''Ludzkie zoo'' - publiczne wystawy "żywych eksponatów"
• W XIX w. upowszechniły się w Europie tzw. "ludzkie zoo"
• Były to wystawy "żywych eksponatów" - przedstawicieli ludów, które uznawano za "prymitywne"
• Najwięcej pokazów organizowano w Paryżu, ale takie ekspozycje odbywały się w wielu miastach Europy i Ameryki Północnej
• Ostatnie "ludzkie zoo" zorganizowano na Wystawie Światowej w Brukseli w 1958 r.
26.09.2016 16:41
Sawtche wyruszała do Europy pełna nadziei. Wierzyła, że na Starym Kontynencie czeka ją swoboda i dobrobyt, że spotka się z szacunkiem i podziwem, że będzie żyła długo i szczęśliwie – a przynajmniej znacznie lepiej niż jej siostry niewolnice, które zostały na południowoafrykańskiej farmie. Nie musiała robić wiele. Wystarczyło, by była sobą. Europa niczego więcej od niej nie chciała.
Ciało 21-letniej Murzynki, w połowie Khoikhoiki, w połowie Buszmenki, miało zdecydowanie odmienną anatomię od białych kobiet z Londynu czy Paryża. Jej właściciel i jego wspólnik wiedzieli, że przerośnięte wargi sromowe, potężne uda i wyjątkowo duże, odstające pośladki Sawtche będą magnesem dla spragnionej egzotycznych widoków publiki. Mieli rację. Gdy pod koniec 1810 r. wynajęli sporą salę na słynnej Picadilly Street, Londyńczycy regularnie zapełniali ją po same brzegi. Wszyscy chcieli przyjrzeć się półnagiej ''Hotentockiej Wenus'', która tańczyła w ustawionej na podwyższeniu klatce oraz przechadzała się wśród dotykających i wyśmiewających ją widzów.
Choć brytyjscy abolicjoniści dostrzegali w poniżającym przedstawieniu znamiona niewolnictwa, sąd uwierzył w autentyczność rzekomo podpisanego przez młodą Afrykankę kontraktu. W finalnym werdykcie uznał, że wszystko odbywa się za jej zgodą.
Po czterech latach występów w Anglii i Irlandii Sawtche - ochrzczona już wtedy jako Saartjie Bartmann - przestała wzbudzać zainteresowanie na Wyspach. Po krótkim pobycie w Holandii, w 1814 r. trafiła do Francji, gdzie została sprzedana cyrkowemu treserowi zwierząt. Mężczyzna najpierw ochoczo wynajmował ją paryskim antropologom jako obiekt pseudonaukowych badań na temat ''podczłowieka'', a później prostytuował w robotniczych spelunach.
''Była traktowana jak zwierzę. W pewnym okresie zakładano jej nawet obrożę'' - pisali w książce ''Sara Baartman and the Hottentot Venus'' Clifton Crais i Pamela Scully. Podupadła na duchu, uzależniona od alkoholu i poważnie chora, Bartmann zmarła po kilkunastu miesiącach pobytu nad Sekwaną. Zamiast w grobie, jej szkielet i zakonserwowane organy skończyły jako eksponaty w Muzeum Człowieczeństwa w Paryżu. Jednak podobnych dramatów miało być w historii jeszcze tysiące.
Człowiek jak przedmiot
Choć ''ludzkie zoo'' przewijały się przez dzieje od bardzo dawna, upowszechniły się dopiero w XIX wieku. Początkowo przyjmowały formę pojedynczych freak shows, takich jak występy Saartjie Bartmann czy wystawianie na publiczny widok w Stanach i Europie Maximo i Bartoli - salwadorskiego rodzeństwa cierpiącego na małogłowie. Rozwój kolonializmu sprawiał, że zachodni świat sięgał coraz dalej i coraz częściej spotykał się z odmiennościami, których nie potrafił wytłumaczyć – i które dostarczały wiele uciechy mieszkańcom rozrastających się miast. Ale prawdziwy boom miał dopiero nastąpić.
Saartjie Bartmann na ilustracji z tomu II "Historii naturalnej ssaków" Georgesa Cuviera, 1815 r. fot. Wikimedia Commons
W 1874 r. Carl Hagenbeck, niemiecki twórca formuły współczesnego zoo, zorganizował wystawę Samoańczyków i Lapończyków, a dwa lata później sprowadził do Europy również grupę Nubijczyków i Eskimosów. Przedstawiani w ''naturalnym środowisku'' - z oryginalnymi namiotami, w towarzystwie zwierząt, zmuszani do ogrywania scenek rodzajowych - ludzie stali się obwoźną atrakcją ogrodów zoologicznych w Niemczech, Francji i Wielkiej Brytanii.
Maximo i Bartola, cierpiące na mikrocefalię rodzeństwo zwane "azteckimi liliputami", ok. 1850-60 r. fot. Wikimedia Commons
Choć większość autochtonów otrzymywała symboliczne wynagrodzenia za swoje ''występy'', niewielu uczestniczyło w nich dobrowolnie. Około 1880 r. kierowani przez Hagenbecka łowcy pojmali na terenach Chile jedenastu Indian Kawesquar, którzy stali się atrakcją kolejnej serii jego ekspozycji. Pokaz w Paryżu, zatytułowany ''Dzikusy z Ziemi Ognistej'', przyciągnął łącznie pół miliona widzów. Ostatecznie do ojczyzny wróciła zaledwie piątka z uprowadzonych Indian. Pozostali umarli wyniszczeni przez europejskie choroby, głównie świnkę.
Stolica kultury
Chociaż ''ludzkie zoo'' pojawiały się m.in. w Hamburgu, Barcelonie, Zurychu, Londynie, Nowym Jorku, Waszyngtonie i Wrocławiu, to bezapelacyjnie ich globalną stolicą był Paryż. Już w 1878 r. dyrektorzy organizowanej tam z wielką pompą Wystawy Światowej sprowadzili z kolonii w Afryce, Azji i Oceanii blisko 400 tubylców, których przyodziali w rytualne stroje i poumieszczali w rozbudzających europejską wyobraźnię ''pierwotnych osadach''.
Oficjalnie kolejne paryskie ekspozycje miały służyć promowaniu ''kulturowego bogactwa francuskiego imperium'', lecz - w rzeczywistości - zaspokajały przede wszystkim ciekawość gawiedzi. Przynosiły przy tym ogromne zyski - w rekordowych sezonach sprzedawano na nie ponad 30 milionów wejściówek.
Wyższego celu nie da się dopatrzeć również w umieszczeniu kongijskiego Pigmeja Oto Bengi w klatce z orangutanem i szympansami, która przez kilka miesięcy w 1906 r. przyciągała gapiów do nowojorskiego Bronx Zoo. Mimo że interwencja czarnoskórych duchownych pozwoliła mu odzyskać wolność, to Kongijczyk nigdy nie zdołał wrócić do Afryki. Notorycznie wytykany palcami i poniżany, popadł w depresję i w 1916 r. popełnił samobójstwo.
Koniec mody
Choć z perspektywy czasu ''ludzkie zoo'' mogą wydawać się etycznie odrażające, to w ówczesnych realiach niemal nie wzbudzały obiekcji. Przełom XIX i XX w. był czasem świetności ewolucjonizmu, którego piewcy - czołowi europejscy antropolodzy - prześcigali się wręcz w wyliczaniu ''naukowych'' dowodów na wyższość białego człowieka. Niezależnie od jakości badań, teorie o rasowej wyjątkowości stanowiły wygodne usprawiedliwienie dla kolonialnych podbojów będących obsesją prawie każdego liczącego się państwa. Jak przekonywali ewolucjoniści, europejska dominacja mogła być dla słabiej rozwiniętych ludów ostatecznie tylko i wyłącznie korzystna. A skoro sam kolonializm nie spotykał się ze sprzeciwem publiki, to dlaczego miałaby oburzyć ją odrobina egzotycznej ''rozrywki''?
W połowie XX w. - po tragicznych doświadczeniach II wojny światowej i skrajnych nacjonalizmów - Europa zaczęła podchodzić do tematu ''ludzkich zoo'' już inaczej. Niedawne wystawy stały się wstydliwymi epizodami, które chętnie wycinano z historycznych archiwów. Większość krajów prawnie zakazała urządzania podobnych spektakli.
Ota Benga w Bronx Zoo, 1906 r. fot. Wikimedia Commons
Ostatnia oficjalna ''ekspozycja etnologiczna'' odbyła się na Wystawie Światowej w Brukseli w 1958 r. - mniej więcej wtedy, gdy powstała NASA, a inżynierowie Texas Instruments skonstruowali pierwszy microchip. Belgowie, bardzo mocno związani ze swoim kolonialnym statusem, postanowili przygotować dla gości Expo58 specjalną atrakcję: zamieszkaną przez blisko 300 autochtonów ''wioskę kongijską''. Według lokalnych badaczy, w trakcie pięciu miesięcy życia w ogrodzonej osadzie zmarło co najmniej kilkunastu Afrykańczyków. Wszystkich pochowano we wspólnej, nieoznaczonej mogile. Na więcej ofiar ''ludzkich zoo'' współczesna moralność już na szczęście nie pozwoliła.