Łukasz Warzecha po opinii Komisji Weneckiej: Zasoby Polski są marnowane na sprawę, z której nie wynika najmniejsza korzyść
Grozi nam dualizm prawny o trudnych do przewidzenia konsekwencjach, jeśli TK będzie dalej orzekał na podstawie starej ustawy. A zapewne będzie, bo jest to na rękę opozycji, której członkiem stał się sędzia Rzepliński. Jest też faktem, że zasoby polskiego państwa - w tym zwłaszcza dyplomacji - są dzisiaj marnowane na użeranie się ze sprawą, z której dla Polski nie wynika najmniejsza korzyść, a która dla naszych rywali i oponentów stanowi bardzo wygodną kartę przetargową w każdej właściwie sprawie - pisze Łukasz Warzecha dla WP.
11.03.2016 | aktual.: 25.07.2016 19:47
"Potrzebujemy dziś gotowości do kompromisu wewnętrznego w Polsce, bo bez kompromisu my tej sprawy nie załatwimy" - powiedział dziennikarzom wiceminister spraw zagranicznych Konrad Szymański przed drzwiami sali, gdzie odbywały się obrady Komisji Weneckiej. Przypadkiem tej samej sali, gdzie w roku 1755 sądzono słynnego uwodziciela Giovanniego Giacomo Casanovę.
Dobrze by było, gdyby ta trzeźwa uwaga wiceszefa MSZ trafiła do obu stron konfliktu, ale szanse na to są chyba małe. Bo też mamy dziś do czynienia ze sporem rozgrywającym się w wielu warstwach, które nawzajem na siebie zachodzą, a poziom jego skomplikowania nie sprzyja znalezieniu rozwiązania.
Oberprawodawca
Pierwsza warstwa to spór prawny, w dodatku złożony z dwóch wątków. Wątek pierwszy to sam wybór sędziów - dokonany najpierw "na zapas" przez Platformę, potem "nadmiarowo" przez PiS. Wątek drugi to kwestia ustawy o Trybunale Konstytucyjnym. Warto zdawać sobie sprawę, że choć te kwestie się łączą, to jednak mają inne znaczenie. Motorem dla sporu politycznego stał się przede wszystkim wątek pierwszy, podczas gdy wątek drugi przechodzi płynnie w kolejną warstwę konfliktu.
Ta kolejna, druga warstwa sporu, to kwestia natury samego Trybunału Konstytucyjnego, jego praw i kompetencji. Uchwalona przez PiS ustawa o TK zmierzała do ograniczenia możliwości twórczej interpretacji prawa przez Trybunał, który - jak to często bywa z sądami konstytucyjnymi - często uzurpował sobie prawo już nie tylko do orzekania o prostej zgodności prawa z konstytucją, ale do sięgania po bardzo dalekie skojarzenia i uzasadnienia, czyli stawał się kimś w rodzaju oberprawodawcy. Przykłady tego mieliśmy w orzeczeniach dotyczących finansów, gdy okazywało się, że litera prawa musi skapitulować na przykład przed stabilnością finansów państwa - choć nic takiego wprost z konstytucji nie wynika.
Taka szeroka rola TK była wygodna dla obozu status quo, bo dawała sędziom możliwość blokowania zmian nawet tam, gdzie nie było do tego prostych przesłanek w ustawie zasadniczej. Zawsze takie przesłanki można było wywieść z "ducha" konstytucji zamiast z jej litery. I z tym nowa ustawa miała pośrednio walczyć. Można zatem założyć, że gdyby nie było sporu o sędziów, a nowa ustawa zostałaby uchwalona, konflikt wybuchłby i tak, choć z pewnością nie byłby tak ostry.
Mamy tu niezgodę co do samej wizji państwa. Dla obozu - powiedzmy umownie - establishmentu III RP wygodne jest obecnie jak najszersze interpretowania roli TK, nie uważającego za stosowne ograniczać się do samej litery konstytucji. Obóz reformatorów z kolei dostrzega w takim podejściu zagrożenie. Wszak dowolnie interpretując "ducha" konstytucji, można znaleźć uzasadnienie dla obalenia właściwie dowolnego aktu prawnego. W interesie elity, czerpiącej korzyści z dawnego układu.
Zagrożony szczyt NATO
Warstwa trzecia to regularny spór polityczny, w którym po jednej ze stron właściwie już bez zachowywania pozorów sytuuje się sędzia Rzepliński. Źle się stało - jak trzeźwo zauważył Szymański - że Komisja Wenecka powtórzyła w zasadzie słowo w słowo argumenty tej właśnie strony, ponieważ przekonuje to opozycję, że może łatwo wykorzystywać instrumenty międzynarodowe do wewnętrznej rozgrywki politycznej. A że ta toczy się z udziałem sędziego Rzeplińskiego - trudno mieć wątpliwości. Gdyby Rzepliński był państwowcem, a nie politykiem, którym się faktycznie stał, nie przeprowadziłby rozprawy w sprawie nowej ustawy o TK w oparciu o starą ustawę. Nie przeprowadziłby jej w ogóle - raczej wysłałby sygnał, że podstawą do rozmowy może być choćby zaprezentowany dzień wcześniej w "Rzeczpospolitej" plan Ujazdowskiego.
Warstwa czwarta to międzynarodowa sytuacja Polski, która staje się coraz trudniejsza w związku ze sporem o trybunał. Pal licho pokrzykującego w komicznych podskokach Verhofstadta. Można nawet uznać, że procedura, którą teraz z pewnością podejmie w naszej sprawie Komisja Europejska, skończy się na niczym - choć tu już mogą pojawić się problemy w negocjacjach w jakiejkolwiek ważnej dla nas sprawie - choćby polityki energetycznej lub klimatycznej. Wszak sprawy trybunału zawsze można użyć jako dodatkowego argumentu przeciwko naszym postulatom ("dobrze, zastanowimy się nad Nordstream 2, ale dopiero, gdy wy uporządkujecie sprawy z trybunałem").
Lecz najpoważniejszym problemem są coraz silniejsze sygnały zniecierpliwienia wysyłane do Warszawy z Waszyngtonu. Tu już nie ma mowy o incydentach czy pomyłce: administracja Obamy poprzez swoich przedstawicieli, po cichu wizytujących polską stolicę (w ostatnim czasie miały miejsce przynajmniej dwie takie wizyty, a w kolejnym tygodniu ma dojść do następnej), daje jednoznacznie do zrozumienia, że konflikt ma być zakończony, jeśli wzajemne stosunki nie mają doznać uszczerbku. A wszystko to dzieje się na kilka miesięcy przed kluczowym dla nas szczytem NATO w Warszawie.
Nieudany blitzkrieg
Gdyby cofnąć się o kilka miesięcy, trzeba by uznać, że PiS (PiS, nie rząd, bo dyspozycje i plany wychodziły z Nowogrodzkiej) i jego prezes tym razem przelicytowali. Konsekwencje przerosły oczekiwania. To, co miało być blitzkriegiem i szybko spaść z pierwszych stron gazet, stało się naczelnym problemem władzy. Nawet jeśli jest to problem, którego medialne rozdmuchanie nie całkiem dorównuje faktycznemu znaczeniu. Można oczywiście - jak czynią to twardzi zwolennicy rządu - twierdzić, że nie ma się czym przejmować. To jednak nie zmienia faktu, że problem istnieje i będzie rósł. Grozi nam dualizm prawny o trudnych do przewidzenia konsekwencjach, jeśli TK będzie dalej orzekał na podstawie starej ustawy. A zapewne będzie, bo jest to na rękę opozycji, której członkiem stał się sędzia Rzepliński. Jest też faktem, że zasoby polskiego państwa - w tym zwłaszcza dyplomacji - są dzisiaj marnowane na użeranie się ze sprawą, z której dla Polski nie wynika najmniejsza korzyść, a która dla naszych rywali i oponentów stanowi
bardzo wygodną kartę przetargową w każdej właściwie sprawie.
Jest też wreszcie sprawą fatalną, że TK stał się dysfunkcjonalny, bo o ile działałby jako rzetelny sąd konstytucyjny, stanowiłby istotną barierę dla uchwalania kiepskiego prawa.
Rozgrywka PiS z trybunałem została poprowadzona po amatorsku. Zabrakło nawet wyrazistego pretekstu do radykalnych działań w postaci którejś z ustaw PiS zakwestionowanej przez TK. Zabrakło tłumaczenia, jaki jest cel wykonywanych posunięć. Nie widać też żadnej propozycji wyjścia z impasu.
Rewolucyjny zapał rządu
Jarosław Kaczyński dobrze się czuje w kryzysie. W dodatku skrajne podziały sprzyjają kaptowaniu elektoratu - na tym korzysta głównie opozycja, ale zwolennicy PiS także czują się zobligowani do deklaracji wierności w warunkach "wojny". Być może Kaczyński sądzi, że w planie strategicznym konflikt nie będzie się liczył, a straty zostaną wynagrodzone, gdy po przeczekaniu gorącej fazy zacznie się głęboka reforma państwa. Takie rachuby są jednak bardzo ryzykowne.
Prezes PiS lubi odwołania do klasyków - ja także. Pozwolę więc sobie sięgnąć do mojego ulubionego publicysty historycznego Pawła Jasienicy. W trzecim tomie "Rzeczypospolitej Obojga Narodów" zatytułowanym "Dzieje agonii", Jasienica stawia tezę, że reformatorski zapał, zwieńczony uchwaleniem Konstytucji 3 Maja w roku 1791, był nieuchronny - i ze względu na rozbudzenie społeczeństwa, i ze względu na sytuację międzynarodową (Francja!). Jednak to właśnie ten zapał i stworzenie pierwszej na kontynencie ustawy zasadniczej legły - zdaniem Jasienicy - u podstaw rosyjskiej interwencji, a następnie drugiego i trzeciego rozbioru. Rosja, Prusy oraz Austria nie mogły ryzykować, że pomiędzy nimi okrzepnie nowoczesny, konstytucyjny system, zagrażający panującym u nich absolutyzmom i zamordyzmom. Reformatorzy sami podcięli gałąź, na której siedzieli.
Mając w pamięci tę tezę wybitnego pisarza, warto zadać sobie pytanie, czy jeśli zależy nam, żeby polskie państwo faktycznie się zmieniło, nie należałoby oczekiwać od rządzących, że ten akurat konflikt czym prędzej wygaszą? Czy to dzisiaj możliwe? Zapewne jeszcze tak, choć staje się coraz trudniejsze.
Nie mam wątpliwości, że rolę patrona poszukiwania wspólnego rozwiązania - albo przynajmniej angażującego tych, którzy takiego rozwiązania chcą, bo czy chce go opozycja parlamentarna, można wątpić - powinien wziąć na siebie prezydent Andrzej Duda. To on najwięcej politycznie stracił na sporze, to za nim do końca kadencji ciągnąć się będzie nieszczęsne nocne zaprzysięganie sędziów, ale to on, z racji swojej pozycji ustrojowej, powinien teraz działać. Niestety, z Kancelarii Prezydenta żadne tego typu sygnały nie docierają.
Wygląda zatem na to, że na razie dwa rozpędzone samochody gnają wprost na siebie na wąskiej drodze z przepaścią po obu stronach, a każdy z kierowców ma nadzieję, że ten drugi się wystraszy i zjedzie na bok. W każdym siedzi część Polaków, którzy w najgorszym wariancie polegną w czołowym zderzeniu. W wariancie trochę lepszym część przeżyje, a część skończy w otchłani. Jest jeszcze kilka osób, które rozpaczliwie krzyczą, że wciąż jest trochę miejsca, aby zatrzymać i jeden, i drugi pojazd, ale wygląda na to, że w jazgocie wzajemnych połajanek już mało kto ich słucha.
Łukasz Warzecha dla Wirtualnej Polski