Makowski: Ryzykowna gra Mariana Banasia [OPINIA]
Czwartkowa konferencja NIK przypominała pocztówkę z republiki bananowej, a nie obrazek z państwa w centrum Unii Europejskiej. Marian Banaś - pomimo przedstawionych dowodów na złamanie prawa przy wyborach kopertowych - nie skierował wniosku do prokuratury odnośnie do nadzorujących całość polityków. Na końcu odsłonił jednak swoje możliwe intencje. Jego synowi grożą śmiercią, więc on, ojciec, będzie bronił bezpieczeństwa rodziny. Nawet jeśli chodzi o trzymanie w szachu szefa rządu.
Ogromne oczekiwania, zarzuty najpoważniejszego kalibru, potencjalne storpedowanie "Nowego Ładu", zaplanowanego przez PiS na 15 maja. Konferencja Najwyższej Izby Kontroli, przyspieszona o pięć dni, miała być polityczną petardą podłożoną pod miękkie podbrzusze Zjednoczonej Prawicy.
Marian Banaś miał zgłosić do prokuratury wnioski o możliwości popełnienia przestępstwa przez premiera Mateusza Morawieckiego, ministrów Michała Dworczyka, Jacka Sasina oraz Mariusza Kamińskiego. W konsekwencji tej decyzji, dać Zbigniewowi Ziobrze - jako prokuratorowi generalnemu - narzędzie, które ten mógłby wykorzystać w przyszłych potyczkach z szefem rządu. Jedne z najbardziej perswazyjnych, jakie lider Solidarnej Polski może mieć w rękach.
Zamiast tego zobaczyliśmy prezentację multimedialną złożoną ze slajdów z gazet oraz kilkunastu losowych zdjęć pandemii w Polsce, wraz ze średnio pasującą do tego muzyką, która miała nadać aurę powagi kalendarium wypadków, które doprowadziły do wydania ponad 70 mln zł na niezorganizowane prezydenckie wybory korespondencyjne. Tyle, że gdyby oddzielić formę od treści, to co mówili przedstawiciele NIK, nawet, gdyby było napisane na serwetce, jest wystarczająco poważne.
Niedopełnienie obowiązków, lekceważenie prawa, organizowanie wyborów korespondencyjnych z pominięciem kompetencji Państwowej Komisji Wyborczej, świadomość poruszania się w przestrzeni pozakonstytucyjnej, unikanie odpowiedzialności osobistej poprzez brak podpisów kluczowych polityków pod decyzjami finansowymi, działanie pod presją czasu z pominięciem standardowych mechanizmów kontrolnych - to tylko wierzchołek z góry lodowej zarzutów skierowanych w stronę rządu przez Mariana Banasia i jego podwładnych.
A jednak, gdy przyszło do kluczowego "sprawdzam", kropki nad i zabrakło. Wnioski o możliwość popełnienia przestępstwa skierowano jedynie wobec wykonawców woli politycznej, która szła z góry, czyli wobec Poczty Polskiej i Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych. Bez zbędnych metafor - oskarżono posłańców, a nie nadawców wiadomości. Sprawa tym bardziej dziwna, że medialne przecieki z raportu NIK sugerowały znacznie odważniejsze kroki. Każde pytanie dziennikarzy na konferencji prasowej zorganizowanej po wystąpieniu urzędników, które dotyczyło odpowiedzialności personalnej członków PiS, było zbywane ogólnikami w stylu: "czekamy na wyniki kontroli, czekamy na to, co odpisze ministerstwo".
Po co w takim razie organizować konferencje, jeśli nie ma się kluczowych fragmentów układanki? Czeka na konkluzje? Możliwej odpowiedzi trzeba szukać na jej finiszu, a dokładnie - w ostatnim zdaniu - jak gdyby na odchodne wypowiedzianym przez szefa NIK. - Tak się dziwnie składa, że dwa dni temu dostaliśmy maila, że jest bomba w naszych budynkach i delegaturach. A dziś rzekomo, że mój syn ma popełnić samobójstwo, więc policja pojawiła się u mojej rodziny w Krakowie i u syna. O komentarz poproszę już was samych - zwrócił się do dziennikarzy Marian Banaś. I wyszedł.
Tym samym, jak rozumiem, świadomie rzucił cień na prace kierowanej przez siebie instytucji, której misją jest bezstronne patrzenie na ręce władzy. Dał do rąk mediów przychylnych rządowi oraz jego politykom koronny argument "z prywaty". - NIK nie może się opierać na jakichś gazetkach opozycyjnych. To sytuacja, w której władze państwa musiały podejmować decyzje związane z przestrzeganiem konstytucji, demokracji, a równocześnie z narastającą wtedy pandemią. Wymagało to nadzwyczajnych działań - bagatelizował wydźwięk raportu marszałek Ryszard Terlecki.
Bo czy można jednoznacznie stwierdzić, na ile zarzuty związane są z misją NIK-u, a na ile z osobistą sytuacją rodziny Banasiów? Przecież w kwietniu Centralne Biuro Antykorupcyjne weszło do domu Jakuba Banasia, który już wcześniej kontrolowany był przez wszystkie możliwe organy państwa. Jego ojciec nie przebierał w słowach, komentując sytuację. - Przypomina mi to czasy bolszewickie, gdy zostałem skazany. Dziś w rzekomo wolnej Polsce robi się to samo. To w czystej postaci państwo policyjne, którym rządzą służby, a nie premier - twierdził.
Co z tego powinien zrozumieć obywatel? Zamiast mechanizmów kontrolnych państwa, mamy jego prywatyzację. Zamiast odpowiedzialności urzędniczej za podejmowane błędne decyzje - chowanie się za plecami podwładnych. Tak nie buduje się poważne państwo prawa, to rozmienianie powagi państwa na drobne.
Marcin Makowski dla WP Opinie