Łukasz Warzecha: ekowariaci spuszczą psy z łańcucha
Gdy trzeba bronić czyichś interesów albo znaleźć szybko temat zastępczy, zawsze znajdą się odpowiedni wariaci z poczuciem misji. A gdy chodzi o temat tak emocjonalny jak ochrona zwierzątek, zawsze wtórować im będzie chór pełnych wybiórczej empatii hipokrytów. Niestety, choć temat jest zastępczy, może wyrządzić realne szkody - pisze Łukasz Warzecha w felietonie dla Wirtualnej Polski.
Timothy Treadwell podobno nie cierpiał cywilizacji. Uwielbiał za to misie. Całkiem duże – grizzly, żyjące w wielu amerykańskich parkach narodowych na północy. Jego wariactwo przybrało formę wcale nie tak rzadką wśród nawiedzonych ekologów i obrońców zwierząt. Podobno wielokrotnie wchodził w spory z amerykańską strażą leśną, odmawiając zabezpieczania się przed niedźwiedziami. Nie chciał instalować wokół rozbijanych przez siebie w dziczy obozowisk elektrycznych ogrodzeń (standardowa procedura na terytoriach, nawiedzanych przez niedźwiedzie). Odmawiał wyposażenia się w specjalny spray, odstraszający te groźne zwierzęta. Widocznie sądził, że żyje w idealnej harmonii z przyrodą.
Odmiennego zdania był jednak najwyraźniej stary samiec grizzly, który 5 października 2003 roku rozszarpał na strzępy pana Treadwella i jego narzeczoną w parku narodowym Katmai. Jak na ironię, był to podobno pierwszy taki przypadek w całej 85-letniej historii tego miejsca, położonego w południowej Alasce. „Sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało” – chciałoby się zacytować Moliera.
Ta znamienna historia przyszła mi do głowy, gdy w mediach pojawiła się informacja o planowanej w sejmie nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt, zaprojektowanej w odpowiedniej komisji głównie przez posłów PO. Najważniejsze zmiany, jakimi chcą nas – a może raczej zwierzęta – uszczęśliwić posłowie to: zakaz trzymania psów na łańcuchach, zakaz hodowli zwierząt futerkowych i zakaz przedstawień cyrkowych z udziałem zwierząt.
Pozostawmy na boku kwestię tego, że jest to typowy temat zastępczy. Niestety, tematy zastępcze mają w Polsce to do siebie, że przeważnie zawierają pomysły bardzo szkodliwe i nierozsądne. Tak jest w tym wypadku.
Najpierw jednak warto dostrzec mechanizm, który natychmiast zadziałał: rozległy się głosy gromkiego poparcia dla poselskich propozycji, a wszyscy krytycy tychże zostali napiętnowani jako pozbawieni empatii, nieczuli, odrażający i żywiący się na co dzień małymi kociętami. To schemat doskonale znany i świetnie opanowany przez speców od manipulacji nastrojami opinii publicznej. Działa identycznie choćby w przypadku Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. „Krytykujesz Owsiaka? Czyli chcesz, żeby dzieci umierały”. Analogicznie: „Krytykujesz pomysły w sprawie zwierząt? Jesteś pozbawionym uczuć draniem”. Mechanizm bardzo prymitywny, ale skuteczny, ponieważ zdecydowana większość populacji ocenia rzeczywistość nie za pomocą mózgu, ale emocji.
Jakie są motywacje posłów, proponujących absurdalne zapisy – trudno powiedzieć. Możliwe, że część z nich dostała polecenie, aby wygenerować temat, który zajmie publikę, a część naprawdę wierzy w swoją misję. Wśród ekooszołomów jest wiele takich osób, balansujących na granicy fanatyzmu. Albo znajdujących się już poza nią. Dość, że projektodawcy prezentują charakterystyczne zwłaszcza dla lewicy (aczkolwiek tzw. prawica również wydaje się coraz częściej tę skłonność podzielać) przeświadczenie, że dla naprawienia rzeczywistości, jeżeli nie spełnia oczekiwań, wystarczy uchwalenie nowych, jeszcze bardziej restrykcyjnych przepisów i wszystko będzie cacy. A jeśli nie będzie, to się uchwali kolejne, jeszcze ostrzejsze.
Oczywiście świat tak nie funkcjonuje, a krytycy projektu nie są barbarzyńcami, którzy rozkoszują się widokiem męczonych zwierząt. Po prostu polskie prawo już dzisiaj daje ogromne możliwości karania za dręczenie naszych braci mniejszych. A jeżeli mimo to takie przypadki mają miejsce zbyt często, to trzeba się zastanowić nad praktyką, a nie uchwalać kolejne ustawy, które w większości będą martwe. Posłużą najwyżej jako kij wobec tych, którzy z jakiegoś powodu podpadną władzy na wyższym czy niższym szczeblu.
Dlaczego propozycje posłów są absurdalne? Po pierwsze – zakaz trzymania psów na łańcuchu. Nietrudno przewidzieć, jakie byłyby jego skutki. Wiele wiejskich burków biega dziś po obejściach luzem, pies na łańcuchu to raczej rzadkość – wie to każdy, kto zna polskie wsie i miasteczka inaczej niż zza szyby samochodu. Jeśli jednak jakiś pies nadal jest na łańcuchu, to wprowadzenie nowych przepisów może mieć następujące skutki. Pierwsza możliwość – skutek zerowy, bo żaden policjant z małego komisariatu nie będzie się zajmował takimi bzdurami, chyba że właściciel psa podpadnie mu czymś innym.
Druga możliwość – pies zostanie wypuszczony, być może wywieziony gdzieś daleko i natychmiast stworzy zagrożenie dla ludzi, bo psy łańcuchowe zwykle bywają groźne. Trzecia możliwość– pies zostanie zabity – nie elegancko, w lecznicy, uśpiony przez weterynarza, ale utopiony w jeziorze czy rzece lub zatłuczony dechą.
Przy tym całkowicie nieuprawnione wydaje się założenie, że los każdego łańcuchowego psa jest straszny. Jeśli uznać, że samo pozbawienie swobody ruchu uzasadnia zakaz, to zakażmy także trzymania psów w mieszkaniach poniżej określonego metrażu w centrach miast. Ich swoboda jest porównywalna lub nawet mniejsza niż tych podwórkowych, uwiązanych łańcuchem.
Zakaz pokazywania w cyrkach tresowanych zwierząt to odwieczny postulat nawiedzonych animalsów. Epatują oni straszliwymi historiami o brutalnej tresurze, które zapewne w jakiejś części są prawdziwe, ale nie ma podstaw, aby zakładać, że to norma. Twierdzą, że zwierząt nie da się wytresować inaczej niż pałką i batem, zaś większość z nich w ogóle nie lubi uczyć się sztuczek i nie ma tu innego sposobu niż brutalny przymus. Doprawdy? Przypominam sobie słynną historię niedźwiedzia Wojtka, który towarzyszył w czasie II wojny światowej żołnierzom korpusu gen. Władysława Andersa. Wojtek wsławił się między innymi tym, że nosił skrzynki z amunicją. Nie przypominam sobie jednak żadnych relacji o tym, że polscy żołnierze zmuszali go do tego biciem i maltretowaniem. Nauczył się tego sam. Widocznie sprawiało mu to przyjemność. Podobnie zresztą jak zwierzęta w ogrodach zoologicznych uczą się same gestów i sztuczek, którymi potem zabawiają publiczność. I znów – jeśli w jakimkolwiek cyrku dzieje się zwierzętom autentyczna
krzywda, istnieją środki prawne, aby temu zapobiec, a winnym wymierzyć karę. Po co zatem nakładać blankietowy zakaz?
W tym przypadku przyczyny są głębsze. Ekolewica od dawna postawiła sobie za punkt honoru wyrugowanie zwierząt z pokazów cyrkowych – dla samej ideologii. To skutek wykoślawionego myślenia, zgodnie z którym zwierzęta są właściwie równe ludziom, a w takim razie oglądanie ich w cyrku jest czymś niestosownym.
Spróbujcie w towarzystwie nawiedzonych obrońców praw zwierząt powiedzieć, że sprawia wam przyjemność widok koni, słoni albo małp w cyrkowym przedstawieniu, a jeszcze bardziej podoba się to waszym dzieciom. Zobaczycie, jakim świętym oburzeniem zapałają, jak się nadmą ze wstrętu. Mnie to nie rusza. Nie chcę, żeby terror grupki oszołomów zabrał mojemu dziecku jedną z najbardziej magicznych przyjemności dzieciństwa, jaką jest wizyta w cyrku. A prawdziwego cyrku bez zwierząt nie ma.
Ze zwierzętami futerkowymi historia jest jeszcze inna. Takie hodowle są również od dawna na celowniku ekowariatów. Tyle że to zarazem spory przemysł, który nowa ustawa może po prostu zamknąć. I podczas gdy nasze rodzime czułe serduszka będą się napawać swoją moralną wyższością nad wstrętnymi, bezdusznymi hodowcami nutrii czy lisów, ich interesy przejmą Francuzi, Niemcy czy Anglicy. Powstaje zatem pytanie, czy autorzy projektu są po prostu głupi, czy też działają na czyjeś zamówienie.
I sprawa ostatnia. Troska o los zwierząt jest ogólnie rzecz biorąc czymś chwalebnym i – tu pełna zgoda – jest miarą naszego człowieczeństwa. Pod warunkiem wszakże, że umiemy zachować proporcje i pamiętamy, że na pierwszym miejscu jest ludzkie życie. Tak się jednak składa, że w ogromnej liczbie przypadków ci sami, którzy fanatycznie wręcz bronią bobrów, koni czy żuczków, równie fanatycznie opowiadają się za możliwością nieskrępowanego zabijania nienarodzonych, w kształtującym się człowieku widząc jedynie zlepek komórek. A to już aberracja.
Łukasz Warzecha specjalnie dla WP.PL