Ludwik Dorn: moja rola jako wicepremiera będzie pomocnicza
Bycie wicepremierem - i taka była rozmowa z premierem, moja koncepcja, ale także jego - to jakby substytucja wtedy, kiedy premier nie może, bo jest za granicą, czy zachorował, czy ma innego typu obowiązki. Także będzie to rola czysto pomocnicza. I pod tymi warunkami - nie ukrywam - ja się na to zgodziłem, z tego względu, że w MSWiA roboty jest potąd - powiedział Ludwik Dorn, minister spraw wewnętrznych i administracji, gość "Salonu Politycznego" Trójki.
Jolanta Pieńkowska: Ale będzie pan na początku przyszłego tygodnia wicepremierem - jak zapowiedział Kazimierz Marcinkiewicz. Dlaczego akurat pan, jedynym wicepremierem w rządzie Marcinkiewicza?
Ludwik Dorn: Proszę się zwrócić z takim pytaniem do pana premiera, a nie do mnie.
No, ale zwracam się do pana.
- Ale ja nie odpowiadam, bo to premier wnioskuje do prezydenta, którego rola jest cokolwiek bierna. To naprawdę nie są pytanie do przyszłego nominata.
Ale czuje się pan dowartościowany przez to?
- Rzecz polega na tym, że jest potrzebny ktoś kto będzie zastępował premiera w trakcie wyjazdów, dzielił się z nim pewnymi obowiązkami. Natomiast moja podstawowa aktywność to będzie kierowanie Ministerstwem Spraw Wewnętrznych i Administracji. Natomiast to, że w rządzie powinien być wicepremier, czy jeden, czy dwóch to zależy od koncepcji rządu jaką ma premier. Bycie wicepremierem - i taka była rozmowa z premierem, moja koncepcja, ale także jego - to jakby substytucja wtedy, kiedy premier nie może, bo jest za granicą, czy zachorował, czy ma innego typu obowiązki. Także będzie to rola czysto pomocnicza. I pod tymi warunkami - nie ukrywam - ja się na to zgodziłem, z tego względu, że w MSWiA roboty jest potąd.
Pytam o to dlatego, że przyzwyczailiśmy się raczej do tego, że wicepremierami byli ministrowie odpowiedzialni za resorty gospodarcze. A tutaj sprawy wewnętrzne i administracja.
- To jest naprawdę nie w ramach rozkładania akcentów politycznych wewnątrz rządu, tylko w ramach tego, że premier w pewnych sprawach związanych z obciążeniami czasowymi wynikającymi np. z rangi spotkań międzynarodowych musi mieć pomocnika i zastępcę. I tak bym to traktował.
Trzy i pół roku więzienia dla Zbigniewa Sobotki, półtora dla Henryka Długosza i rok dla Andrzeja Jagiełły. Krakowski sąd wydał taki wyrok. Uznając, że trzej panowie są winni za przeciek starachowicki. Słuszny wyrok?
- Wyrok jak najbardziej słuszny. Ja bym nawet zastanawiał się czy bardziej sprawiedliwe, bardziej odstraszające nie byłyby wyroki wyższe. Ale ja nie chcę tutaj czynić żadnych zarzutów pod adresem sądu. On znał wszystkie okoliczności tej sprawy. Sądzę, że zadziałał tutaj pod adresem polityków jak i wysokich rangą policjantów. Bo przypomnijmy, że sprawę karną ma też były Komendant Główny Policji, pan generał Kowalczyk. Zadziała zasada prewencji generalnej, tzn. bardzo dobrze, że wreszcie ktoś zostaje za takie rzeczy skazany, no i to wyrokiem niebagatelnym.
A nie ma pan takiego złego snu, że panu się takie przecieki też mogą przytrafić?
- Nie, takiego złego snu nie mam, bo można powiedzieć, że nie jestem człowiekiem doskonałym, ale znam siebie. Nawet w najczarniejszych snach... Natomiast bardzo dobrze, że zadziałała tutaj zasada odstraszania, bo tego typu wyroki odstraszają, pokazują, że nie wolno, i że ponosi się surowe konsekwencje. I sądzę, że to jest potrzebne. Z tego co ja wiem o różnego rodzaju zrostach - więcej nie mogę mówić - w tej sprawie bardzo surowe karanie, nawet surowsze niż to, które się tym trzem politykom przydarzyło. Jeśli chodzi o polityków, ale także jeśli chodzi o wysokich funkcjonariuszy, którzy tego typu praktyki tolerują, bądź dostosowują się do nich - jest bardzo potrzebne.
Przeczytaj cały wywiad