Macierzyństwo to we Włoszech "droga impreza"
Publiczna służba zdrowia jest na tyle kiepska, że kobieta w ciąży musi radzić sobie sama. A jak już urodzi dziecko, to wcale nie jest lepiej. Pracodawcy ich nie chcą, a w państwowych żłobkach i przedszkolach miejsc brak. Pozostają prywatne placówki - upiornie drogie. Bycie matką we Włoszech wcale nie jest takie "różowe". Przekonały się o tym na własnej skórze trzy Polki.
Izabela oczekuje pierwszego dziecka, Martyna ma już synka, ale za trzy miesiące urodzi córeczkę, Joanna wychowuje dwie pociechy.
Izabela pochodzi z Wrocławia, ma 36 lat i pracuje, jako asystentka w gabinecie stomatologicznym w Rzymie. We Włoszech mieszka od 12 lat. Wkrótce, po raz pierwszy, zostanie szczęśliwą mamą. Problemów, którym będzie musiała sprostać jest jednak sporo.
- Badania są standardowe. Zaczyna się od testu ciążowego - płatnego, a później jest już tylko pod górkę... Pierwsze badania są bezpłatne, lekarz rodzinny wypisuje skierowania. Do ginekologa można iść państwowo lub prywatnie, ja wybrałam prywatnego. Trzeba mieć świętą cierpliwość, żeby cokolwiek załatwić w państwowej służbie zdrowia. Najgorsze jest znalezienie wolnego miejsca na badanie USG - w Rzymie graniczy to z cudem. Od lutego szukam szpitala, gdzie mogę je wykonać. Dostałam termin na maj, ale 100 kilometrów poza miastem... - opowiada Izabela.
- Jeśli chodzi poród, to muszę powiedzieć, że we Włoszech zastrzyk znieczulający jest czymś normalnym przy porodzie, a w Polsce jeszcze nie. Trzeba tylko zamówić płatną wizytę u anestezjologa. Nie rodzić "w mękach", to bardzo ważne - mówi Joanna, która ma za sobą już dwa porody. Pochodzi z Gliwic i jest 33-letnią mama dwóch uroczych córek: 5-letniej Emilii i 4-letniej Mai.
Ile kosztuje dziecko?
- Już jestem przerażona. Ceny pieluch i mleka są astronomiczne. Moja przyjaciółka sprowadzała z Polski mleko w proszku i chyba też tak zrobię - martwi się Izabela.
- Jeśli chodzi o koszty utrzymania niemowlaka, najdroższy jest początek: łóżeczko, wózek, przewijak i cała reszta. We Włoszech wszystko to kosztuje pięć razy drożej. Dlatego wózek kupiłam w Polsce, a resztę dostałam w spadku po innej mamie, która nie potrzebowała już tych rzeczy - opowiada Joanna.
Martynie - mieszkającej od 15 lat w Rzymie, też nie brakuje rodzicielskiego doświadczenia. Pochodzi z Krakowa, ma 35 lat i 4-letniego, ślicznego synka Giorgia, a w czerwcu przyjdzie na świat córeczka Sveva. - Wydaje mi się, że bardzo dużo zależy od rodziców. Włosi bardzo często kupują drogie, markowe rzeczy dla niemowlaków, które przecież nie są tak naprawdę potrzebne. Jeśli chodzi o starsze dzieci - dużym wydatkiem jest żłobek i przedszkole, niestety są drogie, jeśli prywatne. Problemem, który utrudnia decyzję o posiadaniu dzieci są ceny mieszkań - zarówno kupna, jak i wynajmu. Dzieci kosztują we Włoszech, bo włoscy rodzice są przyzwyczajeni do wysokiego standardu życia - oddzielny pokój dla dziecka, ładne ubranka, drogie zabawki, markowe wózki - twierdzi Martyna.
Państwo włoskie nie sprzyja macierzyństwu
Zasiłki na dzieci, dodatki finansowe na witaminy dla kobiet w ciąży, bezpłatne przedszkola i domy komunalne dla samotnych matek - to brytyjskie luksusy, o których opowieści we Włoszech brzmią jak bajka. Tutaj kobieta, która chce mieć dzieci może liczyć tylko na siebie, a przede wszystkim na męża lub partnera i na rodzinę.
- Ja nie miałam żadnych ulg ani pomocy finansowej, jedynie państwowy pediatra, ale naprawdę dobry i profesjonalny. Mój synek chodzi do prywatnego przedszkola, bo jako pierwsze dziecko rodziny bez problemów finansowych, w wieku 3 lat nie dostał się do bezpłatnego przedszkola państwowego. Później nie chcieliśmy już zmieniać mu otoczenia, więc za przedszkole słono płacimy - mówi Martyna.
- Jak urodziła się Emilia, zadzwoniłam do Urzędu Miasta Rzymu pytając o "bonus bebe", ale dowiedziałam się, że w roku 2006 bonusy przyznawano tylko na drugie dziecko, więc dostałam figę z makiem. Kiedy urodziła się Maya, bonusów nie było wcale! Kiedy zaszłam w ciążę z Emilką zaczęłam właśnie pracować w firmie mojego męża, więc idealnie "wbiłam się" w macierzyński urlop płatny - 3 miesiące przed porodem i 5 po. We Włoszech bierze się teoretycznie 5 miesięcy macierzyńskiego - 2 miesiące przed porodem i 3 po porodzie lub - jeśli praca nie jest ciężka - 1 przed i 4 po. Po skończonym urlopie zdecydowałam się zostać w domu, bo nie opłacałoby mi się pracować 10 godzin i wydawać całą pensję na żłobek - opowiada Joanna. Również Joanna ubiegała się o państwowe przedszkole dla pierwszego dziecka, ale jako kobieta niepracująca nie miała wystarczającej ilości punktów. Także jej dzieci uczęszczają do prywatnego przedszkola, które jest świetne i na szczęście niedrogie. - To jakiś absurd! Chcesz wrócić do pracy, ale nie
masz gdzie zostawić dziecka, a skoro nie pracujesz przegrywasz z pracującymi mamami - komentuje.
Joanna i Martyna mają wielkie szczęście, gdyż przyszły im z pomocą niezawodne polskie babcie. Mama Joanny przeprowadziła się do Włoch już w 2002 roku i chętnie zajmuje się wnuczkami. Także mama Martyny mieszka w Rzymie i pomaga wraz z włoskim teściem.
Późne macierzyństwo i problemy z pracą
Dziś kobiety we Włoszech w pierwszej kolejności chcą mieć stabilna sytuację materialną i znaleźć pracę, a dopiero później myślą o założeniu rodziny. Jeśli chce się mieć dzieci trzeba je jakoś utrzymać, a brak zaplecza socjalnego bardzo to utrudnia. Nic więc dziwnego, że tak bardzo przesunęła się granica wieku, w którym kobiety decydują się na macierzyństwo - dawniej rodziły pierwsze dziecko w wieku 25 lat, dziś robią to po 30 roku życia. Niestety, bardzo często zdarza się, że kobiety w ciąży są zwalniane z pracy - za to oczywiście grozi pracodawcy proces sądowy i finansowe konsekwencje, więc niektórzy z nich zatrudniając kobiety każą im podpisywać podanie o zwolnienie, które wyciągają, we właściwym momencie. Bojąc się utraty pracy wiele Włoszek rezygnuje z macierzyństwa.
- Czy macierzyństwo odbiło się na moim życiu zawodowym? Zdecydowanie tak. Do pracy i normalnego życia wróciłam dopiero po 5 latach! We Włoszech, znaleźć pracę, będąc kobietą po trzydziestce - nawet, gdy ma się dyplom Uniwersytetu La Sapienza i zna się cztery języki - jest praktycznie niemożliwe. Gdyby nie mój mąż Francuz i znajomości, pewnie nadal siedziałabym w domu lub sprzątała mieszkania jak wiele emigrantek - opowiada Joanna, która dziś pracuje na pół etatu w firmie swojego męża, a po południu zajmuje się dziećmi.
Martyna, która jest fotografem rodzinnym, bardzo chwali sobie rewolucję, jakiej w jej życiu dokonało macierzyństwo. Pracuje w domu przy komputerze i może łączyć hobby, działalność zarobkową i dzieci. - Zdobyłam pretekst i odwagę na zostawienie "stabilnej" pracy, w której dzieci nie pomagają i zajęłam się - z dobrym rezultatem - moją pasją. Oczywiście, nie było to łatwe i mogłam sobie na to pozwolić dzięki mojemu mężowi, który we mnie wierzył i mógł mi pomóc. Inaczej byłoby zdecydowanie gorzej! - przyznaje.
- Myślę, że nie tylko we Włoszech ciąża jest zagrożeniem dla życia zawodowego. Tu dodatkowym problemem są godziny pracy - czyli południowa sjesta. Wiele matek, nawet Włoszek, wolałoby nie mieć przerwy obiadowej, ale pracować krócej. Tutaj kobiety wychodzą do domu dopiero około ósmej wieczorem. - mówi Izabela, która za kilka miesięcy zmierzy się oko w oko z włoskim systemem pracy, w którym nie ma miejsca dla matek. Polska asystentka stomatologa jest jednak waleczna jak lwica i marzy o drugim dziecku.
We Włoszech rodzi się więcej dzieci niż w Polsce
Zdecydować się na macierzyństwo we Włoszech nie jest łatwo. Na początku wieku, w tym kraju w statystycznej rodzinie przychodziło na świat przynajmniej troje dzieci. Po wojnie włoski wskaźnik dzietności spadł z 2,7 do 1,19 w 1995 r. Aż 24% Włoszek urodzonych pod koniec lat 60. jest bezdzietnych i bynajmniej nie wynika to z przekonań feministycznych, potrzeby robienia kariery zawodowej lub egoistycznej niechęci do dzieci - powodem jest brak stabilizacji życiowej - głównie ekonomicznej i zaplecza socjalnego.
Według badań przeprowadzonych przez ISTAT (włoski urząd statystyczny) - prawie każda włoska matka chciałaby mieć przynajmniej dwójkę dzieci. Niestety, życie koryguje dobre chęci i kończy się najczęściej na jedynakach. W 2010 roku włoski wskaźnik dzietności wzrósł do 1,41. Dziś we Włoszech rodzi się więcej dzieci - także dzięki imigrantkom, które pomimo trudności częściej decydują się na dwójkę potomstwa. Włoski współczynnik TFR (Total Fertility Rate) jest aktualnie lepszy niż polski poziom płodności - 1,31. Niestety, potwierdza się raz jeszcze fakt, że Polki chętniej rodzą dzieci za granicą - nie tylko w Wielkiej Brytanii, także w Italii. Czyżby polskie państwo sprzyjało macierzyństwu jeszcze mniej niż włoskie?
Tymczasem za nasze polskie mamy w Rzymie trzymamy kciuki i wrócimy zobaczyć ich pociechy, które niebawem przyjdą na świat.
Z Rzymu dla polonia.wp.pl
Agnieszka Zakrzewicz