PublicystykaMalesza: "To Polska będzie musiała bronić państw bałtyckich" (Opinia)

Malesza: "To Polska będzie musiała bronić państw bałtyckich" (Opinia)

Nie ma obecnie sposobu na całkowite odparcie ewentualnej rosyjskiej agresji konwencjonalnej na państwa bałtyckie. Polskie siły zbrojne nie byłyby najprawdopodobniej w stanie sprostać oczekiwaniom Amerykanów w pierwszych dniach konfliktu, a Rosjanie zajęliby nie tylko Litwę, Łotwę i Estonię, ale i część Polski.

Malesza: "To Polska będzie musiała bronić państw bałtyckich" (Opinia)
Źródło zdjęć: © PAP | Marcin Bielecki

Amerykanie z przyczyn geograficznych i finansowych – choć dobrze wyposażeni i wyszkoleni – nie są w stanie wziąć na siebie głównego ciężaru zabezpieczenia wschodniej flanki NATO. W ich przewidywaniach taką rolę ma spełniać Polska.

Wnioski, które płyną z raportów najważniejszych amerykańskich think tanków, jasno wskazują, że Amerykanie mogą na wiele różnych sposobów osłabić Rosję i jej agresywną politykę. Ich autorzy wprost przyznają, że położeni w pobliżu Rosji amerykańscy sojusznicy są narażeni na ponoszenie konsekwencji globalnych działań Stanów Zjednoczonych, ale w rzeczywistości nie ma obecnie sposobu na całkowite odparcie ewentualnej rosyjskiej agresji konwencjonalnej na państwa bałtyckie.

Polska w zasadzie od początku wejścia do NATO zabiega o amerykańską obecność wojskową w naszej części Europy. Starania te spotkały się z poważnym odzewem dopiero po rosyjskiej agresji na Ukrainę. Decyzja o ulokowaniu w Polsce ok. 4 tys. amerykańskich żołnierzy była przełomem, ale jednak pozostawiającym spory niedosyt. Z tego powodu polska administracja zabiegała nie tyko o zwiększenie liczby żołnierzy, ale również o ulokowanie infrastruktury militarnej, co miało na celu silniejsze związanie militarne USA i Polski.

Sporą popularnością w debacie publicznej cieszył się pomysł budowy w Polsce "Fortu Trump", który amerykańskiemu prezydentowi przedstawił prezydent Andrzej Duda. Idea zwiększenia obecności militarnej stała się przedmiotem wielomiesięcznych negocjacji polsko-amerykańskich, aczkolwiek było jasne, że w grę nie wchodzi budowa nowej stałej bazy na wzór tych zainstalowanych w Europie w okresie zimnowojennym.

Podpisana 12 czerwca 2019 r. deklaracja o zwiększeniu obecności wojsk USA w Polsce wpisuje się w powyższy trend. Na jej podstawie, oprócz aktualnie stacjonujących w Polsce 4500 żołnierzy brygady pancernej, pojawić się ma kolejnych 1000 żołnierzy, formujących wysunięte dowództwo dywizji wraz z jednostkami wsparcia.

Ostatnie tygodnie pokazały, że zarówno polskie media, jak i nasi politycy wciąż nie rozumieją, jakie podejście mają Amerykanie do naszego regionu świata. Wiedza o tym jak USA widzi wzmocnienie lewej flanki, pozwoliłaby nam nie tylko na urealnienie naszych własnych oczekiwań, ale również na wzmocnienie pozycji negocjacyjnej poprzez zrozumienie celów i motywacji naszych sojuszników. Informacji o tym dostarczyć mogą trzy raporty przygotowywane na użytek administracji Stanów Zjednoczonych przez czołowe amerykańskie think tanki – RAND Corporation i Center for Strategic and Budgetary Assessments (CSBA).

Rosja w amerykańskiej polityce

Raport RAND Corporation "Extending Russia. Competing from Advantageous Ground" prezentuje listę 47 instrumentów, które decydenci amerykańscy mogą zastosować w celu osłabienia pozycji Rosji. Środki te mają charakter militarny, ale również ekonomiczny, geopolityczny i technologiczny.

Spośród nich tylko trzy bezpośrednio dotyczą "wzmocnienia wschodniej flanki" – zwiększenie obecności amerykańskich sił lądowych w Europie wschodniej, poprawienie zdolności wojskowych członków NATO oraz rozmieszczenie większych sił Sojuszu na granicy z Rosją. Co więcej, wśród ośmiu najbardziej obiecujących propozycji, a więc takich, które przy najmniejszym koszcie przynoszą najwięcej korzyści, nie znalazła się żadna z wyżej wymienionych.

Obraz
© PAP / Amerykański żołnierz na poligonie w Drawsku | Marcin Bielecki

W zamian za to czytamy o idei zwiększenia produkcji surowców energetycznych w Stanach Zjednoczonych, inwestowania w drony dalekiego zasięgu, nasilenia sankcji ekonomicznych czy zwiększenia obecności floty USA na Atlantyku. Oznacza to, że wzmocnienie sił lądowych NATO nie jest uważane przez Amerykanów za środek, który mógłby długofalowo zniechęcić Rosję do prowadzenia agresywnej polityki.

To oczywiście nie znaczy, że obecność wojsk amerykańskich w Polsce jest tylko zagrywką polityczną. Autorzy raportu stwierdzają, że o ile siły zbrojne Stanów Zjednoczonych nie są w stanie samą swoją obecnością doprowadzić do osłabienia Rosji, to jednak mają one inną kluczową rolę do odegrania. Rosja jest bowiem krajem, który oprócz licznej i groźnej armii lądowej, światowej klasy służb i broni jądrowej, nie dysponuje narzędziami pozwalającymi na wymuszanie na innych określonych decyzji politycznych.

Położeni w pobliżu Rosji amerykańscy sojusznicy są narażeni na ponoszenie konsekwencji globalnych działań Stanów Zjednoczonych ze względu na to, że samym Amerykanom Rosja nie jest w stanie zaszkodzić. Tym samym, aby zachować wiarygodność wobec sojuszników, USA musi podjąć środki zaradcze. Tymi zaś może być tylko wzmocnienie sojuszników oraz własnej obecności wojskowej.

Raport RAND Corporation pokazuje, że stosunek Amerykanów do stanu wschodniej flanki NATO jest funkcją znacznie szerszej gry. To jeden z teatrów działań przeciwko Rosji, a o jego aktualnej ważności decyduje obecny kontekst polityczny. Oznacza to zarazem, że uwaga, z jaką traktowany jest nasz region, nie zależy tylko od naszych działań, a nawet nie tylko od działań Rosji, ale od całokształtu zmian w polityce globalnej.

Ile wojsk USA jest potrzebne na wschodniej flance?

Żeby był jasność – Amerykanie nie traktują drugorzędnie obecności i stanu swoich sił na wschodniej flance NATO. W tym temacie wypowiedział się ważny ośrodek analityczny – CSBA (Center for Strategic and Budgetary Assessments), który przygotował raport "Strengthening the Defense of NATO’s Eastern Frontier". Koncentruje się on na przedstawieniu stanu sił zbrojnych USA w Europie wschodniej i propozycjach zwiększenia tej obecności tak, aby można było mówić o rzeczywistej zdolności do przeciwdziałania ewentualnej agresji ze strony Rosji.

Jak mógłby wyglądać ten konflikt? Autorzy raportu dochodzą do wniosku, że rosyjska przewaga na wschodniej flance NATO jest tak duża, że wysoce prawdopodobne jest, że zanim wojska NATO zostaną przerzucone na front, Rosjanie zajmą całe lub przynajmniej dużą część państw bałtyckich oraz, być może, część Polski.

Dokonawszy tego, możliwe byłoby okopanie się przez Rosjan na zajętym terytorium, w tym także poprzez uruchomienie na nim systemów antydostępowych (tzw. A2/AD – anti-access/area denial). Spowodowałoby to, że próba odbicia z rąk rosyjskich zajętych terytoriów wymagałaby bardzo długich i kosztownych (zarówno w ludziach jak i w sprzęcie) działań. To doprowadzić mogłoby do zawahania po stronie niektórych członków sojuszu, co już spowodowałoby osiągnięcie jednego z celów agresji – złamania jedności NATO i pokazania niewydolności ładu międzynarodowego w Europie.

Co więcej, eskalacja działań konwencjonalnych podwyższyłaby również ryzyko użycia broni nuklearnej, co tym bardziej mogłoby zniechęcić członków NATO do aktywnych działań i poszukiwania rozwiązań politycznych, czyli inaczej mówiąc pójścia na ustępstwa wobec Rosji.

Autorzy raportu dochodzą do wniosku, że jedyną metodą zapobieżenia temu ryzyku jest zwiększenie liczebności wojsk lądowych USA w Europie, oraz wzmocnienie armii sojuszniczych w regionie. O które armie sojusznicze chodzi? Raport mówi jedynie o Wojsku Polskim.

Podstawowym założeniem zwiększenia sił USA jest umieszczenie w Polsce dowództwa dywizji, podporządkowanie jej obecnych w Europie jednostek i dodanie tylu, aby stan jej był pełny (zwiększyłoby to ilość obecnych w Polsce żołnierzy USA ponadtrzykrotnie). Wszystkie nowe jednostki powinny zostać, zdaniem autorów raportu, rozmieszczone na terenie Polski. Oznacza to, że w razie skoncentrowania jednostek obecnych w Europie, U.S. Army byłaby w stanie wystawić w pierwszym dniu konfliktu około 25 proc. potencjału wojsk lądowych RP. Jednocześnie obecne w Europie powinno być wyposażenie dla dowództwa korpusu oraz drugiego dowództwa dywizji, które przejmowałyby dowodzenie nad przybywającymi w obszar konfliktu jednostkami.

Deklaracja z 12 czerwca 2019 r. realizuje w pewnym zakresie rekomendacje zawarte w raporcie. Najważniejszy krok, tj. rozmieszczenie w Polsce dowództwa dywizji i jednostek wsparcia, jest właśnie tym, co zostało w niej ustalone. Dowództwo to będzie sprawować dowodzenie nad obecną w Polsce brygadą, jak również nad jednostkami, które powstałyby po obsadzeniu zmagazynowanego obecnie na terenie Polski sprzętu. Jest to krok w kierunku podniesienia zdolności amerykańskich w Europie do poziomu pełnej dywizji.

Jasnym przy tym być powinno, że raport postuluje pewien stan idealny (przynajmniej z punktu widzenia U.S. Army), który ograniczony jest uwarunkowaniami politycznymi i finansowymi. Obecnie Amerykanie koncentrują się na tzw. "enablers", czyli jednostkach, które umożliwiają wejście do akcji w razie kryzysu. Tak właśnie należy rozumieć umieszczenie w Polsce dowództwa dywizji – jako swego rodzaju katalizatora dla innych, przebywających obecnie w USA jednostek liniowych.

Obraz
© PAP / Jednym z elementów polsko-amerykańskich manewrów jest zwykle przejście do kontrataku | Marcin Bielecki

Raport przedstawia również rekomendacje dla dalszego rozwoju Wojska Polskiego. Zalecenia te sprowadzają się zasadniczo do jednej rady – należy zwracać większą uwagę na jakość, a nie ilość wojsk. Koniecznym jest przede wszystkim zapewnienie naszym wojskom możliwości manewru na wypadek wojny poprzez znalezienie odpowiedzi na rosyjskie systemy A2/AD, zapewnienie bezpieczeństwa polskim systemom dowodzenia i kierowania ogniem, zabezpieczenie tyłów przy pomocy obrony terytorialnej oraz rozbudowę jednostek saperskich. Jednocześnie powinnyśmy zwiększyć zapasy materiałów wojennych i dążyć do całkowitego wycofania z linii jednostek pochodzenia sowieckiego, pamiętających czasy Układu Warszawskiego.

Państwa Bałtyckie

Litwa, Łotwa i Estonia były już kilkukrotnie zbiorczo wspominane w tekście. Nie było jednak mowy o ich przygotowaniu na wypadek konfliktu zbrojnego z Rosją w raporcie w wzmocnieniu wschodniej flanki NATO. Nie jest to przypadek. W rzeczywistości nie ma obecnie sposobu na całkowite odparcie ewentualnej rosyjskiej agresji konwencjonalnej na państwa bałtyckie.

Taki właśnie punkt wyjścia przyjmują autorzy raportu "Deterring Russian Aggression in the Baltic States Through Resilience and Resistance" wydanego przez RAND Corporation.

Skoro Rosji nie da się stawić konwencjonalnego oporu na terenie państw bałtyckich, trzeba poszukiwać innych rozwiązań. Według autorów należy przygotować siły zbrojne tych państw do prowadzenia działań na tyłach wroga. Eksperci z USA rekomendują utworzenie ok. 1000 (w skali wszystkich trzech państw) komórek ruchu oporu.

Zależnie od roli powinny być one podzielone na kilka rodzajów. Ok. 400 z nich ma być zdolne do atakowania tyłów armii rosyjskiej, podczas gdy pozostałe 600 ma na celu zbieranie danych wywiadowczych dla sił NATO oraz prowadzenie wojny informacyjnej. Jednostki te mają być wyposażone w uzbrojenie oraz sprzęt wojskowy (łączności, informatyczny) pozwalający na prowadzenie działań w warunkach wojny partyzanckiej. Równocześnie członkowie tych komórek mają do wykonania wiele zadań poniżej progu wojny, szczególnie w przypadku podjęcia przez Rosjan działań znanych z Ukrainy – ataków hakerskich, ataków dronów czy pojawienia się "zielonych ludzików". Komórki te składać się mają z żołnierzy sił specjalnych i gwardii narodowej w komórkach bojowych i z cywili w komórkach niebojowych.

Komórki ruchu oporu miałyby na celu wzmocnienie oporu sił konwencjonalnych poprzez osłabienie i rozproszenie sił rosyjskich, ułatwienie działań posiłków NATO poprzez osłabienie tyłów rosyjskich i dostarczanie danych wywiadowczych, a także wzmocnienie woli oporu populacji państw bałtyckich i wysłanie w świat jasnego sygnału o woli oporu, który zwiększyłby poparcie polityczne dla udzielenia pomocy ze strony innych członków NATO.

Z raportu jasno wynika, że dla Amerykanów zajęcie państw bałtyckich przez Rosję w pierwszych dniach konfliktu jest bardzo prawdopodobne, niezależnie od ewentualnego przeciwdziałania NATO. Dlatego rekomendacje dla rozwoju systemów obronnych Litwy, Łotwy i Estonii koncentrują się raczej wokół rozwijania zdolności, które ułatwiłyby odbicie tych terytoriów z rąk rosyjskich, a nie wokół rozwoju sił konwencjonalnych, jak w przypadku Polski.

Jesteśmy na siebie skazani

Niestety ze względu na szczupłość sił naszych sąsiadów to na nas spoczywać będzie gros odpowiedzialności za zapewnienie bezpieczeństwa w regionie. Amerykanie, choć dobrze wyposażeni i wyszkoleni, z przyczyn geograficznych i finansowych nie są w stanie wziąć na siebie głównego ciężaru zabezpieczenia wschodniej flanki NATO. W ich przewidywaniach rolę taka ma spełnić Wojsko Polskie. Z raportów wyraźnie wyłania się obraz połączonych sił amerykańsko-polskich przebijających się przez przesmyk suwalski na północ w celu wyzwolenia Litwy, Łotwy i Estonii.

Istotne są również różnice w rozumieniu sytuacji występujące pomiędzy Polską i USA. Biorą się one stąd, że o ile dla Polski Rosja jest nieprzewidywalnym sąsiadem, który destabilizuje region i zagraża polskiemu bezpieczeństwu, to dla Amerykanów jest ona zagrożeniem jako kontestator ładu międzynarodowego, który Stany Zjednoczone stworzyły i którego istnienie starają się podtrzymać.

Należy przy tym pamiętać, że Rosja nie jest jedynym krajem realizującym taką politykę, a nawet nie najgroźniejszym (tym są oczywiście Chiny). To z kolei oznacza, że zapobieżenie działaniom Rosji jest dla Amerykanów istotne, ale nie priorytetowe, podczas gdy dla nas jest to rzecz najwyższej wagi.

Wnioski dla Polski? Po pierwsze, wiemy na pewno, że to od nas jako pierwszych oczekiwana będzie pomoc po wybuchu ewentualnego konfliktu. Oznacza to, że Wojsko Polskie, aby sprostać zobowiązaniom sojuszniczym, musi mieć wysoką gotowość bojową tak, aby móc włączyć się do działań już w pierwszych dniach wojny. Wartość bojowa jednostek naszych wojsk powinna przy tym być na tyle duża, aby sprostać nie tylko zadaniu pomocy dla państw bałtyckich, ale również osłonięciu flank ewentualnego natarcia, a więc obwodu Kaliningradzkiego i Białorusi.

Czy możliwe jest jednoczesne podołanie tym zadaniom przez Siły Zbrojne RP? Obecnie najprawdopodobniej nie. Być może pokazuje to, że skala, w jakiej myślą Amerykanie, powoduje, że nie są w stanie docenić niektórych elementów regionalnych układanek bezpieczeństwa.

Być może oczekiwania wobec Polski są zbyt duże. Wyzwaniem na najbliższe lata, zarówno dla Polski, jak i dla USA powinno być znalezienie odpowiedzi na pojawiającą się tutaj rozbieżność interesów. O ile bowiem odstraszenie Rosji jest wspólnym interesem obu państw, o tyle odpowiedź na pytanie, co zrobić, gdyby do konfliktu naprawdę doszło, już taka jasna nie jest.

Źródło artykułu:Klub Jagielloński
Fort Trumpzielone ludzikipaństwa bałtyckie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)