Makowski: Geopolityczny szpagat. Czy PiS przekona europejską prawicę do ostrzejszej polityki wobec Rosji? [OPINIA]
We wtorek Mateusz Morawiecki leci z wizytą do Kijowa. Premier zapewni ukraińskiego prezydenta o polskim wsparciu, również pod względem dostaw amunicji. Pytanie, jak nasi sąsiedzi odczytają intencje rządu, którego szef w sobotę spotkał się w Madrycie z liderami europejskich partii prawicowych - do tej pory w większości łagodnie spoglądających na imperialistyczne zapędy Rosji.
Prawo i Sprawiedliwość przy okazji agresywnej polityki Moskwy na granicy z Ukrainą często i skwapliwie wylicza błędy niemieckiej polityki zagranicznej, uzależnionej od gazu z Rosji. Berlin jawi się w tej narracji jako koń trojański Putina w samym sercu Unii Europejskiej. Uległy, zafiksowany na deeskalacji napięcia po myśli Władimira Putina, nielojalny wobec sojuszników z NATO.
O ile duża część tej krytyki jest wobec Niemiec uzasadniona - Nord Stream 2 nie spadł z nieba, ale był efektem metodycznego wiązania się interesami strategicznymi z liderem mocarstwa, które bezprawnie anektowało terytorium Ukrainy - o tyle rodzi się w tej sytuacji inne pytanie. Czy wskazując i przestrzegając przed niemiecką prorosyjskością i kunktatorstwem, można być wiarygodnym w polityce zagranicznej, gdy do swoich politycznych przyjaciół zalicza się liderów partii, dla których Ukraina stanowi "strefę wpływów Rosji"?
- Bardzo dobrze, że mogliśmy być dzisiaj wśród naszych przyjaciół - oświadczył Mateusz Morawiecki po sobotnim spotkaniu z liderami europejskich partii prawicowych i konserwatywnych w Madrycie. Wśród nich znaleźli się m.in. Santiago Abascal z hiszpańskiego VOX-u, premier Viktor Orban oraz przewodnicząca Frontu Narodowego Marine Le Pen. To właśnie jej słowa o "strefie wpływów", wypowiedziane podczas grudniowego "The Warsaw Summit" - gdy wiadomo już było, że Putin gromadzi dziesiątki tys. żołnierzy z myślą o naruszeniu integralności terytorialnej - brzmią echem również w Madrycie.
Pomimo podpisania z inicjatywy Polski wspólnej deklaracji, w której podkreślono konieczność zachowania suwerenności energetycznej oraz potępienia rosyjskiej polityki względem Ukrainy, Le Pen znajdując błahy pretekst, podpisu nie złożyła.
O powodach napisał na Twitterze eurodeputowany PiS Zdzisław Krasnodębski. "Delegacje biorące udział w spotkaniu w Madrycie poparły deklarację, w której znalazło się także potępienie agresywnych działań Rosji. Delegacja francuska wstrzymała się w tym punkcie. Marine Le Pen wyraziła swoje osobiste poparcie także dla tego punktu deklaracji, jednak ze względu na prowadzone obecnie przez prezydenta Macrona negocjacje, uznając jego kompetencje w prowadzeniu polityki zagranicznej Republiki Francuskiej, delegacja francuska postanowiła nie zajmować oficjalnego stanowiska w tej kwestii" - stwierdził.
Konflikt na Ukrainie. Wojska ukraińskie o możliwej ofensywie rosyjskiej
Syzyfowa praca, czy realne otworzenie oczu?
Tłumacząc z politycznego na ludzkie, oznacza to tylko tyle, że Le Pen po prostu nie uznaje polityki rosyjskiej w Europie Środkowo-Wschodniej jako zagrożenie, czego wielokrotnie dawała przykłady, choćby w 2019 r. głosując przeciwko unijnym sankcjom nakładanym na Rosję za aneksję Krymu wraz z liderem włoskiej Ligi Matteo Salvinim
Owszem, premier Mateusz Morawiecki może mówić, że zmienia percepcję europejskiej prawicy względem Moskwy, co - to akurat ciekawe - zauważają również niemieckie media. Na ile jest to praca syzyfowa i pozorna, a na ile realne otworzenie oczu na działania Władimira Putina? Jeśli niektórych nie przekonują nawet największe od czasu zimnej wojny ruchy wojsk w Europie i, mimo absurdalnych żądań Kremla o powrocie NATO do status quo sprzed 1997 r., unikają jednoznacznego potępienia Rosji - co zmienia niemająca żadnej mocy dyplomatycznej deklaracja?
Premier przyznał na konferencji prasowej, że rozumie, że politycy w Europie mogą widzieć Rosję inaczej niż Polska. – Żyjąc kilka tysięcy kilometrów od rosyjskich granic, często nie zdają sobie sprawy z tego jak realne jest zagrożenie – i chcieliby traktować Władimira Putina jak racjonalnego i odpowiedzialnego partnera, przymykając oczy na ponad dwie dekady jego agresywnej, często zbrodniczej polityki. Takie podejście do Rosji jest niestety w Europie Zachodniej powszechne, niezależnie od sympatii politycznych, od prawa do lewa – podkreślił Morawiecki.
Tylko co z tego, gdy na razie nic nie wskazuje, aby prawicowi "przyjaciele" PiS-u dokonali realnej autorefleksji? Dlaczego mieliby to zrobić, skoro tak opornie dokonuje jej Berlin? Niestety, zamiast budować pozycję Polski w NATO i Unii Europejskiej, polski rząd w tak kluczowym momencie stara się balansować między eurosceptykami a Kijowem. Zastanawiam się, jak odbierze ten ruch prezydent Włodymyr Zełenski. To bardzo ryzykowna gra.
Marcin Makowski dla WP Wiadomości