Makowski: "Piotrowicz i Pawłowicz w Trybunale Konstytucyjnym. Po co PiS to sobie zrobił?" [OPINIA]
Miało być uspokojenie nastrojów przed wyborami prezydenckimi, szukanie głosów centrum, zakulisowe meblowanie nowego rządu i przyglądanie się, jak opozycja potyka się o własne nogi, typując kandydata, który stanie w szranki z Andrzejem Dudą. Na zapowiedziach i marzeniach soft-prawicy się skończyło. Duet Piotrowicz&Pawłowicz w Trybunale to gra po bandzie.
Dawno nie widziałem takiej jednomyślności na politycznym Twitterze, a śledzę go niemal codziennie (to wstydliwe wyznanie) od dziewięciu lat. Ogłoszenie przez marszałka Ryszarda Terleckiego, że kandydatami Prawa i Sprawiedliwości na sędziów Trybunału Konstytucyjnego będą prof. Krystyna Pawłowicz, prok. Stanisław Piotrowicz i prof. Elżbieta Chojna-Duch, zbiło wszystkich z tropu.
Jak to wytłumaczyć?
Zbiło z tropu opozycję, liberałów i lewicę, bo - mówiło się tak kiedyś o strategii prowokowania przeciwnika przez Donalda Tuska - było to jak "przejechanie prętem po klatce z małpą". Małpa zaczyna szaleć, odwraca uwagę, tymczasem ten, który trzyma pręt w ręce - zajmuje się czymś innym. Jeśli taki był plan, niewątpliwie się udało.
Problem polega na tym, że skonsternowana była również spora część prawicy i konserwatystów, szczególnie tych spod znaku bardziej koncyliacyjnego stylu uprawiania polityki. W końcu mówimy nie tylko o byłej poseł, która dała się poznać w Sejmie agresywnymi wypowiedziami, a na Twitterze nieustannie toczonymi wojnami, w których arsenałem były osobiste wycieczki i odsądzanie inaczej myślących od wiary i rozumu.
Kandydatem na sędziego został przecież również prokurator Piotrowicz, któremu wcześniej suweren podziękował za pracę, nie wybierając na kolejną kadencję do Sejmu. Ten sam prokurator, który ma na sumieniu ciemne karty w PRL-u, łącznie z emocjonalną obrona księdza-pedofila.
Milczenie i konsternacja
Nie wiedziało co powiedzieć również wielu polityków Zjednoczonej Prawicy. Pytani o komentarz albo zapadali się pod ziemię, albo mówili, że są tak samo zaskoczeni, albo - to akurat głos z Pałacu Prezydenckiego - że: "ustosunkują się do kandydatur, kiedy wpłyną oficjalnie na biurko Andrzeja Dudy".
Tylko nad czym tutaj dywagować? O ile w przypadku prof. Elżbiety Chojny-Duch można spekulować, czy nie otrzymała nominacji na stanowisko za korzystne dla PiS-u zeznania na komisji VAT-owskiej - ale podkreślam, spekulować, bo to ogólnie rzecz biorąc rzetelnie przygotowana do pracy osoba - w reszcie przypadków... cóż.
Po co to Jarosławowi Kaczyńskiemu było potrzebne? W jakim celu wybrał na tak reprezentacyjną funkcję osoby, które kojarzą się z pełnieniem funkcji ściśle partyjnych, co już na starcie podważa ich motywacje i wiarygodność? Chodziło o pokazanie, że teraz nie będzie "cackania się" z opozycją, i tak jak prof. Andrzej Rzepliński stanowił twarz opozycji, tak teraz Trybunał będzie bliżej władzy?
Kto zyskuje na nowych sędziach?
Po co to było partii potrzebne, gdy teraz postawiła w trudnej sytuacji również swojego kandydata na prezydenta, który na początku kampanii o reelekcję będzie musiał zadecydować, czy nominacje podpisać? Nie wierzę, aby to była piłka wystawiona w stronę Głowy Państwa tylko po to, aby ta mogła ją odbić i zaplusować u wyborców umiarkowanych.
Przecież tym samym prezydent zraziłby do siebie twardy elektorat PiS, który uważa, że skoro "słychać wycie", to "znakomicie". Dziwna decyzja, zmieniająca akcenty w układającym się w miarę pozytywnie dla PiS-u pejzażu politycznym. W zamian za co? Kto na tym realnie zyska? Pracę nominantów, jeśli zostaną zaprzysiężeni - ocenimy po owocach, ale bez względu na to, jak będą orzekać, już teraz jedno jest pewne. Na własne życzenie rozpętano dyskusję na temat, który rządowi poparcia nie przynosi, podważając bezstronność jednej z najważniejszych instytucji kontrolnych polskiej demokracji.
Marcin Makowski dla WP Opinie
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl