Makabryczny wypadek na elektrycznej hulajnodze. Sędzia z Lublina wypunktował zagrożenia
Eksperci i minister infrastruktury wciąż jeszcze głowią się nad przepisami, które mają okiełznać fantazję użytkowników elektrycznych hulajnóg. Tymczasem już trzy lata temu sędzia Bernard Domaradzki z Lublina wyliczył zagrożenia i opisał jak traktować te pojazdy. Niestety ta lekcja wynika ze śmiertelnego wypadku 10-letniego chłopca.
Pasażerowie miejskiego autobusu krzyczeli z przerażenia, aby kierowca się zatrzymał. Żyjąca jeszcze ofiara wołała "wypuść mnie". Chwilę wcześniej 10-letni Szymon, jadąc elektryczną hulajnogą wjechał na przejście dla pieszych. Miał zielone światło, ale co z tego. Dostał się pod podwozie autobusu i był wleczony przez 22 metry.
Obrażenia m.in. liczne złamania żeber, nóg, miednicy, obojczyka okazały się zbyt ciężkie, aby go uratować. Zmarł po 5 godzinach od wypadku.
Śmiertelny wypadek z Lublina powinien być przestrogą dla użytkowników elektrycznych hulajnóg kierowców, ale też rodziców. Do wypadku doszlo, mimo że ojciec chłopca "nadzorował" jego jazdę ze swojego auta. W 2016 roku sędzia Bernard Domaradzki z sądu rejonowego w Lublinie musiał orzec nie tylko o winie i wskazać sprawcę, ale też zinterpretować, czy zachowanie osoby na elektrycznej hulajnodze było zgodne z prawem.
Błąd pierwszy. Ojciec chłopca pozwolił jechać po chodniku
Sędzia uznał, że zachowanie chłopaka, który jechał po chodniku i następnie wjechał na przejście dla pieszych, było nieprawidłowe. "Nie sposób uznać, że poruszanie się przez małoletniego (lat 10) po chodniku przedmiotem mogącym rozwijać prędkość ponad 20 km/h było prawidłowe. W świetle powyższego decyzja ojca dziecka, który zezwolił mu na poruszanie się po chodniku hulajnogą elektryczną, ograniczając się jedynie do swoistego nadzoru z wnętrza samochodu, którym się poruszał była nieprawidłowa" - stwierdził sąd.
Podkreślił przy tym, że osoba poruszająca się na hulajnodze nie jest pieszym. Hulajnogi elektryczne należy zakwalifikować jako motorowery. - Nie jest rowerem, który napędza siła mięśni, ani też wózkiem przewożącym osobę - tłumaczył sędzia.
Błąd drugi. Wjazd na pasy. Pułapka zielonego światła
Mimo to winą za wypadek sąd obarczył kierowcę autobusu. Ten wjechał na przejście dla pieszych, skręcając w prawo, przy zapalonej tzw. zielonej strzałce. Nie zwolnił, ani też nie zatrzymał się, co nakazują przepisy. Kierowca tłumaczył, że nie widział chłopaka wjeżdżającego na przejście. O winie kierowcy przesądził jednak niebezpieczny wjazd na pasy.
Sąd uznał, że kierowca autobusu powinien założyć, że dziecko nieznające przepisów ruchu drogowego a jadące chodnikiem może zachować się nieodpowiedzialnie. Tym bardziej że dzieci są uczone od przedszkola, widzisz zielone na pasach, idź. - "Taka organizacja ruchu na skrzyżowaniu i przejściu dla pieszych okazała się śmiertelną pułapką - wskazał sędzia.
Karę dla kierowcy złagodzono. Sąd orzekł 8 miesięcy pozbawienia wolności z zawieszeniem na 2 lata.
- Przy wymiarze kary miał na względzie również fakt, iż oskarżony nie jest osobą wyłącznie winną zaistnieniu wypadku drogowego, a do jego zaistnienia doszło również na skutek naruszenia zasad i przepisów ruchu drogowego przez małoletniego pokrzywdzonego - dodał sędzia Domaradzki w uzasadnieniu wyroku.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl