Lubin. Śmierć 34‑latka. Tak potraktowano matkę Bartka. Szokujące słowa
Matka Bartka S., który poniósł śmierć w czasie policyjnej interwencji policji, chciała zobaczyć ciało syna. Kobieta oskarża policję i prokuraturę o zaniedbania. Ojciec ostro skomentował działania policji.
10.08.2021 10:33
Matka 34-letniego Bartka, który poniósł śmierć w piątek w Lubinie podczas policyjnej interwencji w rozmowie z "Faktem" poinformowała, że wątpili dobre intencje prokuratury.
- Dzwoniłam do prokuratora, prosiłam o zgodę na obejrzenie zwłok syna. Prokurator zapytał: "po co?". Było dla mnie szokujące, że można tak powiedzieć do matki dziecka, które umarło, które zostało zabite - mówiła kobieta cytowana przez "Gazetę Wyborczą" w rozmowie z "Faktem".
Matka zmarłego miała otrzymać obietnice, że ciało syna zobaczy w poniedziałek. jednak o godzinie, na która ją wezwano, usłyszała, że właśnie zaczęła się sekcja zwłok i ciała 34-latka nie zobaczy.
Zobacz także: Nagranie z Zamościa. Policja publikuje wizerunek podpalacza
Bartek z Lubina. Chciał zacząć na nowo
Siostra 34-latka przyznaje, że Bartek miał problem z używkami. Ale chciał zacząć życie na nowo.
– Tydzień temu w poniedziałek zabrałyśmy go z mamą ze szpitala psychiatrycznego w Lubiążu. Chciałyśmy po raz kolejny namówić go na leczenie. Bartek miał problem z używkami, ale próbował się podnieść. Teraz jego celem był Kraków. Tam chciał zacząć nowe życie. Miał nadzieję, że sam z tego wyjdzie, że jakoś się podniesie. Miał bardzo duże wsparcie psychiczne od mamy – opowiada portalowi naTemat siostra Bartka.
W Lubinie opiekował się babcią.
- Tu opiekował się babcią, złego słowa nie można powiedzieć. Moi rodzice nie raz widzieli, jak siedziała na wózku, jak ją podwoził. Był bardzo rodzinny. Miał bardzo dobre, ciepłe relacje z mamą. I o nas, przyjaciół, znajomych, też zawsze bardzo myślał. To był bardzo dobry człowiek – opowiada portalowi jego przyjaciółka.
Tragedia w Lubinie. Policja miała pomóc
Do dramatycznych wydarzeń doszło piątek 6 sierpnia. Rankiem policjanci z Lubina zostali wezwani na interwencje do mężczyzny, który miał rzucać kamieniami w okna budynków. Jak podawał wroclaw.wp.pl, na numer alarmowy zatelefonowała matka 34-latka, która podkreśliła, że jej syn ma problem z narkotykami.
Patrol policji wdał się w szarpaninę z mężczyzną. Stróże prawa próbowali go obezwładnić. W pewnym momencie stracił on przytomność, a na miejsce wezwano pogotowie ratunkowe.
W komunikacie prasowym Komenda Wojewódzka Policji we Wrocławiu poinformowała, że 34-latek zmarł w szpitalu. Lekarze jednak twierdzą, że zmarł w czasie transportu.
Całe zajście tak relacjonuje ojciec na łamach naTemat: Bartkowi się pogorszyło. "Koło godz. 3 żona nie wytrzymała, powiedziała, żeby się przeszedł, że może mu przejdzie. Poszedł, ale wrócił, znowu zaczął krzyczeć. Żona znowu zadzwoniła, żeby zabrali go do szpitala psychiatrycznego. Żeby był pod opieką. Bała się o niego, chciała pomocy. A przyjechali i go zabili".
Komunikat Komendy Powiatowej Policji w Lubinie
Z policyjnego komunikatu wynika, że funkcjonariusze 6 sierpnia około godz. 6 udali się na interwencję dotyczącą agresywnego mężczyzny, który jak zgłoszono na numer alarmowy 112, biega po jednej z ulic miasta i rzuca kamieniami w okna zabudowań. Zdarzenie to zgłosiła kobieta informując, że sprawcą jest jej syn nadużywający narkotyków.
"We wskazanym miejscu policjanci zastali agresywnego mężczyznę, którego próbowali uspokoić i wylegitymować. Ten jednak nie reagował na polecenia, był bardzo agresywny i niezwykle pobudzony. Z uwagi na irracjonalne zachowanie mężczyzny użyto wobec niego chwyty obezwładniające oraz kajdanki" – czytamy w komunikacie
Następnie mężczyzna został przekazany w ręce medyków i z uwagi na jego zachowanie, w asyście policjantów, został przewieziony do szpitala, a następnie trafił na SOR.
"Po około 2 godzinach od przewiezienia do szpitala, dyżurny KPP w Lubinie został powiadomiony, że mężczyzna zmarł. O całym zdarzeniu natychmiast powiadomiono prokuraturę, która zgodnie z obowiązującymi procedurami, wszczęła śledztwo w tej sprawie" – podaje policyjny komunikat.