Łukasz Warzecha: Żyję, dzielę i rządzę. PiS czeka na wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego
Choć środowe, nadzwyczajne posiedzenie Sejmu poświęcone ma być projektom zmian w ustawach o gospodarce odpadami, to elektryzujące jest co innego. Wśród posłów PiS gruchnęła wieść, że na mównicy pojawi się sam Jarosław Kaczyński. Byłoby to logiczne z punktu widzenia sytuacji, w jakiej znalazł się PiS.
Motywacją dla Kaczyńskiego są dwie kwestie. Pierwsza to konieczność pokazania, że wraca do gry, nawet jeśli są to w dużej mierze pozory i aktywność prezesa PiS pozostanie ze względów zdrowotnych mocno ograniczona. Na użytek szerokiej publiczności jednak, umiejętnie dozując publiczne wystąpienia Kaczyńskiego, stworzy się wrażenie jego powrotu do całkiem normalnego rytmu pracy.
Wystąpienie prezesa byłoby ważne również dla struktur partyjnych i klubu Zjednoczonej Prawicy. Panujący tam nastrój, zwłaszcza po wymuszonej właśnie przez Kaczyńskiego populistycznej obniżce wynagrodzeń poselskich, trudno uznać za świetny, a wątpliwości, dotyczące stanu zdrowia Naczelnika, nie ominęły i posłów PiS. Zresztą prezes nie przemawiał w Sejmie już od dłuższego czasu, takie wystąpienie bardzo by się zatem przydało, żeby podbudować morale – zarówno partyjnej drużyny, jak i wiernych wyborców.
Trzeba przytulić rolników, a oszczercom dać odpór
Dodatkowo, przynajmniej na jakiś czas, zahamowałoby próby podkopywania pozycji prezesa wewnątrz partii poprzez sączenie do mediów wieści o jego chorobie i rychłej rezygnacji. To z kolei ma wielkie znaczenie, biorąc pod uwagę, jak napięte są relacje wewnątrz obozu władzy, szczególnie pomiędzy ośrodkami Zbigniewa Ziobry a Mateusza Morawieckiego. PiS jest zbudowany w taki sposób, że chwiejna i dynamiczna równowaga opiera się właśnie na Kaczyńskim i partię może z niej wytrącić nawet jego parutygodniowa ograniczona obecność, a cóż dopiero nieobecność, wsparta medialnymi spekulacjami o tym, że z prezesem jest "naprawdę źle". Jak to się kończy, mogliśmy obserwować, a przecież nie była to nawet całkowita nieobecność – w szpitalu Kaczyński miał jednak kontakt z najważniejszymi osobami w obozie Zjednoczonej Prawicy.
Może być jednak i drugi cel wystąpienia Kaczyńskiego. Być może prezes PiS nawiąże do relacji swojej partii ze wsią i rolnikami, tam bowiem sytuacja jego ugrupowania nie jest zbyt wesoła, a PSL, zepchnięty jakiś czas temu do narożnika, zaczął odrabiać straty. To szczególnie ważne przed wyborami samorządowymi.
Skąd problemy PiS na wsi? Powodów jest kilka. Pierwszy to kiepskie oceny byłego już ministra rolnictwa Krzysztofa Jurgiela. To on jest uważany za głównego architekta ustawy o ziemi, którą na początku swoich rządów przygotował PiS, a która ogromnie utrudniła rolnikom, w wielu przypadkach wręcz zablokowała możliwość dysponowania swoją własnością, w tym zabezpieczania na swojej ziemi kredytów. To o tyle niesprawiedliwe, że projekt, jakkolwiek przygotowany w resorcie rolnictwa, był emanacją hurrapatriotycznej tromtadracji PiS i haseł o ochronie polskiej ziemi przed złymi cudzoziemcami, więc zostałby przegłosowany niezależnie od tego, kto kierowałby ministerstwem.
Po drugie, Jurgiel jest również winiony – już bardziej zasadnie – za fatalne funkcjonowanie systemu rozdziału dotacji unijnych, w tym tych przeznaczanych na modernizację gospodarstw rolnych. Niedawno głośny stał się spór pomiędzy fabryką ciągników Ursus a podlegającą ministrowi Agencją Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Ursus oskarżał ARiMR, że przez jej opieszałość rolnicy nie są w stanie kupić wyprodukowanych przez firmę ciągników, co postawiło fabrykę na skraju bankructwa.
Po trzecie, bardzo złe wrażenie na wsi zrobił ideologicznie motywowany projekt nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt, który kasowałby hodowle zwierząt futerkowych, ubój rytualny, a dodatkowo wprowadzałby ogromne uprawnienia dla organizacji pro zwierzęcych, często skonfliktowanych z rolnikami. Wiele złego zrobiła również – także motywowana ideo-logicznie – nowelizacja prawa łowieckiego, która praktycznie sparaliżowała system wyceniania szkód, wyrządzanych w uprawach przez dzikie zwierzęta. PiS musiał się ratować na chybcika stworzoną nowelizacją.
My nie każemy się wam ubezpieczać
Te regulacje miały imprimatur Jarosława Kaczyńskiego, który pod względem stosunku do zwierząt stoi zdecydowanie po stronie radykalnych lewicowych organizacji, ale też jest pragmatykiem. Widząc, że przeforsowanie tych przepisów odbija się negatywnie na poparciu na wsi, Kaczyński może je opóźnić, zalecić nowelizację już działających ustaw, lub w ogóle zrezygnować z niektórych projektów.
Rolników rząd może spróbować emablować w standardowy już dla siebie sposób, czyli rzucając im pieniądze ze wspólnej kasy. Plony mogą w tym roku ucierpieć przez suszę, ale kilka dni temu premier Morawiecki nawiązał do słynnej wypowiedzi z czasu wielkiej powodzi w 1997 roku ówczesnego szefa rządu Włodzimierza Cimoszewicza. Cimoszewicz powiedział wówczas: "Trzeba się było ubezpieczyć" i prawdopodobnie w ten sposób przyczynił się walnie do przegranej lewicy w wyborach, które miały miejsce wkrótce potem.
Morawiecki zaś stwierdził: "Mamy oczywiście konieczność i wolę współpracy z wójtami, burmistrzami, prezydentami miast. My na pewno nie powiemy nigdy rolnikom, że trzeba było się ubezpieczyć. Nie chcemy zostawiać rolników samych sobie. Będziemy proponowali różnego rozwiązania, bo zdajemy sobie sprawę, że na znacznych obszarach naszego kraju, około 4 mln hektarów, są dotknięte skutkami suszami w różnym stopniu".
Tyle że w czasie, gdy Cimoszewicz wygłaszał swoje stwierdzenie, adekwatne do sytuacji ubezpieczenia dla rolników praktycznie nie istniały. Dziś istnieją, a rolnictwo jest nieuchronnie związane z ryzykiem wynikającym z klimatu. Jeśli rząd zamierza to ryzyko z rolników zdejmować za każdym razem, gdy zrealizuje się niekorzystny dla nich scenariusz pogodowy, powstanie zjawisko zwane moral hazard. Ten angielski termin oznacza, że podmiot, który ma przekonanie, że zawsze ktoś przyjdzie mu z pomocą, przestaje działać roztropnie i rozważnie, bo nie ma do tego motywacji. Ale takimi rzeczami skrajnie etatystyczny rząd Morawieckiego się nie przejmuje. Kilka miesięcy przed wyborami do samorządów ważne jest kupowanie przychylności wyborców.
O tym Kaczyński nie powie
Możliwe zatem, że w wystąpieniu Kaczyńskiego – jeśli będzie mieć miejsce – połączone zostaną wątki wiejski, kontroli nad wysypiskami śmieci (coś w rodzaju: "Zły poprzedni rząd tego nie pilnował i oto skutki, ale dobry i silny rząd PiS zrobi z tym porządek") oraz wątek ogólny – Naczelnik jest, nigdzie się nie wybiera i trzyma wszystko w garści.
Nie ma wątpliwości, że Kaczyński pozostawił zadanie komunikowania się z wyborcami przede wszystkim premierowi – to logiczne, skoro to Morawiecki ma walczyć o pokierowanie całym obozem w przyszłości, ewentualnie w duumwiracie z Joachimem Brudzińskim. Dlatego, gdyby zabrał głos, byłoby to wydarzenie w pewien sposób wyjątkowe. Prezes PiS nie mówiłby zapewne natomiast o dwóch kwestiach – nie tylko podczas swojego ewentualnego wystąpienia sejmowego, ale gdziekolwiek na publicznym forum.
Po pierwsze – o nieszczęsnym prezydenckim referendum na temat zmian w konstytucji. Lista sugerowanych pytań, przygotowana przez Kancelarię Prezydenta, została przyjęta tak krytycznie nawet wśród komentatorów z reguły wspierających głowę państwa, że PiS najwyraźniej utwierdził się w taktyce "dajmy się Andrzejowi pobawić, najwyżej się skaleczy, jego problem".
Po drugie – Kaczyński nie wspomniałby zapewne o nabrzmiewającym, jak się zdaje, problemie wokół kwestii imigracji. I nie chodzi tutaj o prace nad mechanizmem unijnym, ale o niejasne, być może działające częściowo poza kontrolą mechanizmy sprowadzania pracowników z nawet odległych krajów do Polski. O mafii, działającej w tej sferze, pisał niedawno tygodnik "Sieci". Pytania, dotyczące tej sprawy, skierowała w oficjalnym piśmie do Mateusza Morawieckiego poseł Krystyna Pawłowicz – a to oznacza, że dla części elektoratu PiS zaczyna to być ważne zagadnienie.
I być może wątpliwościami tej właśnie grupy partia rządząca będzie musiała się zająć w następnej kolejności, zaraz po rolnikach.
Łukasz Warzecha dla WP Opinie