Łukaszenka: gdyby trafił pocisk, to od razu dwóch by nie było
Nikomu nie zagrażaliśmy i nie zagrażamy, chcemy bezpieczeństwa dla Białorusi - mówił białoruski prezydent Aleksander Łukaszenka na poligonie pod Borysowem, gdzie obserwował ostatnie epizody rosyjsko-białoruskich manewrów "Zapad-2017". Mówił też o nieobecności prezydenta Federacji Rosyjskiej Władimira Putina. - Gdyby trafił pocisk, to od razu dwóch by nie było - zażartował.
20.09.2017 16:15
Łukaszenka zarzekał się, że "współpraca wojskowa Białorusi i Rosji nie jest skierowana przeciwko innym państwom; służy wyłącznie obronie interesów państwowych". Te słowa padły podczas ostatniego dnia białorusko-rosyjskich manewrów strategicznych "Zapad-17". Na Białorusi ostatnie ćwiczenia odbywały się w różnych regionach, ale na poligonie Borysowskim zaprezentowano najbardziej spektakularne widowisko - kontratak na siły umownego przeciwnika z zaangażowaniem różnych rodzajów wojsk. Scenariusz przewidywał m.in. atak z powietrza, walkę z udziałem artylerii, desant ze śmigłowców.
"Wizyta Putina nie była planowana"
Na poligonie obecni byli międzynarodowi obserwatorzy, a także dyplomaci wojskowi akredytowani w Mińsku i Moskwie. Nie było natomiast ani rosyjskiego prezydenta Władimira Putina, ani rosyjskiego ministra obrony Siergieja Szojgu, o którego możliwym przybyciu informowały wcześniej media. Wizyta Putina pod Borysowem nie była planowana.
Łukaszenka wyjaśnił w rozmowie z dziennikarzami, że decyzja o oddzielnych odwiedzinach poligonów na terenie Rosji i Białorusi przez dwóch prezydentów zapadła w trakcie wspólnych ustaleń, chociaż zapraszano Putina by przyjechał na Białoruś, gdzie odbywała się główna część wspólnych ćwiczeń. - Gdyby trafił pocisk, to od razu dwóch by nie było - zażartował Łukaszenka. Wcześniej - na początku września - rzecznik Kremla zapowiadał, że obaj prezydenci wspólnie przeprowadzą inspekcję na poligonie w Rosji. W poniedziałek Putin był obecny na poligonie Łużskim w obwodzie leningradzkim.
"Jeśli nam dadzą 'po mordzie', to odpowiemy"
Łukaszenka odniósł się do obaw wyrażanych w związku z manewrami "Zapad-2017" przez sąsiadów Białorusi - Ukrainę, Litwę i Polskę, a także zachodnich ekspertów wojskowych, m.in. dotyczących możliwego pozostania części rosyjskich jednostek na terenie Białorusi po zakończeniu ćwiczeń. Według oficjalnych zapowiedzi ministerstwa obrony wszystkie - białoruskie i rosyjskie wojska - znajdą się do 30 września w miejscach stałej dyslokacji. - Chętnie skomentuję to za tydzień, kiedy nie będzie tu już żadnych rosyjskich oddziałów. Ciekawe, co wtedy będą mówić ci, którzy mówili o takim scenariuszu - oświadczył Łukaszenka. Jego zdaniem doszło do "nieprofesjonalnej próby dyskredytacji" manewrów.
Dodał, że kilka tysięcy rosyjskich żołnierzy i tak nie zmieniłoby zasadniczo sytuacji militarnej na Białorusi, która ma 75-tysięczną armię. - Nawet gdyby zostali, to co by to zmieniło? Ale nie było takiego planu - oświadczył białoruski prezydent.
- Nasze plany wojskowe i tak przewidują, że w sytuacji zagrożenia pojawią się tutaj rosyjskie wojska. I, jeśli będzie trzeba, ściągniemy je błyskawicznie - dodał Łukaszenka. - Napadać na nikogo nie zamierzamy, ale jeśli nam, jak to mówią po rosyjsku, dadzą "po mordzie", to odpowiemy - zadeklarował. Oświadczył też: - Lepiej demonstrować niż walczyć w realnej wojnie.
"Zrealizowano zadania"
Białoruski prezydent ocenił, że w czasie manewrów "zrealizowano postawione zadania" w ramach doskonalenia współpracy wojsk białoruskich i rosyjskich. - To nie pokazówka, a praktyczne manewry - ocenił, dodając, że obecne ćwiczenia są na wyższym poziomie niż poprzednie. Pozytywnie ocenił również postępy w zakresie zgrywania systemów dowodzenia i łączności.
Ćwiczenia "Zapad-2017" odbywały się w dniach 14-20 września na sześciu poligonach na Białorusi i na trzech w Rosji. W sumie, według oficjalnych informacji, brało w nich udział 12 700 żołnierzy i 700 jednostek sprzętu z obu krajów.
Mimo zapewnień Mińska i Moskwy, że scenariusz ćwiczeń jest czysto obronny, wywołały one duże zaniepokojenie wśród sąsiadów Białorusi, zwłaszcza na Ukrainie, która w 2014 roku padła ofiarą rosyjskiej agresji.
Wyrażano również obawy, że oficjalna liczba uczestniczących w manewrach wojsk jest znacznie zaniżona - m.in. przedstawiciele NATO mówili o tym, że w istocie mogło ich być nawet 100 tys.
Białoruś zaprosiła do obserwacji manewrów przedstawicieli Ukrainy, Polski, Litwy, Łotwy, Estonii, Szwecji i Norwegii, a także organizacji międzynarodowych, m.in. NATO.
Zobacz także: Manewry Zapad 2017 - czy Polska ma się czego obawiać?