Makowski: Marsz Niepodległości to lustro, w którym oglądamy samych siebie [OPINIA]
Nie ma jednego Marszu Niepodległości, tak jak nie ma dzisiaj jednej Polski. Ci, którzy chcieli, widzieli rodziny z dziećmi. Inni - nienawiść i skrajny nacjonalizm. Oceniając przez pryzmat większości, w tym roku była to jednak wyjątkowo spokojna manifestacja. Pytanie brzmi, jaką cenę rząd zapłacił za ten spokój?
11.11.2021 19:15
Marsz Niepodległości jest jak polityczno-społeczne pudełko czekoladek. Jeśli sięgnie się w odpowiednie miejsce, można z niego wyjąć właściwie wszystko. Radosną manifestację rodzin z dziećmi. Spęd nacjonalistów. Neo-faszyzm. Incydenty. Patriotyzm. Dumę i grozę. Wybierajcie, która wersja odpowiada waszej bańce światopoglądowej. Jak umieścić kamerę i którą stację telewizyjną włączyć. Bo te rzeczywistości od dawna się ze sobą nie sklejają. Mogą co najwyżej zaspokajać potrzebę utwierdzania się w obranych poglądach.
Jest jeszcze inna perspektywa. Można spojrzeć na ten dzień bez żadnych filtrów. Na taki, jakim jest. Albo jakim my - jako naród - jesteśmy. Problem polega bowiem na tym, że marszu z 11 listopada 2021 roku nie da się wpisać w pasek, tweeta czy czarno-biały komunikat.
Widzieliśmy na ulicach Warszawy i rodziny z dziećmi, i hasła skrajnie nacjonalistyczne. Durne gesty w postaci palenia flagi Niemiec oraz zdjęcia Donalda Tuska oraz wszystko, co po środku. W zdecydowanej większości - a to jedyny punkt odniesienia, który można przyjąć za reprezentatywny – był to jednak odbywający się pokojowo przemarsz zwykłych ludzi, który postanowili wziąć polskie flagi i ruszyć z Ronda Dmowskiego pod Stadion Narodowy. Każdy z indywidualnymi motywacjami.
Zobacz także
Nie oznacza to jednak, że powinniśmy być ślepi na hasła i wydarzenia, które nie mają niczego wspólnego ze świętowaniem niepodległości, a które – poprzez decyzję władz obejmujących patronat nad wydarzeniem – nabrały poniekąd charakteru państwowego. Nie umiem za normalną uznać choćby sytuacji, w której za grupą mundurowych, którym poświęcone było całe wydarzenie, szli ludzie z tzw. "czarnego bloku" z krzyżami celtyckimi, banerami w stylu "It's OK to stay white", przyśpiewkami o niechęci wobec muzułmanów czy odwołujący się wprost do symboliki neo-faszystowskiej.
To pomieszanie z poplątaniem. Niekiedy również od strony religijnej, jak choćby na transparencie Młodzieży Wszechpolskiej, która zrównała nasz kraj ze świętym Jerzym, który zabija kopią pomalowanego w barwy unijne smoka.
Zastanawiam się również, ile politycznie za jakiś czas będzie kosztować PiS "budowanie" Roberta Bąkiewicza, który rośnie w siłę i mówi coraz radykalniejszym przekazem. - Polska jest atakowana ze wschodniej granicy przez Moskwę, która wykorzystuje Białoruś do presji migracyjnej i destabilizacji państwa polskiego. Jesteśmy również atakowani przez Niemcy, które wykorzystują instytucje unijne do odbierania nam suwerenności – przemawiał na czele marszu szef narodowców. - Trwa wojna. I to nie tylko ta na granicy, nie tylko tak z Unią Europejską. W tej chwili trwa wojna cywilizacji. To od nas zależy, gdzie pójdzie Polska – dodawał z patosem. Wydaje mi się, że w obliczu możliwego realnego starcia na granicy z Białorusią absurdalne jest takie rozkładanie akcentów.
Wróg ideologiczny staje się ważniejszy niż państwo, które poprzez swoje media grozi użyciem wobec Polski arsenału nuklearnego.
Prawo i Sprawiedliwość zyskało kilka punktów legalizacją marszu, który okazał się spokojny, a który – moim zdaniem – bez dostatecznych podstaw miał być zdelegalizowany przez warszawski Ratusz i prezydenta Rafała Trzaskowskiego. Zastanawiam się tylko, co dalej. W końcu prezydent, premier ani szef partii na marszu, który firmowała Rzeczpospolita nie byli. Dlaczego?
Osobnym pytaniem jest przewijające się jak mantra narzekanie obozu – nazwijmy go umownie liberalnym – na "zawłaszczanie" 11 listopada przez nacjonalistów. Myślę, że aby uwagi te były zasadne, najpierw należałoby zaproponować autentyczną alternatywę do wydarzenia organizowanego przez kolegów Roberta Bąkiewicza. Coś, co zgromadziłoby ludzi inaczej odczuwających ten mający nas jednoczyć dzień. Niepodległość ma bowiem tę wspaniałą właściwość, że w oczach ojców założycieli II RP miała pomieścić w granicach państwa wszystkich. Endeków i piłsudczyków. Białorusinów, Polaków i Żydów. I przez lata, do momentu utraty suwerenności w inwazji militarnej Niemiec i Sowietów, mieściła.
Może to jest jakaś lekcja dla nas wszystkich? Żyć w państwie, który pomieści różne marsze – od Niepodległości po Równości. Wymagam zbyt wiele?
Marcin Makowski