Makowski: "Pytania skrojone na miarę, a i tak nie wyszło. PiS potknął się o debatę" [OPINIA]
Dziwna to była debata. Nudna, przewidywalna, z tendencyjnymi pytaniami i wyprana z emocji, które powinny towarzyszyć "najważniejszym wyborom w historii III RP". A przecież, zwłaszcza obozowi władzy, powinno zależeć, aby było inaczej. Na ostatniej prostej gra idzie o mobilizację elektoratu. Jacek Sasin nie udźwignął tego zadania.
W kuluarach Telewizji Polskiej mówi się, że po wtorkowej debacie autentycznie przestraszono się, że zamiast rytualnego spotkania polityków z drugiego szeregu z którego nic nie wynika, zrobił się problem. Bo przedstawiciele opozycji wypadli lepiej, niż się spodziewano, a reprezentant PiS-u - wicepremier Jacek Sasin - mimo szklarniowych warunków i pytań skrojonych na miarę, nie błyszczał. Żartuje się też, że zamiast jednej debaty, trzeba będzie cały proces z innymi reprezentantami powtórzyć.
"Drugie expose"
Między innymi dlatego, chwilę po dyskusji w studiu, miał on na antenie TVP Info "drugie expose" w postaci dwóch wywiadów, w których już bez przeszkód i dłużej niż minutę, mógł komentować i krytykować wystąpienia konkurentów, zwłaszcza Borysa Budki. Wtedy bez przeszkód powtórzył rządową narrację o budowie państwa dobrobytu, walce z mafiami VAT-owskimi, sile 500+ i tak dalej. Ale czy takie miał zadanie?
Czy mając pełną świadomość konieczności zmobilizowania swojego elektoratu - najmniej skorego do głosowania sposób wszystkich partii - Prawo i Sprawiedliwość mogło sobie pozwolić na swobodę oddelegowywania polityka, który z bycia medialnym "fighterem" nie słynie?
Niewymuszone błędy
Ta nonszalancja się zemściła. Być może myślano, że trudno potknąć się na pytaniach takich jak kwestie LGBT i adopcji dzieci przez pary homoseksualne, transferów socjalnych, wzmacniania "silnego sojuszu z USA" czy unijnych dopłat dla polskich rolników. I faktycznie, cała dyskusja pomiędzy politykami nie stała na wysokim poziomie, więc nawet przeciętny występ mógł się wtopić w magmę obietnic, przerywanych gongiem.
Oczywiście można dodać, że przedstawiciel KO jako symbol zapaści w służbie zdrowia pokazał wysoki paragon na lek, który okazał się nieaktualny, bo specyfik jest już refundowany. Można wspomnieć, że Władysław Kosiniak-Kamysz nie wymienił kwoty dopłat unijnych dla rolników, że gdzieś tam coś retorycznie nie poszło.
"Zmuśmy" polityków do debatowania
Tyle, że partia aspirująca do drugiej kadencji musi pokazać więcej od konkurentów, którzy na trudny teren przyszli lepiej przygotowani. Nie mylili się tak często w wypowiedziach i nie używali kolokwializmów w stylu "pierdyknąć", co zrobił Jacek Sasin. Mam wrażenie, że po tym doświadczeniu, rząd i generalnie politycy, będą jeszcze mniej chętni do urządzania debat. A przez to, wyborcy będą wyciągać królika z kapelusza, zamiast kogoś, kto umie sprostać presji i merytorycznie dyskutować z oponentami.
A gdyby tak odwrócić punkt widzenia, i polityków po prostu do debat "przymusić"? Może to czas na obywatelski projekt ustawy nakładającej na nich obligatoryjny obowiązek organizowania debat przedwyborczych, w których występują liderzy, a nie drugi szereg, i które są prowadzone i transmitowane przez trzy największe telewizję, a nie tylko jedną - państwową? Sprawdźmy ludzi, którzy chcą stanowić prawo, na ile ich intencje i piękne słowa o demokracji są szczere.
Marcin Makowski dla WP Opinie