Makowski: "Duda może przegrać z Kosiniakiem-Kamyszem? Tak. W alternatywno-sondażowej rzeczywistości" [OPINIA]
Ponieważ sezon wyborczy nie znosi próżni, każdy dzień musi się zaczynać od mocnego cytatu albo jeszcze mocniejszego sondażu. Ostatnim hitem okazała się prognoza… zwycięstwa w wyborach prezydenckich 2020 kandydata, który w I turze może liczyć na około 10 proc. poparcia. Wygrałby te wybory, gdyby tylko dostał się do drugiej tury. I gdyby społeczeństwem dało się sterować jak infografikami. Ale się nie da. Na szczęście.
25.02.2020 10:51
W II turze Andrzej Duda może przegrać z Władysławem-Kosiniakiem Kamyszem - zagrzmiały nagłówki gazet i portali, a politycy i dziennikarze ruszyli do wyścigu na analizy politologiczne po zapowiadanym jako "sensacyjny" sondażu United Survey dla "Dziennika Gazety Prawnej" i RMF FM. W końcu trudno się nie ekscytować, gdy stosunkowo poukładany politycznie stolik ktoś nagle wywraca, nie tylko detronizując kandydatkę Koalicji Obywatelskiej Małgorzatę Kidawę-Błońską, ale - przede wszystkim - obecnie urzędującego prezydenta. Prawda? Problem w tym, że nieprawda.
W tym samym sondażu w I turze wyraźnie prowadzi Andrzej Duda, który może liczyć na 41,9 proc, poparcia, jego najgroźniejsza rywalka na 22,2 proc, a dopiero na trzecim miejscu z wynikiem 10,4 proc. znajduje się Władysław Kosiniak-Kamysz. Robert Biedroń, Szymon Hołownia i Krzysztof Bosak mogą liczyć kolejno na: 8,2, 7,4 i 4,1 proc. poparcia. Ba, gdyby do II tury wyborów dostali się Andrzej Duda i Małgorzata Kidawa-Błońska, co wydaje się najbardziej prawdopodobne, obecny prezydent i tę walkę by wygrał stosunkiem sił 49,6 do 41,6 proc.
Po co w takim razie tworzyć alternatywne rzeczywistości, w których w II turze symbolicznie mierzą się Duda z Hołownią, Duda z Biedroniem, Duda z Kosiniakiem? Oczywiście, gdybanie to również element składowy demokracji, o czym przekonał się obecny prezydent, któremu w analogicznym momencie kampanii w 2015 r. nie dawano praktycznie żadnych szans na zwycięstwo z Bronisławem Komorowskim. Jest jednak różnica między stawianiem pytań, tez, prowadzeniem analiz socjologicznych, a ogłaszaniem jako "sensacyjne" badań, w których ktoś, kto dzisiaj nie ma praktycznie żadnych szans na II turę (gdyby tylko w oderwaniu od aktualnych wydarzeń go w niej umieścić), być może by wygrał.
Przypomina mi to sytuację z innym sondażem, tym razem IBRiS-u, gdzie postawiono następujące pytanie: "Którego kandydata na prezydenta Polacy najchętniej zaprosiliby na obiad?". Co było do przewidzenia, większość Polaków (35,4 proc.) wybrało Andrzeja Dudę. Co zrobił kandydat ludowców, który w zestawieniu uplasował się na drugim miejscu? Wyciął lidera, zmienił pytanie sondażowe i ogłosił się zwycięzcą. "MasterChefem nie jestem, ale chętnie pomogę coś upichcić, skoro zapraszacie" - zatweetował, doklejając grafikę o treści: "Którego kandydata opozycji najchętniej zaprosił(a)byś na obiad?". I tam faktycznie, Kosiniak-Kamysz ma 16 proc., Kidawa-Błońska 11, około 11 Hołownia i Biedroń, 3,3 Bosak.
Tylko co z takich badań wynika? Tylko tyle, że dzięki nim możemy się czymś ekscytować, dodać kolorytu do kampanii, uwierzyć, że wszystko może się jeszcze zmienić. I owszem, może a nawet powinno, bo bez tego demokracja byłaby martwa. Wybory wygrywa się jednak ciężką pracą, empatią, programem i dobrym sztabem. A nie podkręcaniem statystyk.
Marcin Makowski dla WP Opinie
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.