Majmurek: PiS przegrał funkcję dla Krasnodębskiego na własne życzenie [OPINIA]
PiS nie potrafił wywalczyć nawet stołka wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego. Nie potrafił wygrać w UE nawet w grze o pietruszkę.
W środę Parlament Europejski wybrał swojego przewodniczącego, oraz wiceprzewodniczących. Jednym z nich została była polska premier, Ewa Kopacz. Poległ za to kandydat wystawiony przez Prawo i Sprawiedliwość, profesor Zdzisław Krasnodębski. Czy to kolejny sukces PO na europejskiej scenie i kolejna klęska obecnie rządzącej partii?
Gra o pietruszkę
Z ogłaszaniem sukcesu PO raczej nie powinno przesadzać. Ze wszystkich kluczowych instytucji Unii Europejskiej – Komisji, Rady Europejskiej, Europejskiego Banku Centralnego – Europarlament ciągle pozostaje najmniej sprawczy. Choć jako jedyny posiada bezpośredni demokratyczny mandat.
Stanowisko przewodniczącego PE daje piastującej je osobie rozpoznawalność i polityczną wagę. Trafiali się szefowie PE, jak niemiecki socjalista Martin Schulz, którzy potrafili wykorzystać swój urząd, by prowadzić ambitną, europejską politykę. Nie każdy jednak jest Schulzem - jeśli chodzi o realny wpływ na funkcjonowanie UE większe znaczenie, niż szef Parlamentu Europejskiego ma na ogół komisarz odpowiadający za szczególnie istotny obszar: sprawy ekonomiczne i finansowe, konkurencję, czy praworządność.
Wiceprzewodniczący parlamentu pozostają w dużej mierze anonimowi. Kto z państwa potrafi wymienić choć dwóch z poprzedniej kadencji? No właśnie. A jest ich nie dwóch i nie trzech, ale aż czternastu. Wybory na to stanowisko - przy całym szacunku dla pracy, jaką wykonują niektóre pełniące je osoby - to trochę gra o pietruszkę. Skład kolegium wiceprzewodniczących konstruowany jest tak, by zachować równowagę między kluczowymi frakcjami, państwami i regionami Europy. Także wybór Ewy Kopacz wynikał przede wszystkim z narodowego i partyjnego parytetu – była polska premier będzie jedną z pięciu wiceprzewodniczących PE z chadeckiej Europejskiej Partii Ludowej. Chadecy dostali tak wielu wice, bo choć w ostatnich wyborach uszczuplili swój stan posiadania, to ciągle pozostają największą frakcją w PE. A stanowisko przewodniczącego odpuścili socjaliście, Włochowi Davidowi Sassoli.
PO nie ma więc specjalnie powodów, by świętować sukces. PiS za to bez wątpienia poniósł wizerunkową porażkę. Rządząca partia znów pokazała, że na europejskim forum nie potrafi wygrywać - nawet gdy chodzi o pietruszkę.
Tak źle nie było
Wcześniej PiS dwukrotnie udawało się umieścić kogoś w prezydium PE. W 2007 roku trafia do niego Adam Bielan, w 2014 Ryszard Czarnecki. Przypadek tego ostatniego pokazuje, jak bardzo funkcja wiceprzewodniczącego PE może być nieangażująca. Czarnecki wydawał się nie mieć żadnych obowiązków w Brukseli. Nieustannie przesiadywał w chętnych go słuchać mediach, gdzie w charakterystyczny dla siebie sposób powtarzał partyjne przekazy dnia.
Gorliwość w ich wypełnianiu sprawiła, że Czarnecki mimowolnie zapisał się w europejskiej historii. Po tym, gdy porównał europosłankę Różę Thun (PO) do szmalcowników, został odwołany ze stanowiska wiceszefa PE. Jako pierwsza i z dużą dozą prawdopodobieństwa jedyna osoba w historii tego urzędu.
W zamian za Czarneckiego wiceprzewodniczącym został profesor Krasnodębski. Na tle PiSowskiej delegacji bez wątpienia zawsze wyróżniał się pozytywnie. Można tylko żałować, że partia Kaczyńskiego miała dość siły, by na stanowisko w PE przepchnąć polityka tak niepoważnego jak Czarnecki, a zabrakło jej w wypadku polityka, któremu – jak ktoś się by z nim nie zgadał – nie można odmówić wiedzy, zdolności do refleksyjnego uzasadnienia swoich poglądów i debaty z inaczej myślącymi.
Nie tylko arytmetyka
"To prawa arytmetyki - duże grupy zagłosowały na siebie nawzajem" - napisał na twitterze Krasnodębski po pierwszej przegranej turze głosowania. Trafił w sedno. W Europarlamencie wszystko dzielą między sobie wielkie frakcje. Pięć stanowisk wiceprzewodniczącego wzięli chadecy, trzy socjaliści, po dwa liberałowie i Zieloni. PiS na własne życzenie wykluczył się z tej gry.
Skłócona z europejskimi chadekami partia Kaczyńskiego lata temu przeszła do marginalnej frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (ECR). I ciągle płaci za to cenę. Dziś ECR jest drugą frakcją od końca, jeśli chodzi o liczbę deputowanych. Ma ich 62 na 751 europosłów. Poza PiSowcami jej rdzeniem są brytyjscy Torysi – których pod koniec roku może już w Europie nie być.
Na Krasnodębskiego w ostatniej turze głosowało zaledwie 85 deputowanych. Poza członkami ECR kandydat PiS był więc w stanie przekonać do siebie zaledwie 23 osoby. Wyprzedził go Dimitros Papadimoulis, z mniejszej od ECR frakcji Lewicy (siły na lewo od socjalistów i Zielonych), oraz Fabio Massimo Castaldo z populistycznego Ruchu Pięciu Gwiazd.
PiS ma w PE problem nie tylko z arytmetyką, ale i przekonywaniem do siebie kogokolwiek. Nic nie wskazuje, by partii poszło lepiej przy naprawdę istotnych rozdaniach – np. kluczowych stanowisk w Komisji. Niech się więc partia cieszy z zablokowania Timmermansa – wiele więcej w tym rozdaniu europejskim może nie ugrać.