Łukasz Jankowski: "Pisowski lud żąda politycznej krwi, władza serwuje keczup" (Opinia)
Od początku kadencji twardy elektorat PiS domagał się rozliczenia poprzednich rządów. Niemalże na każdym spotkaniu z wyborcami, politycy partii rządzącej słyszeli pytania o realizację tzw. programu "Cela+”.
Wierny elektorat oczekiwał potwierdzenia swoich przekonań o szkodliwym charakterze rządów PO-PSL, nie tylko w realizacji obietnic wyborczych w polityce gospodarczej, ale również we wskazaniu winnych zaniedbań w poprzednich kadencjach. I chociaż w obecnej kadencji było kilka prób rozliczenia rządów PO-PSL, to cały czas brakowało namacalnych dowodów, że "Dobra zmiana” jest rzeczywiście lepsza od poprzedników i potrafi to udowodnić poprzez wyroki sądowe.
Kolejne próby rozliczenia rządów poprzedniej koalicji mogliśmy oglądać przez cztery lata. Począwszy od efektownego, ale całkowicie nieefektywnego audytu rządów PO-PSL na początku obecnej kadencji, przez zarzuty, które jednak nie doprowadziły do wyroków w sprawach tak rażących, jak afera podkarpacka i działalność byłego barona ludowców Jana Burego, kończąc na płonnych nadziejach pokładanych w komisji śledczej ds. afery Amber Gold. Teraz na zakończenie kadencji Sejmu, politycy rządzący wykorzystują ostatnią z możliwości – komisję śledczą ds. luki VAT.
Komisja ostatniej szansy
Gdyby nie poniedziałkowe posiedzenie z wnioskiem o postawienie przed Trybunałem Stanu kluczowych polityków opozycji, zapewne mało kto interesowałby się zwieńczeniem działalności komisji ds. VAT. Komisji, która długo nie mogła wystartować, w której sens nie wierzyło wielu polityków obozu rządzącego, która startowała na kilka miesięcy przed końcem kadencji, a miała do rozwikłania sprawę znacznie większych rozmiarów, niż niż komisje, które zajmowały się aferą Rywina, hazardową czy Amber Gold. Mimo braku czasu na wnikliwą analizę dokumentów państwowych, braku większej logiki w kolejności przesłuchiwanych świadków, oraz braku znacznego zainteresowania mediów, komisja ta, może ostatecznie wpłynąć na kampanię wyborczą.
Zobacz także: Morawiecki oskarża PO. Szybka riposta Kidawy-Błońskiej
W zasadzie nic z działań komisji nie wskazywało na możliwość tak efektownego zakończenia jej działań. Wielogodzinne przesłuchania kolejnych świadków (poza zeznaniami prof. Chojny-Duch) mało wnosiły do debaty publicznej, koncentrując się na niekończących się hermetycznych dyskusjach o prawie podatkowym. Nic dziwnego, że opinia publiczna nie interesowała się pracami śledczych, a na posiedzenia z rzadka zaglądali dziennikarze. Nawet o zgłaszanych przez komisję wnioskach do prokuratury wobec byłych ministrów finansów Jacka Rostowskiego i Mateusza Szczurka, posłowie śledczy mówili bez większego przekonania. Powstaje więc pytanie, dlaczego pod sam koniec kadencji niemrawa komisja śledcza sięga po polityczną broń najcięższego kalibru.
Nie chodzi o to żeby złapać króliczka, tylko żeby gonić
Sam Trybunał Stanu do tej pory nie mógł narzekać na przepracowanie. Przez całą historię III RP sędziowie trybunału zajęli się tylko dwoma sprawami, a skazane zostały dwie osoby - były minister współpracy gospodarczej z zagranicą Dominik Jastrzębski i były prezes Głównego Urzędu Ceł Jerzy Ćwiek. Z tuzów polskiej polityki, do tej pory najbliżej postawienia przed sądem konstytucyjnym był Zbigniew Ziobro. Pod koniec drugiej kadencji rządów PO-PSL, wobec zmieniających się nastrojów społecznych, posłom ówczesnej koalicji zabrało zdyscyplinowania, lub nie byli przekonani o prawdziwości i skali zarzutów, więc wniosek przepadł w głosowaniu.
Podobnie byłoby w przypadku wniosków obecnej komisji śledczej. Nawet jeżeli w trybie ekstraordynaryjnym Sejm zdołałby się zająć sprawą, to trudno sobie wyobrazić większość 3/5 posłów, gotowych poprzeć wniosek o postawienie przed Trybunałem Stanu byłych premierów: Donalda Tuska i Ewy Kopacz, oraz byłych ministrów finansów: Jacka Rostowskiego i Mateusza Szczurka.
Długie listy
W ostatnich dniach wizja uruchomienia sądu konstytucyjnego zaczęła także coraz mocniej rozpalać wyobraźnię przedstawicieli opozycji. Politycy Koalicji Obywatelskiej oraz Lewicy prześcigają się w zapewnieniach, że błędu poprzedniej kadencji już nie powtórzą i jak tylko dojdą do władzy, to skończą wakacje dla sędziów Trybunału Stanu. Listy przyszłych podsądnych w różnej długości i treści, ochoczo układają radykalne grupy opozycji ulicznej i co bardziej krewcy politycy opozycji.
Politycy Prawa i Sprawiedliwości znaleźli się więc w sytuacji, gdy z jednej strony słyszą oczekiwania dokonania rozliczeń poprzednich rządów od własnych wyborców, z drugiej strony dochodzą do nich coraz mocniejsze groźby formułowane przez opozycję. Po ostatnim wniosku przewodniczącego komisji Marcina Horały widać, że obóz rządzący postanowił podbić stawkę i wytoczył najcięższe działa.
Fakt, że oskarżenia w tym wypadku mogą okazać się mocno na wyrost, a ich realizacja polityczna może okazać się niemożliwa, nie ma tutaj żadnego znaczenia. Bo, jak zauważa w swojej najnowszej książce "O demokracji w Polsce” Robert Krasowski, politycy nie zarządzają rzeczywistością, tylko na swoje potrzeby tworzą jej iluzję. Tak samo jest z trybunałem stanu dla Donalda Tuska, Ewy Kopacz i innych polityków Platformy. Nie chodzi o postawianie polityków opozycji przed sądem, ale o przekonanie wyborców, że obecny rząd nie zapomina o rozliczeniu poprzedników, chociażby w sferze deklaratywnej.
Łukasz Jankowski dla WP Opinie