"Made in Poland" zdobywa Niemcy
Mimo kryzysu, a może właśnie dzięki niemu, polskie firmy obecne na niemieckim rynku, cieszą się sporym zainteresowaniem konsumentów. Od prezerwatyw po autobusy, polskie produkty pokazują, że "Made in Poland" na etykiecie może zachęcać do kupna.
24.08.2009 | aktual.: 24.08.2009 15:21
Jeśli wybierasz się na zakupy do jednego z popularnych w Niemczech taniego dyskontu w rodzaju Aldi czy Lidl to… bardzo miło z twojej strony, bo istotnie wspierasz polski przemysł. Sklepy te proponują produkty po korzystnych cenach właśnie dlatego, że przyjeżdżają one z polskich wytwórni. Co ciekawe, nawet woda mineralna, kupowana w sieci Aldi napełniana jest wodą z polskich źródeł. A jeśli woda musi być importowana, to cóż myśleć o innych produktach.
Na szczęście niemiecki konsument po polskie produkty nie zawsze sięga tylko ze względu na oszczędności. Przykładem może być nasz hit eksportowy, autobusy Solaris. Produkty z polskiej fabryki pod Poznaniem trafiają zresztą do całej masy miast w Europie i na Świecie. Szczególnie jednak cieszy, gdy te wcale nie tanie maszyny zostawiają w polu rodzimych niemieckich producentów jak MAN czy Mercedes-Benz wygrywając przetargi w dużych miastach Niemiec.
- Polska firma, która chce na niemieckim rynku zaistnieć, ma przeważnie dużo trudniejszą drogę, niż produkt niemiecki na polskim rynku - mówi Piotr, dostawca produkowanych w Polsce programatorów do pralek. - Przykładem trudności może być polski koncern Orlen, który przejął blisko 500 stacji benzynowych w Niemczech, ponosił olbrzymie koszty rebrandingu i dzielił stacje na sieci Premium i tańszą markę a mimo tego wciąż nie może mówić o ugruntowanej pozycji na niemieckim rynku – tłumaczy.
Niestety Orlen kupującym paliwo za Odrą nie może zaoferować tego, co przyciąga Niemców na polskie stacje blisko granicy. Jest to "szlachetność" paliwa, a ściślej mówiąc – ilość benzyny w benzynie. Niemieckie rafinerie prawo krajowe zobowiązuje do dodawania do paliwa przeróżnych ekologicznych biokomponentów. Gdyby nie to, niemiecka benzyna pewnie nadal byłaby jedną z lepszych w regionie.
Podobną przewagę uzyskiwałyby polskie produkty rolne. Uzyskiwałyby, gdyby trafiało ich do Niemiec więcej. Wiadomo, że sprzedawane w zwykłym niemieckim sklepie osiedlowym warzywa i owoce są wyhodowane przy użyciu chemicznych wspomagaczy. To widać na pierwszy rzut oka. Polscy rolnicy uprawiają o wiele naturalniej i ten fakt przekonuje Niemców.
Rok 2006 przyniósł wejście na niemiecki rynek sklepów SMYK. Iza z Poczdamu, matka dwóch chłopców, była zachwycona pojawieniem się polskiej sieci na tutejszym ciasnym rynku. – SMYK rzeczywiście trafił w gusta Niemców i zrobił tu spore zamieszanie. Gdy ludzie myśleli, że już wszystkie chwyty przyciągnięcia młodego klienta dawno się ograły, SMYK zaoferował dzieciom możliwość samodzielnego stworzenia wymarzonej maskotki.
Sporo jest w samym Berlinie polskich marek odzieżowych, takich jak Gino Rossi czy Tatuum, które przeważnie otwierają salony na najbardziej uczęszczanych deptakach miejskich. Czasem walka polskich firm ze przywiązaniem Niemców do rodzimych produktów to prawdziwy majstersztyk. Można więc na przykład kupić za niewielkie pieniądze jakiś niemiecki zakład w stanie upadłości i jego marką sygnować własne produkty. Takim rozwiązaniem posłużyła się polska firma Selena z branży chemicznej. Efekt był piorunujący a pozycja wkrótce potem ugruntowana.
O Berlinie warto wspomnieć z jeszcze jednego powodu. Otóż otworzyło się tutaj i zarejestrowało najwięcej polskich przedsiębiorstw z ponad 10 tysięcy już obecnych w Niemczech, z czego sześć tysięcy w landzie Brandenburgia (land otaczający Berlin). Nieoficjalnie mówi się, że może ich być w rzeczywistości dwa razy więcej. Jeśli komuś zależy na rozwoju własnego przedsiębiorstwa, nie może pozwolić sobie na oddanie walkowerem rynku liczącego 80 milionów konsumentów.
Więc polscy przedsiębiorcy walczą, a wśród nich nie zabraknie z pewnością tak egzotycznych producentów jak zakon benedyktynów, który po odniesieniu sukcesu w Polsce i zaplanowaniu powstania ponad 100 filii, właśnie w stronę niemieckiego klienta spogląda w następnej kolejności. Benedyktyni będą chcieli przyciągnąć go produktami na bazie tradycyjnych zakonnych receptur.
Benedyktyńskiemu posłannictwu psikusa robi polska fabryka prezerwatyw (i innych produktów gumowych) Unimil, obecna w Brandenburgii, podobnie jak z przedstawicielstwem handlowym obecna jest tu firma Solaris. Oprócz tego warto wymienić firmę Sanplast, produkującą wyposażenie łazienek.
Niestety nie zawsze jest różowo. Przykładem firmy z kłopotami może być firma Westbud z Wrocławia, która na niemieckim rynku jest już obecna 16 lat. Ta właśnie firma padła ofiarą kontroli oraz zajęcia kont bankowych na poczet kar, w efekcie czego wielu polskich pracowników musiało wrócić do kraju. Być może dyskryminacja to w tym przypadku to za duże słowo. Ciekawe jest jednak, dlaczego na ten "front walki" z polską firmą niemiecka administracja rzuciła kilkuset kontrolerów?
Z Drezna dla polonia.wp.pl
Witold Horoch