdzie, rozważał wtedy przy nas różne drogi wyjścia z tej sytuacji. Mówił też, że już go atakują z różnych stron - bo on jako premier musi od razu znaleźć gotową receptę. A mąż to wszystko przeżywa, traktuje bowiem bardzo serio swoje obowiązki.
Wspiera go Pani w takich chwilach?
- Namawiam go na wyjście do kina lub po prostu ściągam do domu syna z wnukiem. Zajmujemy mu wtedy głowę zupełnie normalnymi, rodzinnymi sprawami. Staramy się go jak najszybciej rozweselić.
Przyzwyczaiła się już Pani do Warszawy?
- Tak. Tu jest mój drugi dom. Przyjeżdżam tu coraz częściej.
To może przygotowuje się już Pani do roli prezydentowej?
- Nie, nie myślę o tym. Przecież mąż nie podjął ostatecznej decyzji w tej sprawie.
Powinien tę decyzję skonsultować z Panią?
- Nie wymagam tego od męża. W takich sprawach mąż podejmuje decyzje sam. Oczywiście rozmawiamy na ten temat. Ostatnie komentarze dotyczące startu w wyborach prezydenckich są nawet przedmiotem żartów podczas spotkań rodzinnych.
Polecamy w wydaniu internetowym eFakt.pl:
Pitera gna 140 km/h po mieście.